Kryzys kryzysowi nierówny - obecny jest głównie wynikiem życia na kredyt
„Oko w oko z kryzysem” — taki tytuł nosił jeden z najlepszych reportaży w historii polskiego dziennikarstwa.
Reporter Konrad Wrzos objechał sporą część międzywojennej Polski, zajrzał do śląskich biedaszybów, do chłopskich chałup na Polesiu i ziemiańskich dworów Galicji. Obraz był przerażający. Ludzie walczyli o przeżycie, w sensie najbardziej dosłownym — kromkę chleba i garść ziemniaków. A w warstwach wyższych o zachowanie godności i resztek statusu.
Gdyby ze współczesnych publikacji prasowych zestawiać obraz kryzysu, to dominującą jego częścią byłyby opowieści o miliardowych premiach wypłacanych sobie przez bankierów i placach komisowych pełnych luksusowych modeli samochodów kupionych na kredyt.
Obraz wielkiego kryzysu lat 30. kojarzy się nam z ludźmi rzucającymi się z Mostu Brooklyńskiego po utracie dorobku całego życia. Obraz kryzysu lat 2008-2009 to wystawione na sprzedaż domy na wielkomiejskich przedmieściach.
Kryzys — klucz do polityki
A przecież słowo „kryzys” zdominowało światową politykę i światową prasę w ostatnich kilkunastu miesiącach. Co więcej, będzie zapewne jednym z kluczy do polityki międzynarodowej roku 2010. Z powodu kryzysu państwa i organizacje międzynarodowe nie tak dawno gotowe toczyć wojny, a nawet ryzykować utratę władzy dla dwóch czy trzech miliardów dolarów, znajdowały sumy tysiąckroć większe do wpompowania w system gospodarczy. Przyznam, że nie potrafię zrozumieć źródeł pojawienia się na rynku tak gigantycznych sum i obawiam się, iż nie jestem w tym zdziwieniu osamotniony.
Wielki kryzys epoki międzywojennej miał gigantyczne konsekwencje polityczne. Jego efektem stał się niewyobrażalny wzrost roli państwa w gospodarce i życiu społecznym. Wychodzenie z kryzysu oddało Niemcy w ręce Hitlera, wzmocniło Mussoliniego we Włoszech i kazało połowie świata z aprobatą przyglądać się gospodarce planowej stalinowskiego państwa sowieckiego. Nawet w Stanach Zjednoczonych New Deal Roosevelta czerpał z modeli socjalistycznych. W gruncie rzeczy dopiero Ronald Reagan i pani Thatcher przepędzili ze świata Zachodu ekonomiczny duch socjalizmu. Na krótko. Bo od roku słyszymy nieustannie o klęsce gospodarki neoliberalnej i potrzebie silnej obecności państwa w sferze ekonomicznej.
I tutaj zaczynają się podobieństwa między dwoma kryzysami. Bo tak, jak 75 lat temu z zachwytem przyglądano się skuteczności opartej na zbrodniczym GUŁAG-u gospodarki sowieckiej, tak teraz cały świat powtarza, iż to Chiny będą motorem rozwoju współczesnego świata. Nagle przestano zauważać „deficyty demokracji” w Rosji Putina itd.
Życie na kredyt
O ile jednak wielki kryzys lat 30. XX wieku był czasem załamania produkcji w skali świata zachodniego, o tyle kryzys wieku XXI jest kryzysem w dużej mierze wynikającym z przyczyn natury pozaekonomicznej. Jak słusznie zauważono, obecny kryzys jest przede wszystkim kryzysem finansowym. Ryzykując wielkie uproszczenie, można powiedzieć, że nauczyliśmy się konsumować na kredyt, a wielkie banki, niedziałające wcale wedle reguł wolnego rynku tylko w sposób podobny do organizacji państwowych, skwapliwie pożyczały na tę konsumpcję. W pewnej chwili piramida finansowa zbudowana na niebywale wysokich i sztucznie nadmuchanych cenach nieruchomości w USA zaczęła się walić. A mówiąc jeszcze prościej, Amerykanie skonsumowali co najmniej 1,5 biliona dolarów pustego pieniądza i teraz cały świat musi się złożyć na załatanie tej gigantycznej dziury. Niesprawiedliwe? Może, ale nie do końca, bo gigantyczna amerykańska konsumpcja napędzała całą światową gospodarkę w dziesięcioleciu niebywałego szybkiego wzrostu. Można więc powiedzieć, że wspólnie zaciągnęliśmy kredyt i musimy teraz solidarnie zabrać się do jego spłacania.
Kłopot w tym, że ani nie mamy ochoty spłacać czegokolwiek, a już z solidarnością jest zupełnie fatalnie. Na razie skutek ekonomiczny kryzysu finansowego jest taki, że dług wcale nie zmalał, tyle że z prywatnych banków przesunął się na poziom długu publicznego państw.
Dodatkowo wiatru w żagle nabrali różni neomarksiści, którzy przekonują nas, że tylko państwowa władza w gospodarce pozwoli uniknąć przykrych skutków kryzysu.
Zmiany w światowej polityce
Kryzys doprowadził też do istotnych zmian w światowej polityce. Przede wszystkim spowolnił tempo globalizacji. Gospodarka będąca światowym systemem naczyń połączonych zaczęła ulegać denacjonalizacji. Przykład awantury politycznej o sprzedaż niemieckich zakładów Opla czy działania wielkich banków ratujących dochodami z zagranicznych filii upadające centrale to jedynie powszechnie znane sygnały, dowodzące, jak bardzo mylił się Marks twierdząc, iż kapitał nie ma ojczyzny. Widać to również w Unii Europejskiej. Entuzjazm związany z jej rozszerzaniem się i budowa prawdziwego wspólnego rynku wyparował w starciu z kryzysem. Politycy świadomi tego, że wybierają ich obywatele konkretnych krajów, zaczęli ciągnąć europejski postaw sukna, każdy ku sobie, twardo broniąc własnych miejsc pracy, własnych dopłat do banków czy firm i naciskając na narodowe konsorcja, by produkowały u siebie, a nie tam, gdzie jest to najbardziej opłacalne. A że równocześnie zmalała ilość wolnego pieniądza na rynku, to wygasło zainteresowanie rozszerzeniem Unii zwłaszcza na tak duże państwa, jak Ukraina czy Turcja.
Kryzys uderzył przede wszystkim w Amerykę. Politolodzy łamią sobie głowy, co zrobić z olbrzymim zadłużeniem amerykańskim w Chinach. I jak poradzić sobie z bardzo kosztownymi wojnami prowadzonymi przez Amerykę w Iraku i Afganistanie. Amerykanie wybrali prezydenta Obamę licząc, iż będzie nowym Rooseveltem, ale politolodzy coraz częściej porównują go do Gorbaczowa, który mimo woli stał się grabarzem sowieckiego imperium. Ameryka Obamy ma kłopoty z dynamizmem i zdolnością narzucania swojego modelu politycznego. A w tle czają się Chiny z autorytarnym reżimem i faktyczną kontrolą nad wielką częścią rezerw dolarowych.
Jest jeszcze Rosja, która na kryzysie straciła szczególnie wiele, bo jest całkowicie zależna od eksportu surowców, a ich ceny w wyniku spowolnienia gospodarczego drastycznie spadły. Ale Rosja, podobnie jak Chiny mająca rząd daleki od demokracji, może dowolnie lokować swoje nadwyżki i środki finansowe. Korzystając z kryzysu, stara się po cichu wykupić za nieduże pieniądze zarówno państwa nadbałtyckie i Ukrainę, jak i sporą część Niemiec.
W roku 2010 cień kryzysu nadal będzie sprzyjał państwom autorytarnym, kładąc się cieniem na polityce demokratycznej. Unia Europejska będzie nadal rozdarta pomiędzy renacjonalizacją a federalizacją, a USA będą miotały się w obronie dolara. Nawet dobre wyniki gospodarcze — czego przykładem jest Grecja — nie są dostateczną obroną przed skutkami kryzysu. Pozostaje mieć nadzieję, że kryzys będący raczej kryzysem zmniejszenia dobrobytu niż produkcji nędzy zrodzi nową lady Thatcher, która za kilka lat doprowadzi do jeszcze jednego odrodzenia przedwcześnie pogrzebanego świata Zachodu.
opr. mg/mg