Rok 1980 przyniósł wyczyn, który zdaniem wielu przekraczał możliwości człowieka – nasi alpiniści zdobyli zimą Mount Everest.
Rok 1980 przyniósł wyczyn, który zdaniem wielu przekraczał możliwości człowieka – nasi alpiniści zdobyli zimą Mount Everest. To pokazało, że Polacy zjednoczeni wspólnym celem mają dostateczną wyobraźnię, odwagę, siłę woli, wiedzę i wytrwałość, aby dokonać tego, co uchodzi za niemożliwe.
Pierwszą w dziejach ludzkości zimową wyprawą na Mount Everest (8848 m n.p.m.) kierował Andrzej Zawada. Zezwolenie od władz Nepalu, o które długo zabiegał, nadeszło miesiąc przed planowanym rozpoczęciem ekspedycji. Już samo przygotowanie jej w tak krótkim czasie stało się wyczynem. Polska Ludowa była państwem o pustych sklepach. Bezinteresowna pomoc różnych osób przyczyniła się do tego, że w Wigilię 1979 r. alpiniści dzielili się opłatkiem w wiosce odległej od podnóża Everestu o kilka dni marszu. W ekspedycji uczestniczyło dwudziestu Polaków, pięciu Szerpów i nepalski oficer łącznikowy.
17 lutego Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki wyszli z namiotu do ataku ostatniej szansy. Tego dnia kończył się termin nepalskiego zezwolenia. Termometr wskazywał -42 stopnie Celsjusza. Około wpół do trzeciej po południu w radiotelefonach odezwał się głos:
– Halo, baza. Halo, dwójka. Czy nas słyszycie? Odbiór.
– Nie słyszę. Powtórz. Powtórz. Gdzie jesteście? Odbiór! – wołał Andrzej Zawada.
– Na szczycie Everestu! Na szczycie! Zimą! Polacy!
– Wasza to zasługa! – wołał Krzysztof Wielicki. – To dzięki wam mogliśmy wejść! Sukces jest wspólny, wspólny!!!
W metalowej rurce masztu geodezyjnego, pozostawionego na wierzchołku przez chińskich wspinaczy, umieścili kartkę z napisem Polish Winter Expedition 80, termometr do pomiaru minimalnych temperatur, różaniec od Jana Pawła II i mały krzyżyk od matki Stanisława Latałły, filmowca, który zginął kilka lat wcześniej w Kotle Everestu. Prosiła, aby krzyżyk wnieść na szczyt albo wrzucić do szczeliny lodowej tam, gdzie został pochowany.
Cichy i Wielicki zaczęli schodzić. Nagle dostrzegli siedzącą postać. Niemka Hannelore Schmatz, czwarta kobieta, która stanęła na wierzchołku Everestu, nie chciała zostawić skrajnie wyczerpanego kolegi, Amerykanina. Każda minuta spędzona przy umierającym zmniejszała jej szanse na przeżycie. Gdy skonał, było za późno na ratunek i dla niej.
Minęli zamarzniętą kobietę. Do swego namiotu dotarli nocą. Rano poszli na dół. Radość kolegów uświadomiła im, czego dokonali.
– To ja dostarczyłem wyprawie perłowy różaniec od papieża. Jan Paweł II dał mi go z błogosławieństwem dla zimowej ekspedycji na audiencji w Castel Gandolfo – mówi ks. prałat Stanisław Kardasz z Torunia. Jako piętnastolatek spędził ponad rok w więzieniu za roznoszenie ulotek antykomunistycznych. W wolnej Polsce został Honorowym Generałem Policji za zasługi dla duszpasterstwa policjantów. Ratownik tatrzański, taternik, otrzymał zaproszenie do odwiedzenia kolegów w bazie pod Everestem. – Dotarłem tam w styczniu 1980 r. Gdy pogoda pozwalała, odprawiałem Mszę świętą pod gołym niebem. Ołtarzem był głaz na lodowcu.
– Dzieje tej wyprawy to historia walki z mitem, że Himalaje zimą są niedostępne dla wspinaczy. Przekonaliśmy siebie i innych, że można sięgnąć niemożliwego! – wspomina Cichy.
Depesze i listy gratulacyjne napływały z całego świata. Andrzej Zawada z dumą i wzruszeniem pokazywał jeden list:
Cieszę się i gratuluję sukcesu moim Rodakom, pierwszym zdobywcom najwyższego szczytu świata w historii zimowego himalaizmu. Życzę Panu Andrzejowi Zawadzie i wszystkim Uczestnikom wyprawy dalszych sukcesów w tym wspaniałym sporcie, który tak bardzo ujawnia „królewskość” człowieka, jego zdolność poznawczą i wolę panowania nad światem stworzonym. Niech ten sport, wymagający tak wielkiej siły ducha, stanie się wspaniałą szkołą życia, rozwijającą w Was wszystkie wartości ludzkie i otwierającą pełne horyzonty powołania człowieka. Na każdą wspinaczkę, także tę codzienną, z serca Wam błogosławię.
Jan Paweł II. Papież. Watykan, dnia 17 lutego 1980 roku.
– Po powrocie do kraju zaskoczyło nas gorące przyjęcie rodaków – wspomina Leszek Cichy. – Zrozumieliśmy, że dołożyliśmy coś do rodzącej się narodowej dumy w szczególnym dla Polaków czasie. Ludzie rozpoznawali nas na ulicy. Wszyscy dawali nam odczuć, że zrobiliśmy dla nich coś wielkiego. Pamiętam swoje speszenie, kiedy w tramwaju jakaś starsza kobieta zapytała, czy może mnie dotknąć. Dopiero później zrozumiałem, że chciała czerpać ze mnie siłę.
– To była jedyna ekspedycja, którą widziałem, gdzie obowiązywała zasada: wszyscy za jednego, jeden za wszystkich – opowiada Wielicki, zdobywca Korony Himalajów, czternastu ośmiotysięczników, w tym trzech zimą. – Nie było wtedy ważne, kto wejdzie na szczyt. Ważne, żeby w ogóle ktoś na nim stanął. Ani Leszek, ani ja nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy, że jest to nasz osobisty sukces. Mieliśmy absolutną pewność, że zwyciężyła drużyna. Mówiło się: Polacy zdobyli Everest w zimie!
Najwyższe góry są jak lustro. Ekstremalne warunki odsłaniają postawy tych, którzy w nie wkraczają, uwidaczniają obraz społeczeństwa, z którego przybywają wspinacze. Pionierskie wejście zimowe na Everest upamiętniło stan ducha Polaków kilka miesięcy po przełomowej pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Ojczyzny.
opr. ac/ac