Dom europejski w remoncie

Nadzieja części elit lewicowych, iż Europa zrobi porządek w Polsce była nie tylko obraźliwa dla Polaków, ale i głupia...

Nadzieja części elit lewicowych, iż Europa zrobi porządek w Polsce, była nie tylko obraźliwa dla Polaków, ale i głupia.

Stara Europa i Nowa Europa. Określenia jakby żywcem wyjęte z „Kontraktu” Sławomira Mrożka weszły do naszego języka politycznego. Głęboki podział polityczny, jaki ujawnił się na naszym kontynencie w wyniku sporu o wojnę w Iraku, wpływa na kształt Unii Europejskiej, na perspektywy jej rozszerzenia i wreszcie, na rolę Europy w polityce światowej. Na koniec wpływa — i to znacząco — na miejsce Polski w Europie.

Warto jasno sobie uświadomić, iż podział ten istniał i wcześniej, wydarzenia związane z kryzysem irackim stały się jedynie katalizatorem, który sprzyjał jego ujawnieniu i jasnemu zakreśleniu granic. Janusz Reiter na łamach „Rzeczpospolitej” stwierdził wręcz, że jesteśmy świadkami końca politycznej jedności Zachodu. Po rozpadzie Związku Sowieckiego i zniknięciu wspólnego wroga Zachód wszedł w fazę renacjonalizacji swojej polityki. Marzenie o jedności europejskiej zderzyło się z różnicami interesów. W rezultacie zapanował polityczny bezład. Do tego doszło powszechne rozbrojenie państw europejskich z roku na rok redukujących wydatki obronne i brak przywództwa, a dokładniej pogarszająca się jakość przywództwa politycznego w Europie, gdzie do władzy dochodzą postacie bezbarwne i bezkonfliktowe.

Powiem od razu, że nie jest to jałowe narzekanie i opowieść o dawnych, dobrych czasach. Dawniej było tak samo. Czasy pokoju i stabilizacji nie sprzyjają wybitnym osobowościom politycznym. Wystarczy przypomnieć losy Georgesa Clemanceau czy Winstona Churchilla, którzy w latach po I wojnie światowej (ten drugi jeszcze wyraźniej po II wojnie) przegrywali wybory z politykami, o których nikt dziś nie pamięta. Wiele razy w historii zapominano o bezpieczeństwie państw w złudnym przekonaniu, że oto nastała epoka pokoju powszechnego. Następowało moralne rozbrojenie, konsumowanie dobrobytu i tak dalej. Niedobrze się stało, że te procesy osiągnęły w dzisiejszej Europie swoje apogeum akurat w chwili, gdy Polska po prawie trzech wiekach bytowania na marginesie świata zachodniego uzyskała szansę powrotu do politycznych struktur Zachodu.

Powtarzałem już na łamach „PK”, że jesteśmy w innym NATO niż to, do którego wstąpiliśmy, a co więcej, że Unia Europejska będzie całkiem inną organizacją od tej Unii, która nas zaprosiła w Kopenhadze. Tempo zmian jest jednak zawrotne.

Czy Atlantyk jest w Europie

W ostatnich miesiącach w Europie ujawniło się co najmniej kilka linii podziałów. Najbardziej widoczna z nich to podział na Europę „Europejską” oraz „Atlantycką”. Kryzys wokół Iraku stał się wygodnym pretekstem dla Francji i Niemiec, aby postawić znak zapytania przy światowym przywództwie Stanów Zjednoczonych. Głębokim zamysłem polityki francuskiej od czasów generała de Gaulle'a było budowanie Unii Europejskiej (wtedy Wspólnot Europejskich) jako politycznej i gospodarczej przeciwwagi dla USA. W podzielonym zimnowojennym świecie Europa miała stać się trzecim supermocarstwem. Stąd wypływał wieloletni sprzeciw Francji wobec przyjęcia Wielkiej Brytanii do EWG. Stąd również wzięło się pozostawanie Paryża poza strukturami wojskowymi NATO. Ale otwarte stawianie takiego celu było niemożliwe. Podział Niemiec i żelazna kurtyna na Łabie wymuszały na RFN rolę niezawodnego sojusznika USA. A tylko współpraca francusko-niemiecka mogła być motorem napędzającym europejską integrację. Warto przy okazji pamiętać, że w 1989 roku to właśnie Francja była najmniej entuzjastyczna wobec szybkiego zjednoczenia dwóch państw niemieckich, obawiając się, że zjednoczone Niemcy zechcą przejąć w tandemie Berlin-Paryż rolę przywódczą. To tłumaczy ochłodzenie w ich wzajemnych relacjach od połowy lat dziewięćdziesiątych.

Siłą rozpędu, już po upadku berlińskiego muru, Unia Europejska przyjmowała kolejne projekty pogłębiające proces integracji. Gołym okiem było jednak widać, że wielkie słowa o wspólnej polityce bezpieczeństwa i wspólnej polityce zagranicznej zderzają się z renacjonalizacją polityki poszczególnych państw. Słabość przywództwa amerykańskiego w epoce prezydenta Clintona sprawiała, iż Europa nie definiowała swoich interesów w skali ponadregionalnej. A klęska europejczyków w dawnej Jugosławii powstrzymywała Niemców i Francuzów przed zbyt silnym zaangażowaniem w kształtowanie jednolitej polityki zagranicznej Europy. Skupiono się na integracji gospodarczej, wprowadzeniu euro i rozszerzeniu Unii Europejskiej. Rozszerzeniu, które miało zastąpić pomysł na nową Europę.

Starzy członkowie Unii doszli do wniosku, że przepaść gospodarcza i polityczna dzieląca ich od krajów kandydackich gwarantuje kontrolę nad procesami przekształcania poszerzonej Europy. Stąd wziął się pomysł na uchwalenie „konstytucji europejskiej” przed przyjęciem nowych członków, a nawet zamysł przeprowadzenia nowego budżetu rozszerzonej Unii bez udziału zaproszonej do członkostwa „10”. Okazało się jednak, że sama „Stara Unia” jest mocno podzielona. Francuzi i Niemcy przyzwyczajeni do tego, że działając wspólnie, są w stanie przeprowadzić w Brukseli każdy projekt, zaskoczyli pozostałych członków pomysłem zmiany zasad przewodnictwa w UE. Ich deklaracja została potraktowana jak zamach stanu. A nadarzyła się znakomita okazja do utarcia nosa Berlinowi i Paryżowi. Ośmiu premierów przygotowało wspólny list wspierający Stany Zjednoczone atakowane brutalnie przez Schröedera i Chiraca. Kompozycja ósemki była dziwna i dająca do myślenia. Oto kraje będące w UE mocarstwami — ale II kategorii — Wielka Brytania, Włochy i Hiszpania zaprosiły nowych członków NATO, i przyszłych członków Unii — Polskę, Węgry i Czechy — do wspólnej inicjatywy. List wywołał atak wściekłości w Paryżu i w Berlinie. Uświadomiono sobie, że wszystkie nowe kraje członkowskie będą bliższe brytyjskiej koncepcji działania UE i jednocześnie dążyć będą do pogłębienia związków Transatlantyckich. Ukochana wizja Francuzów i socjalistów niemieckich pogłębienia Atlantyku została zagrożona.

Stadnina koni trojańskich

Nie tylko Polska okazała się koniem trojańskim Ameryki. Po prostu do Unii zaproszono całą stadninę tych koni. Odpowiedzią starej Europy stały się groźby zahamowania poszerzenia a przede wszystkim dziwaczny alians z Rosją. Po spotkaniu za przywódcami Francji i Niemiec Władimir Putin oznajmił, że oto powstała nowa ententa. Równocześnie Bruksela przygotowała swój projekt polityki wschodniej. Projekt jasno stwierdzający „że Ukraina i Białoruś są sąsiadami Europy, ale nie będą do niej zaproszone. I wreszcie podjęto kolejne kroki, by zaostrzyć spór ze Stanami Zjednoczonymi na tle wojny w Iraku. Wszystkie te działania znakomicie mieszczą się w logice francuskiej wizji rywalizacji Unii z USA i jednocześnie są groźne dla Polski i dla Europy.

Dla Polski, ponieważ zasadniczymi celami politycznymi naszego kraju w Unii Europejskiej powinno być budowanie ścisłej więzi całego Zachodu (a więc współpraca transatlantycka) oraz próba udziału w tworzeniu polityki wschodniej (jak niektórzy mówią „wymiaru wschodniego”) UE. Ostatnie wydarzenia, mówiąc delikatnie, naszą sytuacje komplikują. Jest to niedobre także dla całej Europy. Dumnie ogłoszona trzy lata temu strategia lizbońska Unii zakładała, iż Bruksela do roku 2010 doścignie gospodarczo Stanu Zjednoczone. Tymczasem z roku na rok dystans pomiędzy USA a Europą się powiększa. Co więcej, złamanie solidarności Zachodu prowadzi do tego, iż do gry włączają się czynniki spoza Europy: Rosja, a także Chiny i kraje arabskie. Biorąc pod uwagę czynniki demograficzne, jest to walka z góry skazana na przegraną. Szansą dla Europy wydaje się jedynie ścisła współpraca z Ameryką, która jest mocarstwem dominującym nad resztą świata we wszystkich dziedzinach — od technologii poczynając, na armii kończąc.

Otrzeźwienia nie spowodowała nawet przytomna wypowiedź kilku inspektorów rozbrojeniowych ONZ, którzy wprost oskarżyli Berlin, Moskwę i Paryż o sprowokowanie wojny w Iraku. W wywiadzie dla niemieckiego „Die Zeit” inspektorzy przypomnieli, że jedynym argumentem skłaniającym Saddama Husajna do współpracy był argument siły. Dostrzegając pęknięcie w świecie Zachodu, iracki dyktator nie widział powodu, by ustępować, co w efekcie doprowadziło do wojny. Słabość militarna Europy jest zresztą jednym z istotnych powodów, dla których nie może ona obyć się bez Stanów Zjednoczonych. Przykład iracki dowodzi, że jedynym sposobem zapewnienia pokoju na świecie jest posiadanie armii zdolnej do wymuszenia tego pokoju.

Wyzwanie

Wracając zaś do Polskich interesów — nasza dobra koniunktura międzynarodowa definitywnie dobiegła końca. Nie możemy już uprawiać dyplomacji pustych gestów i udawać, że nasza chata z kraja. Polscy politycy muszą podjąć dyskusję nie tylko nad naszym miejscem w Europie, ale nad Europą jako taką. To ryzykowne, bo zajmując stanowisko w dowolnej sprawie, narażamy się automatycznie jego oponentom. Wydaje się jednak, że obrona Europy otwartej na Atlantyk, obrona resztek NATO (zagrożonego dodatkowo przez nielojalność Turcji) i obrona wizji Europy jednolitej prędkości jest naszym interesem. Ostatnie pomysły Francji, Niemiec i Belgii, by budować „twarde jądro Europy”, sprawić mogą, iż inwestycja Polski w UE okaże się zdecydowanie gorsza, niż sądziliśmy. Europa się opłaca. Ale Europa jest wymagająca. Jeżeli naszym wkładem do Europy będzie chora klasa polityczna i tchórzostwo polegające na braku własnego zdania, to otrzymamy od Europy to samo, co włożyliśmy. Mówiąc najkrócej — nadzieja części elit lewicowych, iż wejdziemy do Europy, a Europa zrobi porządek w Polsce, była nie tylko obraźliwa dla Polaków, ale i głupia. Okazuje się, że to my musimy uczestniczyć w porządkach i przebudowie domu europejskiego, co jest zadaniem fascynującym, ale trudnym.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama