O wyborach do Europarlamentu, 13 czerwca 2004
A miało być tak pięknie. Wielu polskich polityków zacierało ręce, licząc na mandat eurodeputowanego, a co za tym idzie, także sowitą pensję w postaci kilku tysięcy euro. A tymczasem klops. Diety parlamentarzystów europejskich będą bowiem nadal wypłacane w tej samej wysokości, co pensja, jaką otrzymują ich krajowi koledzy.
Dziś polski parlamentarzysta zarabia miesięcznie nieco ponad 11 tys. zł, czyli ok. 2400 euro, jego słowacki kolega dostaje 900 euro, Węgier ledwie 760, a Słoweniec nawet 4155 euro. W Europie Zachodniej na najniższe uposażenie może liczyć hiszpański poseł (niecałe 3 tys. euro), natomiast palmę pierwszeństwa dzierży parlamentarzysta włoski (prawie 11 tys. euro).
Tymczasem jeszcze do niedawna wydawało się, że zwycięży zasada: „równa płaca za tę samą pracę", tym bardziej, że projekt ustawy zrównującej zarobki eurodeputowanych zyskał akceptację Parlamentu Europejskiego. Zgodnie z uchwalonym statusem, każdy z posłów miał otrzymywać połowę tego, co dostaje sędzia europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Miesięcznie byłoby to 8,5 tyś. euro brutto (prawie 40 tyś. zł) plus ryczałt na prowadzenie biura w wysokości 3600 euro oraz zwrot kosztów podróży.
Stało się jednak inaczej. Marzenia europejskich parlamentarzystów brutalnie rozwiała Rada Unii, która zdecydowanie sprzeciwiła się temu pomysłowi. Szczególnie oponowali Niemcy - było, nie było, główny płatnik unijnego budżetu - obawiający się, że to oni poniosą największe koszta zrównania płac eurodeputowanych.
Projekt wprowadzenia wysokich apanaży na razie upadł, ale mandat eurodeputowanego pozostaje nadal smakowitym kąskiem. Rola Parlamentu Europejskiego z roku na rok staje się bowiem coraz większa i dawno przestał on być li tylko potulnym „przyklepywaczem" unijnych dyrektyw.
Pierwsze bezpośrednie wybory do europejskiego Parlamentu odbyły się w 1979 roku. Początkowo był on przede wszystkim ciałem doradczym, dziś stanowi większość europejskich praw.
Główna zasada legislacyjna opiera się na procedurze współdecydowania, która zrównuje w dziedzinie prawodawstwa kompetencje europarlamentu i Rady Unii Europejskiej.
Kompetencje Parlamentu są większe w sprawach bezrobocia, kultury, edukacji oraz pomocy finansowej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionów. Rada ma natomiast decydujące zdanie w kwestiach polityki rolnej i zagranicznej. Oba organy zobowiązane są jednak do wspólnego działania.
Oprócz corocznego uchwalania unijnego budżetu, kluczową funkcją Parlamentu są jego szerokie uprawnienia kontrolne w stosunku do władzy wykonawczej.
To właśnie Parlament weryfikuje sposób wydatkowania unijnych pieniędzy przez Komisję Europejską, po czym udziela jej absolutorium za wykonanie budżetu.
Kontroli europarlamentu podlega również Europejski Bank Centralny odpowiedzialny za unijną politykę monetarną.
Do Parlamentu należy także aprobowanie kandydatów na stanowiska przewodniczącego Komisji Europejskiej oraz unijnych komisarzy.
I wreszcie najważniejsza z funkcji kontrolnych: powoływanie i odwoływanie Komisji poprzez udzielenie jej wotum zaufania lub wotum nieufności.
Nie zapominajmy też, że te już i tak potężne uprawnienia zostaną jeszcze zwiększone z chwilą uchwalenia unijnej konstytucji.
Po rozszerzeniu Unii o nowe kraje Parlament będzie liczył 732 eurodeputowanych (obecnie jest ich 626 plus posłowie-obserwatorzy z nowych państw UE, w tym 54 polskich parlamentarzystów). Podział miejsc pomiędzy poszczególne nacje ustalony zostanie proporcjonalnie do liczby ludności danego kraju. Takie są postanowienia Traktatu Nicejskiego.
I tak największą - bo aż 99-osobową reprezentację w europarlamencie będą mieli Niemcy, a Włosi, Brytyjczycy i Francuzi uzyskają po 72 mandaty.
Nasz kraj, podobnie jak Hiszpania, będzie reprezentowany przez 50 deputowanych (do 2009 roku będzie ich o czterech więcej). Pozostałe państwa uzyskają mniejsza liczbę mandatów (np. Holandia 25, Czechy 22, a malutka Estonia zaledwie 6).
Deputowani zasiadają w europarlamencie nie według przynależności narodowej, ale zgodnie z reprezentowaną opcją polityczną.
W chwili obecnej w Parlamencie Europejskim działa siedem takich grup.
Najsilniejszym ugrupowaniem jest dzisiaj PPE-DE - Grupa Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci) i Europejskich Demokratów skupiająca obecnie 294 deputowanych ze wszystkich państw unijnych. Wśród nich jest także 13 posłów z PO i... PSL.
Drugą siłę stanowi PSE - Grupa Partii Europejskich Socjaldemokratów licząca 232 osoby. Tutaj przytulisko znaleźli posłowie-obserwatorzy z polskich ugrupowań postkomunistycznych (27).
Pozostałe grupy są już mniej liczne: ELDR - Grupa Europejskiej Liberalno-Demokratycznej Partii Reform (67 posłów), GUE/NGL - Konfederacyjna Grupa Zjednoczonej Lewicy Europejskiej / Nordycka Zielona Lewica (55), Verts/ALE - Grupa Zielonych / Wolne Przymierze Europejskie (47), UEN -Grupa Unii na rzecz Europy Narodów (30 - wśród nich czterech posłów z PiS), EDD - Grupa na rzecz Europy Demokracji i Różnorodności (17) oraz 44 niezrzeszonych deputowanych (prawie jedną czwartą spośród nich stanowią Polacy).
Kadencja deputowanych trwa pięć lat, są nieusuwalni, nie wiążą ich także instrukcje wyborcze. Mają jednakże reprezentować interesy narodowe. Eurodeputowanym przysługuje immunitet oraz laissez-passer zapewniające posłom swobodę przemieszczania się na terenie Państw Członkowskich.
Posłowie zbierają się raz w miesiącu na tygodniowych sesjach plenarnych w Strasburgu, a komisje parlamentarne obradują w Brukseli. Sekretariat Parlamentu mieści się w Luksemburgu.
Jakie zasady będą obowiązywały w Polsce podczas tegorocznych czerwcowych wyborów do europarlamentu?
Jak każde demokratyczne wybory, tak i te opierają się na pięciu fundamentalnych zasadach: będą tajne, wolne, powszechne, bezpośrednie oraz proporcjonalne.
Największą nowością w stosunku do „krajowych" wyborów jest to, że ordynacja wyborcza przyznaje czynne i bierne prawo wyborcze nie tylko obywatelom polskim, ale i obywatelom innych państw UE, którzy stale zamieszkują na terenie naszego kraju. Taki przepis nakłada na nasze państwo Traktat z Maastricht.
Prawo wybieralności do Parlamentu Europejskiego ma ta osoba, której przysługuje prawo wybierania posłów do Parlamentu Europejskiego w Rzeczypospolitej Polskiej, która najpóźniej w dniu głosowania kończy 21 lat, nie była karana za przestępstwo popełnione umyślnie, ścigane z oskarżenia publicznego i od co najmniej 5 lat stale zamieszkuje w Rzeczypospolitej Polskiej lub na terytorium innego państwa członkowskiego Unii Europejskiej.
Polska została podzielona na 13 okręgów wyborczych, ale prawo do głosowania będą mieli także nasi rodacy zamieszkali poza granicami UE.
Obowiązuje unijny zakaz łączenia stanowisk. Ci posłowie i senatorowie polskiego Parlamentu, którzy uzyskają mandat eurodeputowanego, automatycznie stracą swoje dotychczasowe mandaty. Ta zasada stosuje się także wobec członków rządu oraz wyższych urzędników państwowych.
Udało się na szczęście przeforsować w ordynacji zapis mówiący o obowiązku złożenia oświadczenia lustracyjnego przez kandydata do Europarlamentu, choć zdominowany przez SLD Senat do końca usiłował zablokować ten artykuł. Szkoda tylko, że ustawa nie przewiduje żadnych konsekwencji w przypadku napisania fałszywego oświadczenia.
Uzbrojeni w te podstawowe informacje możemy zatem 13 czerwca spokojnie udać się do urn wyborczych. Pamiętajmy jednak, by tego dnia bardzo, ale to bardzo głęboko zastanowić się przed oddaniem głosu. Można wiele zyskać, ale jeszcze więcej stracić. Zróbmy zatem wszystko, by polskiego interesu w Strasburgu bronili prawdziwi mężowie stanu, nie zaś specjaliści od „jednorękich bandytów" czy też deputowane o szczególnym wyrazie oczu...
Prof. Stanisław Gebethner, wiceprzewodniczący Rady Legislacyjnej, współtwórca ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego:
- Na specyfice ustawy zaważył fakt, że wybierać będziemy zaledwie 54 eurodeputowanych. Po dyskusji i przy niejednoznacznym stanowisku przyjęto ostatecznie system niemiecki. Najpierw nastąpi podział mandatów pomiędzy partie, które uzyskały największe poparcie w skali całego kraju i jednocześnie przekroczyły wymagany 5-proc. próg wyborczy. Frekwencja zadecyduje, ile mandatów przypadnie na dany okręg.
Następnie dokona się proporcjonalny podział pomiędzy listy okręgowe i kandydatów, którzy uzyskali największe poparcie.
Miejmy nadzieję, że polscy politycy zobaczą korzystne skutki nowego systemu, który jest bardziej proporcjonalny i odpowiadający sile głosu wyborców.
Często bowiem, gdy na dany okręg przypada stała lista mandatów, mamy do czynienia ze zjawiskiem nadreprezentacji. Dzieje się tak przy niskiej frekwencji wyborczej.
opr. mg/mg