Czy cywilizację zachodnią, a w szczególności - Europę - czeka zagłada?
Przepowiednie, że cywilizację zachodnią czeka upadek, odbierane są różnie. Z jednej strony nadęci politycy całkowicie je lekceważą, co sprawia wrażenie, że uwierzyli we własną propagandę sukcesu. Z drugiej spotykamy pesymistyczne oczekiwanie nieuchronnej katastrofy.
Rozsądna odpowiedź zabrzmi prawdopodobnie mniej jednoznacznie. Europa i Ameryka mają dotkliwe słabości, które w dalszej perspektywie mogą doprowadzić do ich upadku. Przyszłość nie jest jednak zdeterminowana, mogą więc te słabości przezwyciężyć, mają wybór. Następnie, również siły wrogie Europie mają słabe punkty. Nie wiemy, w którą stronę przechylą się szale.
Zacznijmy od kwestii powszechnie przeoczanej: najgorszy kryzys cywilizacja europejska przeszła w XX wieku. Sto milionów ofiar wojen i reżimów totalitarnych oraz opanowanie prawie całego kontynentu przez imperia hitlerowskie i komunistyczne, zbrodnicze i wrogie chrześcijaństwu, to coś gorszego niż kłopoty z demografią, dekadencją i imigrantami. Obecny okres bez wojny w Europie, wyjąwszy Bałkany, jest najdłuższy w jej historii. Jest to rzeczywisty sukces.
Zwycięstwem Europy i Ameryki był też rozpad imperium sowieckiego. Nie było ono w stanie osiągnąć przewagi militarnej, a tradycyjne idee europejskie, chrześcijańskie i wolnościowe, jak też aspiracje narodowe, spowodowały, że czerwony rak się cofnął. Rosja bez walki oddała wielkie terytoria.
Mimo dotkliwego zbiurokratyzowania UE, pozwala ona na korzystny ruch ludzi i towarów na znaczną skalę. Kraje europejskie są nadal bogate i mają wielkie możliwości ekonomiczne. Wprawdzie centrum innowacji naukowych i technicznych stały się Stany Zjednoczone, ale należymy do tego samego kręgu cywilizacyjnego i możemy z nich korzystać.
Następnie, w ciągu ubiegłych kilkuset lat ekspansja cechowała przede wszystkim cywilizację białego człowieka. Inne rejony mogły tylko lepiej lub gorzej czerpać z niej przykład, co udało się na dobrą sprawę tylko niektórym krajom Azji. Cywilizacja europejska jako całość nadal ma sporą przewagę intelektualną, techniczną i organizacyjną.
Europa średniowieczna ustępowała światowi islamu, Chinom i Indiom, ale potem, mimo swoich wewnętrznych waśni i słabości, święciła kolejne triumfy: wielkie odkrycia geograficzne, podboje kolonialne i misje, rozkwit nauki i wynalazczości, efektywny ustrój gospodarczy i w końcu dobrobyt materialny. Trzeba bardzo poważnych dowodów, by uznać, że ten proces zatrzyma się i odwróci.
Polityczne zagrożenia zewnętrzne są z natury rzeczy dość widoczne. Wbrew głosicielom końca historii, ery pokoju, globalnego ocieplenia i podobnych banialuk są one realne, ale nie takie znów wielkie.
W Polsce najczęściej myśli się tu o Rosji. Kraj ten z pewnością chciałby odzyskać swoją pozycję i ma wielką armię. Jest to jednak, tak ze strony rosyjskiej jak europejskiej, oglądanie się wstecz. Rosja ma problemy z demografią, z porządkiem wewnętrznym i miliard Chińczyków przy granicy prawie bezludnej Syberii. Następne pokolenie rządzących uzna, że lepiej być częścią Europy, niż jej przeciwnikiem. Taką pozycję miała notabene Rosja sto lat temu, w epoce liberalizacji jej monarchicznych rządów.
Dla pokoju europejskiego zagrożeniem mogą być Niemcy. Niby są krajem demokratycznym i pokojowym, ale idą w złym kierunku. Pchają się do przywództwa w UE. Wynaleźli też „politycznie poprawną” postać nazizmu, która przejawia się w postaci roszczeń wypędzonych, nie uznawania Polaków za mniejszość narodową, praktyk Jugendamtu itd. Niemniej jednak słabnąc ludnościowo i gospodarczo nie będą w stanie iść zbyt daleko w tym kierunku.
Świat islamu jest ludny i agresywny, ale w gruncie rzeczy dość słaby. Terroryści mogą nas dotkliwie nękać, ale czy pokonać? Ekonomicznie poza ropą ten świat niewiele ma. W nowszych czasach niewiele też znaczył militarnie i był wewnętrznie skłócony. Wydaje też mi się, że miotający pogróżki Arabowie niewiele wiedzą o Europie i nie zdają sobie sprawy, jak zaciekle i drapieżnie Europejczycy wojowali w ciągu ubiegłych kilkuset lat. Trzeba wreszcie stwierdzić, że islam, inaczej niż chrześcijaństwo, nie ma narzędzi myślowych, by oprzeć się światopoglądowi zachodniemu. Uczuciowy fanatyzm to za mało. Stąd jego obawa przez myślą europejską w języku arabskim.
Skoro w Europie mieszka już ponad 50 milionów muzułmanów, te niebezpieczeństwo z zewnętrznego staje się wewnętrznym. Nie można jednak zakładać, że imigrantów będzie przybywać bez końca i że nas zdominują. Postawa Europejczyków wobec nich się zmienia. Zmieniają się też oni, zapominają języka ojczystego, przyjmują po trochu europejskie wzory. Pokolenie tu wychowane zapewne będzie miało mniej dzieci.
Najpotężniejsze poza Europą są Chiny, ale już w Azji mają konkurentów w postaci Japonii i Indii. Co więcej, weszły na drogę europeizacji. Przyjmując kapitalizm oraz naukę i technikę, wpuszczają też europejski, wolnościowy sposób myślenia. Kolejne pokolenia będą inne. Osobiście sądzę też, że w najbliższych kilkudziesięciu latach chrześcijaństwo może w Chinach zrobić wielkie postępy, o ile będziemy mieli śmiałość je tam głosić.
Główne zagrożenie dla cywilizacji europejskiej leży wewnątrz niej. Zapytajmy, dzięki czemu przeważała? Powyżej pisałem o czynnikach, które nadal trwają. Są jednak i inne. Europa była stosunkowo ludna, a obecnie przeżywa kryzys demograficzny. Odwoływała się do wartości chrześcijańskich, a teraz się laicyzuje i demoralizuje. Pracowała pilnie, a teraz bierze zasiłki i emerytury. Dawała sporo wolności w sferze gospodarki i myśli, a teraz staje się gigantycznym biurem.
Najbardziej elementarne zagrożenie to spadek liczby Europejczyków. Jeśli nie będą oni mieli dzieci, to nie będzie miał kto Europy bronić ani rozwijać gospodarczo i kulturalnie. Europa po prostu zniknie. A dzieci nie ma z powodu osłabienia rodziny i aborcji. Liczba zabitych przez ubiegłe kilkadziesiąt lat dzieci poczętych porównywalna jest z liczbą imigrantów z zewnątrz. Ustawodawstwo rozwodowe, kontestowanie macierzyństwa na rzecz pracy zawodowej, promocja dewiacji, ograniczanie praw rodziców powodują łącznie, że podstawowe komórki społeczeństwa europejskiego są mocno osłabione.
Słabości rodziny towarzyszy rozdęcie instytucji państwowych. Produktywni obywatele są kontrolowani i wyzyskiwani przez coraz większy aparat biurokratyczny, który jest faktycznym rządcą. Demokratycznie wybrani politycy coraz częściej okazują się słabi, niekompetentni, tchórzliwi i krótkowzroczni, gdyż jedyną ich istotną umiejętnością jest robienie dobrego wrażenia. Dla przypodobania się wyborcom rozbudowują rozmaite świadczenia, coraz trudniejsze do udźwignięcia dla gospodarki.
Czynią to pod szyldem państwa opiekuńczego. Jednakże zapewnianie obywatelom mnogich świadczeń hamuje gospodarkę. Wysokie opodatkowanie pracujących zniechęca ich do powiększania rodziny, co wydaje się kluczowym powodem kryzysu demograficznego.
Państwo opiekuńcze staje się państwem niańką. Zdejmując z obywateli odpowiedzialność, uzależnia ich od państwa i pozbawia inicjatywy. Stają się infantylni, leniwi i tchórzliwi. Zamiast zatroszczyć się energicznie o byt swój i swoich rodzin, uciekają w życie wygodne i wątpliwe przyjemności. Głosują zaś coraz częściej na tego, kto da więcej.
Wobec osłabienia rodziny oraz wszechobecności laickiego państwa, słabnie też chrześcijaństwo. Bywa ono zresztą świadomie zwalczane, jako konkurencja dla świata polityki i mediów oraz jako przeciwnik ideologii lewicowej, która stoi za koncepcją państwa opiekuńczego.
Taka Europa faktycznie może nie przetrwać. Ale jednak powyższe tendencje wydają się odwracalne. Ewangelizacja Europy, odbudowa rodziny i powstrzymanie raka biurokratycznego nie są rzeczami niemożliwymi. Wymagają jednak świadomych działań (w Polsce trzeba by powiedzieć: i politycznych, i kościelnych). A zatem, jeśli Europa upadnie, to nie z powodu zewnętrznych zagrożeń, lecz na skutek wewnętrznego rozkładu.
Michał Wojciechowski
Artykuł z tygodnika „Idziemy” 2009 nr 1, publikacja na Opoce za zgodą autora.
opr. mg/mg