Nawet nie zdążyliśmy zasmakować dobrodziejstw "nowej ekonomii", a już do dobrego tonu należy deprecjonowanie internetowej rewolucji
5 tez e-konomii (część III)(...) 4 O sukcesie projektu interneto wego decydują ludzie Ponieważ boom zakupów w sieci jeszcze przed nami, a wartość firm, które za swoje źródło przychodów uznały pośredniczenie w sprzedaży produktów klientom indywidualnym, poważnie się załamała (tąpnięcie na giełdzie Nasdaq), uwaga inwestorów przeniosła się na przedsięwzięcia Business to Business (B2B). Oszczędności wynikające z zastosowania w biznesie technologii internetowych oraz rosnąca wartość transakcji w sieci pozwalają już dziś na osiąganie zysków tym firmom, które skoncentrowały się na tym segmencie rynku. Tak więc Internet, przy bardzo dobrym pomyśle, umożliwia zaistnienie firmom, które nie potrzebują dużych środków na zbudowanie infrastruktury technicznej ani rozbudowanego zespołu pracowników. Inwestycje w tego typu przedsięwzięcia pochłaniają mniej kapitału i są obarczone mniejszym ryzykiem. Nie znaczy to, że nie doceniam rynku B2C. Większość inwestycji MCI jest realizowana właśnie w tym obszarze - większego ryzyka, ale i znacznie większych zysków. Szacunki autorów raportu UBS Warburg pokazują, że Polacy już za dwa lata wydadzą w Internecie ponad 3 mld USD. Wartość zakupów, dokonywanych przez nas w przyszłości, decyduje o obecnym poziomie wycen spółek internetowych, np. portali. Najbardziej wartościowe wydają się dziś przedsięwzięcia kierowane do konkretnej grupy odbiorców, o łatwym do określenia potencjale zakupów, np. portal finansowy. Z racji atrakcyjnej grupy docelowej może on (np. Bankier.pl) skuteczniej sprzedawać reklamy niż te ogólnoinformacyjne. Dlatego na rynku jest jeszcze dla nas - MCI - sporo miejsca. Staramy się łączyć znajomość najnowszych technologii z doświadczeniem w tworzeniu i zarządzaniu przedsięwzięciami tradycyjnej ekonomii. Staramy się też unikać błędów popełnianych w Stanach Zjednoczonych w ubiegłym roku, gdy tylko obecność słowa "dot com" w biznesplanie podnosiła ocenę atrakcyjności przedsięwzięcia. Skupiamy się na ocenie rzeczywistych, fundamentalnych aspektów realizacji biznesu, dla którego umiejętne wykorzystanie technologii internetowych będzie dodatkową przewagą np. w postaci poprawy jakości i obniżenia kosztów obsługi klienta. Bo zaistnienie w sieci nie może już być celem samym w sobie. (...) Christopher Jasiak , wiceprezes MCI Management, prezes portalu Poland.com 5 To wszystko prawda, ale... W zaledwie pół roku huraoptymistyczne podejście do wszystkiego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Internetem, przekształciło się w równie skrajny pesymizm. Idealizm, polegający na przypisywaniu człowiekowi i jego otoczeniu cech wymyślonych, już wiele razy w historii ludzkości kończył się spektakularnymi upadkami. Tym razem jednak wszystko rozegrało się niemal w mgnieniu oka. I, na szczęście, bez przelewu krwi. Przelało się natomiast wiele pieniędzy. Paradoksalnie, nie ucierpiała na tym gospodarka USA, kraju najsilniej opętanego wizją świata wirującego wokół kropki w elektronicznym adresie. Nie tylko nikt nie wyłączył Internetu, ale nadal pojawiają się nowe pomysły usług i produktów. Stało się tak być może dlatego, że wiele z odkryć tzw. nowej ekonomii nie było w istocie niczym nowym, a wykorzystanie sieci zmieniło jedynie efektywność niektórych metod postępowania. Porażkę na Nasdaq poniosła przede wszystkim... głupota. Tezę, że towar to nie tylko materia, lecz również informacja, można wykazać bez trudu. Już w czytankach, jakie serwowano nam w szkole (co najmniej trzydzieści lat temu), był barwny epizod z historii ziemniaka, którego przywiózł spod Wiednia król Jan III Sobieski - jak byśmy to dziś określili - bez instrukcji obsługi. Przypomnę tylko, że próbowano sałatki z liści i dopiero w popiołach wyrwanego i spalonego ze złością zielska odkryto apetyczne bulwy. W nowej ekonomii fiaskiem okazała się nie tyle teza o szybko rosnącym znaczeniu informacji jako komponentu towarów, lecz założenie, że informacja o ziemniaku wyeliminuje z obiegu samego ziemniaka. Ugruntowywanie się w cywilizacji wartości abstrakcyjnych to proces długotrwały. Ile lat minęło od pomysłu Fenicjan z wprowadzeniem pieniędzy do zniesienia przez Nixona parytetu dolara w złocie? Zastąpienie banknotów elektronicznym pieniądzem nastąpi w znacznie krótszym czasie: świat z przełomu tysiącleci przyspieszył. Lecz nie na tyle, by zaakceptować w roli demiurga każdego, kto ma nowy pomysł związany z Internetem. Przedwczesna okazała się teza o powszechnej globalizacji, a oczekiwanie możliwości błyskawicznego porównywania towarów i cen przez Internet - dziecięcą naiwnością. Idea infopośrednika krystalizuje się ewolucyjnie, metodą prób i błędów. Wbrew zapewnieniom Internet nie dostarcza tak dogłębnej informacji o procesach decyzyjnych klientów, jak pierwotnie zakładano. Wraz z wykładniczym przyrostem epigonów dla każdego zyskującego pewną popularność pomysłu prysł mit pełnej personalizacji i metod przywiązywania klienta. Internauci o pewnym stażu szybko zdając sobie sprawę z wagi swojego adresu e-mail, zapychanego bezsensownymi najczęściej ofertami, stają się bardziej ostrożni. Nie tylko unikają podawania go przy byle okazji, ale omijają też miejsca sypiące gradem elektronicznych ciasteczek (tzw. cookies). Mimo wzrostu masowości Internetu, ta grupa klientów rekrutuje się z kręgów osób lepiej wykształconych i co za tym idzie - mniej podatnych na manipulacje i lepiej kontrolująca podświadome odruchy wykorzystywane w promocji i sprzedaży masowych towarów. Choć i tu takie mechanizmy perswazji, jak np. odwoływanie się do autorytetów czy dowód masowy, przynoszą oczekiwany skutek, to jednak muszą być serwowane z większą finezją. A to gmatwa przejrzystość informacyjną i rodzi zniecierpliwienie, gdy klient nie cierpi na nadmiar czasu. Choć infopośrednicy sięgają po nowe, bardziej interaktywne techniki, praktyka ciągle bywa żałosna. opr. JU/PO |