Parlament Europejski stał się jednym z najważniejszych frontów walki o chrześcijańską tożsamość Europy. Warto o tym pamiętać w przededniu eurowyborów
Parlament Europejski stał się dziś jednym z najważniejszych frontów walki o chrześcijańską tożsamość Starego Kontynentu. Pamiętajmy o tym, kiedy 25 maja będziemy oddawać swój głos w eurowyborach.
Wagę tegorocznych wyborów do PE docenili także biskupi krajów Unii Europejskiej, którzy w niedawnym dokumencie Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE) zaapelowali do wszystkich wiernych o pójście do wyborczych urn. Przypomnieli również najważniejsze unijne zasady, m.in. solidarności, pomocniczości, poszanowania i ochrony życia ludzkiego na każdym jego poziomie oraz autonomii poszczególnych państw członkowskich dotyczącej prawodawstwa w sprawach moralnych. Przede wszystkim jednak wezwali obywateli Europy do głosowania zgodnie z prawym sumieniem, ukształtowanym przez wiarę.
Mijająca, siódma kadencja PE była pierwszą po wejściu w życie traktatu z Lizbony, który wprowadził dość istotne zmiany w uprawnieniach europarlamentu. Dziś nie jest to już tylko kanapowa instytucja od politycznego bicia piany ani listek figowy dający pozór demokratyczności dla działań Brukseli. Przede wszystkim Parlament Europejski zyskał uprawnienia kontrolne — może uchwalać wotum nieufności (większością 2/3 głosów) wobec Komisji Europejskiej (czyli ciała sprawującego funkcję unijnego rządu), a od najbliższych wyborów będzie mieć także bezpośredni wpływ na wybór nowego szefa Komisji Europejskiej oraz jej poszczególnych członków. Europarlament wysłuchuje także obowiązkowych sprawozdań składanych przez Komisję Europejską oraz Radę Europejską (organ, w skład którego wchodzą przywódcy państw członkowskich) z działalności Unii, a także ma prawo zadawania pytań unijnym komisarzom.
Wreszcie to Parlament Europejski uchwala kluczowy dla całej Unii dokument, czyli budżet UE na kolejne lata, a także udziela Komisji Europejskiej absolutorium z jego wykonania. Nadal jednak nie jest to typowe ciało ustawodawcze takie jak Bundestag czy nasz Sejm. Europarlament nie ma bowiem prawa inicjatywy ustawodawczej. Ta należy jedynie do Komisji Europejskiej. Europosłowie mogą jedynie konsultować, współtworzyć i wydawać opinie na temat propozycji projektów dokumentów tworzonych przez Komisję Europejską, przede wszystkim w sprawach związanych z ochroną rynku wewnętrznego, konsumenta i środowiska oraz wydawać niewiążące rezolucje w dowolnej innej kwestii.
Podczas VII kadencji Parlamentu Europejskiego głosowano nad 970 aktami prawnymi. Europosłowie uchwalili m.in. unijny budżet na lata 2014—2020 oraz kontrowersyjne przepisy dotyczące unijnego nadzoru bankowego, a także dyrektywę tytoniową, która w drastyczny sposób ogranicza sprzedaż papierosów na unijnych rynkach (m.in. od 2020 r. z UE znikną papierosy mentolowe).
W teorii Parlament Europejski, liczący obecnie 766 deputowanych, ma być miarodajną reprezentacją wszystkich znaczących sił politycznych w Europie. Zasiadają więc w nim chadecy, konserwatyści, eurosceptycy, socjaliści, ekolodzy, a nawet komuniści, skupieni w siedmiu grupach politycznych PE. Wszystkie te podziały są jednak dosyć umowne. Zdarza się bowiem często, że eurodeputowani głosują zgodnie z interesem danego kraju, a nie według stanowiska swojej frakcji. Tak było na przykład w czasie posiedzenia w kwestii gazu łupkowego, podczas którego polscy deputowani głosowali solidarnie ws. osłabienia niekorzystnych dla naszego kraju zapisów Komisji Europejskiej.
Poważne różnice zaczynają się jednak pojawiać na poziomie podejścia do integracji europejskiej. Ugrupowania centrowe, a zwłaszcza lewicowe, optują za ściślejszą integracją europejską, wprowadzeniem waluty euro i przyznaniem większych uprawnień dla Brukseli. Z kolei deputowani polskiej prawicy pozostają przy koncepcji „Europy Ojczyzn”, zakładającej dużą autonomię poszczególnych państw członkowskich. Obie koncepcje ścierają się cały czas ze sobą, dlatego też wybór konkretnych reprezentantów w PE może być w tej sytuacji języczkiem u wagi, decydującym o kierunku, w jakim zmierzać będzie cała Unia.
Pamiętajmy również, że w Parlamencie Europejskim tradycyjne podziały na lewicę i prawicę także bywają umowne. Bo czymś innym jest prawicowość dla dzisiejszego Francuza czy Niemca, a zupełnie czymś innym dla Polaka albo Węgra. Przykładowo, spore grono brytyjskich eurodeputowanych z rządzącej na Wyspach Partii Konserwatywnej jest zwolennikami usankcjonowania „małżeństw” homoseksualnych. Wyjątkowa zgodność panuje jedynie na lewicy i wśród liberałów — wszystkie te ugrupowania wręcz prześcigają się w „postępowości”, serwując nieustannie nowe postulaty mające uderzać w chrześcijańskie korzenie zjednoczonej Europy.
Patrząc na obecny skład Parlamentu Europejskiego, trudno się więc dziwić, że mijająca kadencja była niezwykle burzliwa właśnie ze względu na bezpardonową walkę ideologiczną. Ugrupowania lewicowe przypuściły w tym czasie frontalny atak na tradycyjny model rodziny, prawo do wolności sumienia i ochronę życia ludzkiego od momentu poczęcia. Takie tendencje były oczywiście widoczne już wcześniej, jednak chyba nigdy tak silne i tak totalitarne jak w minionych pięciu latach.
Lewicowcy i liberałowie za pomocą rezolucji Parlamentu Europejskiego nagminnie próbowali ingerować w uprawnienia, które z mocy samych europejskich traktatów leżą w wyłącznej kompetencji poszczególnych państw członkowskich UE. Owe rezolucje nie mają co prawda mocy wiążącej, ale stanowią niezwykle silny instrument politycznego nacisku. Jeśli zaś pod wpływem lewicowej presji zostaną wprowadzone do unijnej agendy, wówczas mogą stać się — tak jak gender mainstreaming — strategią polityczną obowiązującą i wiążącą wszystkie instytucje i państwa członkowskie Unii Europejskiej. Przykładem takiego skrajnie zideologizowanego działania był dokument socjalistycznej europosłanki Ulrike Lunacek, tzw. raport Lunacek, który Parlament Europejski przyjął stosunkiem głosów 394 „za”, wobec 176 „przeciw” i 72 wstrzymujących się. Wspomniana rezolucja „w sprawie unijnego planu przeciwdziałania homofobii i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową” zakłada m.in. przyznanie osobom homoseksualnym prawa do zawierania małżeństw i adopcji dzieci we wszystkich krajach UE oraz postuluje kryminalizację wygłaszania opinii, które mogą być uznane za homofobiczne.
Nie zawsze jednak triumfuje lewica. Tak stało się choćby w grudniu ubiegłego roku, kiedy Parlament Europejski odrzucił tzw. raport Estreli, stanowiący próbę politycznej neutralizacji akcji Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej „Jeden z nas” (w ramach „One of Us” obrońcy życia zebrali 1,9 mln podpisów obywateli krajów Unii Europejskiej za wprowadzeniem zakazu finansowania ze środków UE aborcji oraz badań niszczących życie nienarodzonych). Tymczasem portugalska socjalistka Edite Estrela próbowała przeforsować w PE rezolucję, postulującą powszechny dostęp do aborcji na życzenie w całej UE jako prawo człowieka, wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej w szkołach podstawowych oraz ograniczenie klauzuli sumienia. Na szczęście europosłowie odrzucili w głosowaniu ten dokument określany jako „najbardziej kuriozalny i sfanatyzowany tekst” tej kadencji PE. Ideologiczna walka toczy się jednak dalej. „Podwoimy nasze wysiłki. Po przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego będziemy domagać się włączenia kwestii praw reprodukcyjnych do unijnej agendy dotyczącej zdrowia publicznego” — zapowiedział już Guy Verhofstadt, były premier Belgii, a obecnie przewodniczący „postępowej” liberalnej frakcji ALDE. I właściwie już samo to zdanie powinno wystarczyć do tego, żebyśmy 25 maja poszli na eurowybory i zagłosowali tak, jak zobowiązany jest uczynić każdy chrześcijanin: za życiem, a nie za zbrodniczymi tzw. prawami reprodukcyjnymi.
W Parlamencie Europejskim działa obecnie siedem grup politycznych, zrzeszających europosłów z poszczególnych państw członkowskich:
opr. mg/mg