Do czego nadaje się Konstytucja Europejska...
Polacy popierają ideę jednej Europy po części intuicyjnie, a po części z motywów historycznych. Bo, jak wielokrotnie podkreślał wielki Polak-Europejczyk Jan Paweł II, my nigdy Europejczykami być nie przestaliśmy.
Europejscy kosmonauci zabrali ze sobą na rosyjską stację orbitalną „Sojuz" egzemplarz eurokonstytucji. W czasach istnienia niesławnej pamięci Związku Sowieckiego byłby to całkiem niezły pomysł - wyekspediować Konstytucję Europejską „do Sojuza" - w końcu takie rady padały wobec różnych betonowych działaczy PZPR. Teraz jednak wysłanie egzemplarza konstytucji w kosmos skłoniło dowcipnisiów do snucia przypuszczeń, iż Bruksela dowiedziała się właśnie o planowanej inwazji kosmitów na ziemię. Czym prędzej sięgnęła więc po najsilniejszą posiadaną broń. Lektura konstytucji bez wątpienia skłoni Marsjan do zaniechania inwazji na planetę, rządzącą się tak absurdalnymi prawami.
Hiszpańskie referendum konstytucyjne przypomniało nam o sprawie eurokonstytucji, niestety w tonacji serio. Niestety, gdyż nie wydarzyło się nic, co zmieniałoby bardzo krytyczną ocenę tego dokumentu. Być może tylko z biegiem czasu coraz wyraźniej widać, że najważniejsze - również z polskiego punktu widzenia - nie są wcale zapisy dotyczące podziału głosów w Radzie Unii, lecz całkowita bezideowość i jałowość tego dokumentu. Odrzucenie „invocatio Dei", a nawet wzmianki o chrześcijańskich korzeniach Europy, było tłumaczone przez różnych „technologów polityki" jako nieistotne. Ot, po prostu unikanie zbędnych zapisów, które przecież niczego nie wnoszą do podziału głosów i balansu wpływów. Ci sami ludzie, tłumaczący, że przyjmowany dokument to zaledwie instrukcja obsługi wielkiej organizacji międzynarodowej, natychmiast po jego przyjęciu zaczęli jednak odwoływać się do warstwy aksjologicznej i deliberować o duchu eurokonstytucji. Krótko mówiąc, niemal od razu przyznali się do publicznej manipulacji.
Powtórzę to, co pisywałem wcześniej na lamach „Przewodnika" - największym grzechem Traktatu Konstytucyjnego jest jego wewnętrzna niespójność. Próba pogodzenia wszystkich sprawiła, że twórcy konstytucji w dokumencie mającym tworzyć podstawy współdziałania Europy państw pochowali „haki", na których można zawiesić zupełnie odmienny projekt Europy federalnej. Wygląda to tak, jakby twórcy Konstytucji Stanów Zjednoczonych w pierwszym zdaniu zapisali: „My, naród", a w drugim dodali „a być może poddani brytyjscy". Do tego, całkiem w stylu Orwella, eurokonstytucja stwierdza, że wszyscy Europejczycy są równi, a niektórzy równiejsi. Dokument konstytucyjny, jak sama nazwa wskazuje, ma być przede wszystkim zapisem ideologii tworzącej (czyli konstytuującej) jakiś organizm. Jeśli jest bezideową magmą, nie jest konstytucją, i tyle.
Nic dziwnego, że tym dokumentem - niczym sztandarem - zaczęła wymachiwać europejska lewica. A przeciwnicy milczą i po cichu liczą, że któreś z narodowych referendów pogrzebie ten dokument. Naturalnie kilka państw liczy po cichu i na to, że na podstawie odrzuconej konstytucji uda im się stworzyć Europę - jak to się pięknie w języku dyplomatycznym nazywa - „różnych prędkości", czyli właśnie Europę równych i równiejszych, że kraje, które konstytucję odrzucą, zostaną zakwalifikowane do kategorii gorszych Europejczyków i na przykład będzie można odmówić stosowania wobec nich klauzuli solidarności, polegającej na wspieraniu procesu doganiania gospodarczego zamożniejszych partnerów. Cały kłopot w tym, że przyjęcie dokumentu wcale tego niebezpieczeństwa nie odsuwa. Odwrotnie, skomplikowany system głosowania w Radzie Unii - czyli tak zwany system nicejski - tworzy zabezpieczenia przed dominacją dużych, „starych" państw UE. Daje przynajmniej instrumenty obronne. System konstytucyjny tymczasem narzuca wolę większości w ogromnej części kluczowych decyzji, a co więcej, otwiera furtkę, przez którą można wprowadzić decyzję większościową do wszystkich spraw, na razie spod kompetencji biurokracji wyłączonych. A że jest to hybryda państwowo-wspólnotowa, to w efekcie nie mamy ani pozytywnych skutków budowy jednolitej Europy, czy jak wolą niektórzy - państwa Europa (co w jakiejś części chronić może przed realizacją narodowych egoizmów), ani też nie chronimy dostatecznie interesów i tożsamości narodowej państw członkowskich. Dokument w obecnej formie tak od strony ideologicznej, jak i praktycznej jest po prostu próbą usankcjonowania dyktatu najsilniejszych państw Unii, działających w imię własnych interesów.
Kłamstwem jest również argument wysuwany przez zwolenników konstytucji, że dopiero jej przyjęcie pozwoli na myślenie o otwarciu się UE na Turcję, a zwłaszcza Ukrainę. Odwrotnie. Jeżeli mechanizm podwójnej większości zacznie działać, to Niemcy i Francuzi, będący głównymi promotorami konstytucji, dziesięć razy się zastanowią nad przyjęciem nowych, dużych państw. Bo wtedy cała przemyślnie zbudowana konstrukcja się posypie i okaże się nagle, że najwięcej do powiedzenia w Europie mają Turcy i Ukraińcy. Ponieważ na to nikt się nie zgodzi, to dzień po uroczystym uchwaleniu konstytucji Europa się zamknie. Nie oficjalnie, ale faktycznie. A jeśli zdecyduje się na rozszerzenie, to pod wyraźnie zapisanym warunkiem gorszego statusu nowych członków, czyli stanie się to, co dla Polski jest czarnym scenariuszem -będziemy mieli kilka kategorii państw członkowskich. Sama UE zmieni się w luźną konfederację państw, sterowaną przez „twarde jądro" kilku najstarszych członków organizacji.
Słyszymy nieustannie, że odrzucenie przez Polaków eurokonstytucji spowoduje jakieś straszne konsekwencje. Ale także polscy zwolennicy Traktatu Konstytucyjnego pomału ujawniają swoje prawdziwe intencje. Ich pomysłem jest połączenie referendum z wyborami prezydenckimi lub parlamentarnymi. Rzekomo dla oszczędności. Bzdura. Chodzi o to, by skompromitowana lewica i centrolewica mogły przemycić swoich kandydatów pod hasłami proeuropejskimi. Polacy popierają ideę jednej Europy po części intuicyjnie, a po części z motywów historycznych. Bo, jak wielokrotnie podkreślał wielki Polak-Europejczyk Jan Paweł II, my nigdy Europejczykami być nie przestaliśmy. Politycznie jednak kilka razy byliśmy poza nawias Europy wyrywani. I teraz chcemy wspólnej Europy, ale nie Europy, jaką zamierzają nam urządzić zwolennicy konstytucji. Bo Europa bez Boga, bez historycznych korzeni przestanie być Europą, a stanie się klubem bogatych i zmanierowanych playboyów. Rzeczywiście, UE jest organizmem, w którym istotna staje się polityczna taktyka. Rzeczywiście, lepiej, by Polska nie była jedynym lub pierwszym krajem odrzucającym konstytucję. Z tego punktu widzenia jednak warto, by referendum konstytucyjne odbyło się jak najpóźniej. Dajmy szansę Brytyjczykom, Skandynawom, by wyrzucili dokument do kosza, a potem przyłączmy się do nich. Ale to koliduje z egoistycznym scenariuszem politycznym rządzącego obozu w Polsce, któremu proeuropejskość zastąpiła skompromitowany socjalizm. Umowy międzynarodowe zakazują wysyłania w kosmos śmieci z ziemi. I warto się zastanowić, czy wyekspediowanie tam eurokonstytucji nie będzie owych umów naruszeniem. i
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika WPROST.
opr. mg/mg