Z zakrętu na szczyt

Sport niepełnosprawnych wzbudza różne reakcje. A przecież jest on dla nich szansą na powrót do normalności i cieszenia się życiem

Z zakrętu na szczyt

Boisko jest dla nich szansą na powrót do piłki i normalności. Mimo amputacji. Szansą, którą zdeterminowani w walce wykorzystują w pełni, wdrapując się jak w Meksyku na piłkarski szczyt.

Kilka godzin po tym, jak Leo Messi strzelał swojego rekordowego 75. gola w piłkarskiej Lidze Mistrzów, rozmawiam z jego polskim odpowiednikiem — Bartkiem Łastowskim. Skromny nastolatek ze Szczecina był gwiazdą dopiero co zakończonych w meksykańskim Culiacán mistrzostw świata piłkarzy po amputacjach.

Messi gromi Argentynę

W przeciwieństwie do swoich starszych kolegów z reprezentacji Bartek nogi nie stracił. Po prostu od urodzenia nie wykształciła się tak, jak powinna. Strzelił pięć z ośmiu goli kadry na mundialu. To w dużej mierze dzięki niemu biało-czerwoni sensacyjnie otarli się o podium, przegrywając je o włos z Turcją. — Czujemy mały niedosyt, podium było blisko, bo przegraliśmy je jedną bramką. Mam nadzieję, że w kolejnym mundialu już się na nim znajdziemy — mówi 17-latek. Przydomek „Messi” dostał po swoim wielkim idolu. — Tak jak doskonały Argentyńczyk, Bartek jest mały, niepozorny, ale szybki i świetny technicznie, do tego genialnie drybluje — tłumaczy Mateusz Widłak, sprawca ampfutbolowego zamieszania w naszym kraju. Kto widział jego drugi, zwycięski gol z Argentyną, wie, o czym manager kadry mówi. — Swój rajd zaczął pod naszym polem karnym i po tym, jak przedryblował wszystkich przeciwników, uderzył z dystansu nie do obrony — zachwyca się. Zachwycały się też meksykańskie media. „Polski Messi rozgromił Argentynę” — pisano. — Przydomek do Bartka przylgnął do tego stopnia, że nazywają go tak nawet zawodnicy z przeciwnych drużyn — przyznaje Widłak. Szczecinianin zaczyna budzić zainteresowanie, niewiele mniejsze niż jego dużo słynniejszy idol. Szczególnie dotyczy to dziewczyn. — Po każdym meczu w Meksyku musieliśmy czekać, aż „Messi” zapozuje z nimi do wspólnego zdjęcia — śmieje się menedżer kadry, szybko zaznaczając, że sława młodej gwieździe z pewnością w głowie nie zawróci: „To bardzo poukładany chłopak, zresztą świadomy swoich niedostatków. Wie, że czeka go jeszcze sporo pracy”.

Muszę ostro zasuwać

Czwarte miejsce Polaków to była sensacja. Jeszcze dwa lata temu w debiutanckim dla naszych niepełnosprawnych piłkarzy mundialu ogromnym sukcesem była 11. lokata. W Meksyku zagrali ponad stan. — Graliśmy jak równy z równym z tuzami tej dyscypliny takimi jak Turcja czy Angola. Wyprzedziliśmy inne topowe ekipy: Uzbekistan, Brazylię czy Anglię. Patrząc na chłodno, to dla nas doskonały wynik — przyznaje Widłak. Niedawny student fizjoterapii na warszawskiej AWF pod wpływem filmu o brazylijskich piłkarzach po amputacjach postanowił zaszczepić Amp Futbol w Polsce. Ledwie cztery lata temu skontaktował się z angielską federacją. Potem założył stronę WWW, porozwieszał plakaty i dał ogłoszenie na Facebooku. Na pierwsze zgrupowanie w Warszawie przyjechało 13 osób. — Musieli się przełamać, bo większość z nich nosi na co dzień protezy. Teraz musieli się pokazać bez nich i to publicznie — wspominał dwa lata temu. Dziś w futbol o kulach gra ich 40. To i tak nic, w porównaniu do Turcji, gdzie zrzeszonych jest 500 zawodników, z profesjonalnymi kontraktami, a mecze 24 ekip podzielonych na dwie ligi kibice co tydzień śledzą w otwartej telewizji. W Polsce też powstały kluby. Na początku tego roku dwa: GKS Góra i Amp Futbol Kraków. Po kilku miesiącach dołączył Gryf Szczecin i Amp Futbol Warszawa. Lada chwila powstaną trzy kolejne w Poznaniu, Gdyni i Lublinie. — Klub w Górze był pierwszy. Założył go Rafał Bieńkowski, przed amputacją grający w okręgówce, dziś nasz podstawowy skrzydłowy — mówi. Gryfa z kolei tworzył Bartek Łastowski. — Formalnie nie mogłem tego zrobić, bo byłem niepełnoletni — śmieje się „Messi”. Treningi jednak prowadzi. Z siedmioma piłkarzami, takimi jak on. Bez jednej z nóg. — Spotykamy się raz w tygodniu, zwykle w weekendy — przyznaje. Podobnie jak jego rówieśnik z kadry Dawid Dobkowski „Messi” na co dzień gra z pełnosprawnymi piłkarzami. Dawid w Mazurze Ełk, Bartek w Old School FC. — To jest A klasa, koledzy i przeciwnicy są pełni podziwu, ale nie ma mowy o taryfie ulgowej z ich strony. Muszę ostro zasuwać — „Messi” nie pozostawia złudzeń.

„Dziadek” dał się ponieść

Najbardziej otrzaskany na piłkarskich boiskach jest Tomek Miś. „Misiek” nie tak dawno grał jeszcze w trzeciej lidze na Śląsku. Wtedy zdarzył się wypadek. Cudem uszedł z życiem spod nadjeżdżającego pociągu. Nogi uratować mu się jednak nie udało. 35-latek z Bierunia to największy wojownik w zespole. — Nie boi się włożyć głowy tam, gdzie inni cofają nogę — kreśli jego charakterystykę Widłak. Na potwierdzenie opowiada o jego wyczynie z półfinału z Angolą. — Podczas meczu złamał żebro, mimo to wytrzymał i grał dalej — przyznaje. „Misiek” dołączył do kolegów w kwietniu zeszłego roku. W meczu z Francją zagrał też po raz pierwszy Marek Zdębski. On w przeciwieństwie do kolegów z pola ma sprawne obie nogi. Nie ma za to części ręki, którą trzeba było amputować po urazie. W kadrze mówią na niego „Dziadek”. Wszystko dlatego, że ma już 43 lata i nikt nie może równać się z nim wiekiem. Nikt nie jest też równie szalony jak on. I kto wie, czy to nie temperament pozbawił go szansy na tytuł najlepszego goalkeepera turnieju. — W meczu z Meksykiem zarobił czerwoną kartkę. My spotkanie przegraliśmy, a zamiast Marka wyróżniono Rosjanina — podsumowuje Widłak. — Dzięki temu jednak trafiliśmy na USA, a w bramce mógł zadebiutować Kuba — wyjaśnia po chwili bez żalu. Kuba „Jasiu” Jasiulewicz mógłby być synem „Dziadka”. Przed tym jak maszyna zmiażdżyła mu rękę, był siatkarzem warszawskiego AZS AWF. — Studiował i grał nawet w ekstraklasie — zaskakuje manager kadry. Przy doskonałej formie „Dziadka”, „Jasiu” na bluzę z nr 1 będzie jeszcze musiał poczekać. Ich obecność w kadrze to wartość dodana. Od razu wpasowali się w ekipę, która jak przyznaje trener Marek Dragosz to coś więcej niż wspaniali sportowcy. — To świetni ludzie. Nie traktuję ich jak niepełnosprawnych. To są herosi sportu, dlatego nie mam problemu, by na treningach od nich wymagać bardzo dużo — przyznaje. — Mam dla nich ogromny szacunek i jestem dumny, że mogę ich trenować — dodaje.

Wsparcie niegodne mistrzostw

Na wyjazd do Meksyku brakowało im 120 tys. zł. Siedemnaście razy tyle, co budżet, który w ostatniej chwili udało im się dopiąć, by wystartować w Kaliningradzie. Wtedy trzeba było opłacić autobus i ubezpieczenie. Teraz doszedł m.in. 24-godzinny przelot. — I tym razem dramatycznie walczyliśmy o każdą złotówkę. Udało nam się za pięć dwunasta. Wszystko dzięki kibicom, sponsorom i ministerstwu sportu — wylicza Mateusz Widłak, na którego barkach spoczywa organizacja i pozyskiwanie finansów. A PZPN? — pytam. — Oprócz tego, że pożyczyli nam stroje na mistrzostwa, w tym roku nie dostaliśmy od nich niczego — mówi. Kiedy włączam się do dyskusji na temat wsparcia ze strony PZPN na Twitterze, po krótkim czasie związek w odpowiedzi na zarzuty pisze tekst, w którym wymienia swoje działania na rzecz Amp Futbolu. — (...) w uznaniu za osiągnięty wynik w mistrzostwach świata, sprzęt który był pierwotnie wypożyczony, zostanie nieodpłatnie przekazany stowarzyszeniu. Wartość sprzętu to 60 tys. zł — czytam. Rzecznik PZPN Maciej Sawicki w tym samym tekście wspomina jeszcze o sprzęcie wartym 28 tys. zł przekazanym przez związek na przełomie 2013 i 2014 r. Jest też mowa o 10 tys. czeku, 20 tys. darowiźnie i 180 biletach na mecze kadry Adama Nawałki. Wszystko przekazane przed rokiem. — Poza publikacją w internecie nie mam żadnego sygnału o tym, że stroje, które PZPN pożyczył, staną się naszą własnością — przyznaje Widłak. A darowizny? — Rzeczywiście, dostaliśmy takie wsparcie, ale ono z roku na rok było mniejsze. W tym roku współpraca nie była kontynuowana. Na domiar złego w momencie zakupu biletów do Meksyku dowiedzieliśmy się, że dotacja z PZPN nie zostanie nam przyznana. Stąd te kłopoty z zebraniem wystarczających środków — Widłak nie kryje rozczarowania. Zachowanie PZPN jest co najmniej dziwne. Tym bardziej że jak pokazują światowe trendy, krajowe federacje ochoczo włączają się we współpracę z niepełnosprawnymi. Włodarze PZPN nie muszą zresztą daleko szukać. Na krajowym podwórku Polski Związek Koszykówki włączył bowiem w swoje struktury koszykarzy na wózkach. Dał im w ten sposób szanse na większe dotacje z ministerstwa sportu. A więc można. Olbrzymi sukces, pozytywny odbiór społeczny wart jest przekazania związkowych pieniędzy. Przez te 100 tys. zł najbogatszy polski związek naprawdę nie zbiednieje.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama