Jak żyć na "zielonej wyspie"?

Według GUS 17 proc. Polaków jest zagrożonych ubóstwem, a 5 proc. żyje w skrajnej nędzy. Podwyżki VAT, cen energii, żywności i innych podstawowych artykułów najbardziej biją w tę grupę

Według GUS 17 proc. Polaków jest zagrożonych ubóstwem, a prawie 5 proc. żyje w skrajnej nędzy. Dla tych ludzi — ale nie tylko dla nich — tegoroczny gwałtowny wzrost cen jest bardzo dotkliwy.

Właściwym hasłem całej kampanii wyborczej stało się słynne już pytanie „Jak żyć?”, skierowane do Donalda Tuska przez Stanisława Kowalczyka z Klwowa, hodowcę papryki. Drożyzna bowiem dotyka każdego, zwłaszcza gdy dotyczy całej sfery życia. A tak się dzieje na Tuskowej „Zielonej Wyspie”. — Mam 800 zł emerytury — mówi Elżbieta. — Tak się w moim życiu złożyło, że miałam sporo lat nieskładkowych, dlatego naliczyli mi tak małą sumę. Jeszcze w ubiegłym roku jakoś mogłam powiązać koniec z końcem. Teraz, gdyby nie pomoc rodziny, nie miałabym z czego opłacić comiesięcznych świadczeń... Nie mam za co wykupić drogich okulistycznych leków. Ubieram się tylko w ciuchlandach, ale ostatnio i tam ceny wzrosły i muszę polować na wyprzedaż. Strach pomyśleć, co będzie, gdy zaczną się inne choroby, a nie będę miała za co się leczyć.

Regionalny „Express Ilustrowany” wyliczył budżet domowy rodziców trojaczków. Anna i Tomasz Stalowie policzyli, że żywność w tym roku będzie ich kosztować o 500 zł więcej. Dlatego dzieci nie pojechały na kolonie i wakacje spędziły w domu. We wrześniu wzrost VAT na ubrania i podręczniki obciążył kieszeń Stalów o dodatkowe kilkadziesiąt złotych. Więcej zapłacą także za prąd (około 6-7 proc., dotychczas płacili około 130 zł miesięcznie). Wzrosła cena wywozu śmieci, tych niesegregowanych o 43 proc. Trzeba zapłacić wyższy podatek od nieruchomości i czynsz w mieszkaniach komunalnych. Wzrost cen w Polsce był trzykrotnie większy niż w Niemczech, Włoszech i aż dwunastokrotnie większy niż we Francji. Ciekawe, że w Hiszpanii, gdzie szaleje bezrobocie, w Portugalii, która znajduje się na skraju bankructwa, czy nawet w Grecji ceny rosły wolniej niż u nas. Warto zaznaczyć, że przeciętny Polak zarabia cztery razy mniej niż Niemiec.

Cóż mogą nas obchodzić dobre wskaźniki wzrostu PKB, gdy nie mamy za co kupić żywności i leków? Państwo nie może być tworem wyalienowanym z obywateli, ale funkcjonuje po to, aby służyć społeczeństwu. O tym obecny rząd stara się nie pamiętać, głosząc propagandę sukcesu i ciesząc się z poklepywania po ramieniu przez możnych tego świata. Zwykłych obywateli taka postawa jedynie rozsierdza, bo Kowalski dobrze wie, że za cukier zapłaci aż 78,7 proc. więcej niż w ubiegłym roku, za mąkę — 28,6 proc., owoce — 20,7 proc., pieczywo — 14,7 proc., drób — 17,3 proc. Nie licząc gazu, energii, wody, benzyny, leków i różnego rodzaju usług. Dlatego aż 60 proc. Polaków uważa, że polityka gospodarcza rządu nie rokuje poprawy sytuacji ekonomicznej kraju. A są to opinie ludzi z różnych grup społecznych i wiekowych, zarówno emerytów, jak i młodych, kadry kierowniczej i robotników niewykwalifikowanych, ludzi z wykształceniem wyższym i z podstawowym, mieszkańców dużych ośrodków miejskich i małych wiosek. 95 proc. społeczeństwa najbardziej odczuło wzrost cen paliw i żywności. Respondenci nie spodziewają się w przyszłym roku poprawy. Dodatkowo boją się zagrożenia bezrobociem, bo jak wyżyć za 529 zł zasiłku, który pobiera bezrobotny, i to tylko przez określony czas. Lęk przed utratą pracy najbardziej dotyka mieszkańców małych miast, tych do 20 tys. obywateli, gdzie znalezienie zatrudnienia graniczy niemal z cudem. Pójścia na zasiłek boją się najczęściej ludzie z wykształceniem zasadniczym i podstawowym, zatrudnieni w spółkach prywatnych i państwowych, usługach oraz pracownicy administracyjno-biurowi.

— Dwa miesiące temu żonie skończył się zasiłek, który pobierała w urzędzie pracy — mówi Rafał, pięćdziesięcioletni kierowca. — Pracowała w administracji państwowej i dotknęła ją redukcja etatów. Mamy na utrzymaniu dwoje uczących się dzieci. Pracuję na czarno, bo mowy nie ma, aby znaleźć etat jako kierowca. Nie mam ubezpieczenia, a zdrowie zaczyna mi się sypać. Strach pomyśleć, co będzie z emeryturą... Żona od lat zapisuje wszystkie wydatki i łatwo możemy porównać szalejące teraz ceny. Cztery lata temu za pół kilo chleba pszenno-żytniego płaciliśmy 1,58 zł, teraz 2,42 zł. Na kilo mięsa wołowego z kością wydaliśmy 17,47 zł, obecnie — 25,35 zł. Kilo sera białego półtłustego kosztowało 10,29 zł, dziś jest to 13,08 zł... Tak samo jest z jajami, masłem, warzywami i owocami. Skandalicznie podrożały podręczniki szkolne. Za komplet książek do gimnazjum musieliśmy zapłacić 750 zł, a trzeba to było pomnożyć przez dwa. Na ten wydatek odkładaliśmy cały rok. Od lat nie wyjeżdżamy na wakacje. Gdybym był młodszy i zdrowszy, już dawno by mnie w Polsce nie było. W Niemczech bagażowy sortujący bagaże na lotnisku zarabia w przeliczeniu na złotówki około 3 tys. Jaką my jesteśmy Zieloną Wyspą, na której nie wiadomo, jak żyć? Mam znajomych w Czechach, na Łotwie — tam żyje się łatwiej, chociaż daleko im do luksusów.

Ekspert Banku Gospodarki Żywnościowej Michał Koleśnikow uważa, że ceny żywności gwałtownie wzrosną pod koniec tego roku. Mięso podrożeje o 6-7 proc. więcej niż w ubiegłym roku, podobnie będzie z produktami mlecznymi. Do tej pory produkty mleczarskie były sprzedawane po kosztach. Teraz będą drożeć. Prognozuje się, że nawet o 10-15 proc. Od pierwszego lipca wprowadzono e-myto. Koszty przewoźników już wzrosły o 4 proc., a jeżeli liczba oddanych dróg się zwiększy, automatycznie wzrosną koszty przewozu. Ceny towarów znów pójdą w górę, zwłaszcza mąki, cukru, oleju, tłuszczów i produktów szybko się psujących.

Według GUS przeciętna rodzina wydaje na żywność 26 proc. zarobków, natomiast przeciętna rodzina w Unii wydaje na żywność 14,6 proc. dochodów. Emeryci i renciści swoje pieniądze przejadają. Natomiast grupa najbogatszych Polaków, szacuje się ją na 10 proc., na żywność przeznacza kilka lub kilkanaście procent swoich dochodów. Ceny energii elektrycznej najszybciej idą w górę w Polsce. W latach 2008-2009 spadły o 1,5 proc. Szacuje się, że do 2017 r. będziemy płacić za energię nawet o 80 proc. więcej. Cena gazu też rośnie, od lipca skoczyła o 5-6 proc. Ci, którzy ogrzewają gazem mieszkanie, zapłacą 7 proc. więcej. W ciągu czterech lat sprawowania władzy przez PO i PSL cena metra sześciennego gazu wzrosła o 25 proc., energii elektrycznej — o 38 proc., wody — o 60 proc., węgla — o 46 proc. Koszty rachunków stałych gospodarstw wzrosły średnio o 40 proc. A wszystko dzieje się przy spadającej sile nabywczej płac. Podwyżki dotyczą także opłat za wodę, ścieki i czynsze za mieszkania komunalne. Zdołaliśmy się już oswoić z ciągłym wzrostem cen benzyny, powyżej 5 zł za litr, i oleju napędowego. Warszawiacy w sierpniu odczuli znaczną podwyżkę cen biletów komunikacji miejskiej. Oskubuje się nas ze wszystkiego.

Ale chyba najbardziej haniebne jest zmniejszenie od marca br. zasiłku pogrzebowego — z 6 do 4 tys. zł. Żeruje się na rozpaczy ludzkiej, zmuszając rodzinę zmarłego nierzadko do zadłużania się. Gdy rząd wprowadził od stycznia większy podatek od towarów i usług, VAT na ubrania i obuwie dziecięce skoczył z 7 do 23 proc., a na książki i podręczniki z 0 do 5 proc. Pierwszego września odczuli to boleśnie rodzice wyprawiający swoje dzieci do szkół. Jeżeli za szkolną wyprawkę siedmiolatka musieli zapłacić 350 zł, a za książki dla gimnazjalisty aż 750 zł, to łatwo policzyć koszty szkolne, gdy się ma trójkę dzieci. We wrześniu rozpętała się burza o opłaty za przedszkola. Zdesperowani rodzice strajkowali, aby zaprotestować przeciwko podwyżkom, wynoszącym około 70 proc. Już trzy lata temu śp. Aleksandra NatalliŚwiat przestrzegała przed drożyzną. Aby ją złagodzić, proponowała obniżenie akcyzy na paliwa i prąd, a także wprowadzenie dodatków mieszkaniowych i socjalnych dla najgorzej sytuowanych. Ale pewna siebie koalicja zakrzyczała ją i wyśmiała za czarnowidztwo. Gdy w kwietniu tego roku Jarosław Kaczyński przestrzegał przed dwukrotną zwyżką cen, wyśmiewano się z niego, dowodząc, że jako człowiek samotny nie ma pojęcia o robieniu zakupów. Gdy „Solidarność” domagała się czasowego obniżenia akcyzy na paliwo, dowodząc, że trzymanie się obecnego poziomu stawek podatkowych doprowadzi do spadku popytu wewnętrznego — a to jest najgroźniejsze dla budżetu państwa — jej głos był głosem wołającego na puszczy. Na wszystkie słowa krytyki otrzymywaliśmy zapewnienia premiera i ministra finansów, że idziemy w dobrym kierunku, a rosnące ceny są wynikiem kryzysu światowego. Nic się na to nie poradzi.

Ciekawe, jaka jest granica wytrzymałości Polaków. Do czego jeszcze musi się posunąć rząd, abyśmy powiedzieli: Koniec! Dosyć przekonywania nas, że nadal żyjemy na Zielonej Wyspie i przechodzimy suchą nogą przez światowy kryzys. Dosyć arogancji władzy, pławiącej się w samozadowoleniu i kłamstwach, które mają nas omamić. Trzeba coś zmienić, dać innym szansę. Przestać ufać tym, którzy doprowadzili do biedy znaczny procent społeczeństwa, którzy nie dają szans rozwoju młodym ludziom. PO ruszyła do wyborów, posługując się sprytnym hasłem: „Polska w budowie”. Jeśli w budowie, to musi być bałagan, ogrom spraw niezałatwionych. Wszystko usprawnimy i posprzątamy, tylko dajcie nam jeszcze cztery lata, a obudzicie się, Polacy, w raju. Jest nadzieja, że otrząśniemy się z letargu i 9 października powiemy ekipie Tuska: Dziękujemy. Nie chcemy uczestniczyć w kolejnych poronionych eksperymentach, w skorumpowanych układach, w kłamstwach i indolencji. Polacy, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, zasługują na szacunek, na to, aby mówić im prawdę — nawet tę najbardziej bolesną i niepopularną.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama