Bez domu i wiary, bez miłości i nadziei

Wacław z Krakowa po blisko 20 latach życia w bezdomności, nałogach i depresji powrócił do życia. W wieku 52 lat ukończył studia pedagogiczne i obecnie wspiera swym doświadczeniem osoby wykluczone społecznie

Bezdomność to nie tylko brak mieszkania i podstawowych dóbr materialnych, ale również utrata domu jako sposobu życia i komunikowania się ze światem, utrata poczucia więzi z miejscem, rodziną, ludźmi, pracą, parafią. To cały obszar opuszczenia, prawdziwa choroba duszy.

Wacław z Krakowa po blisko 20 latach życia w bezdomności, nałogach, depresji i beznadziei powrócił do życia. W wieku 52 lat ukończył studia pedagogiczne i podjął współpracę z krakowskim odziałem Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Obecnie swoim świadectwem i doświadczeniem wspiera osoby żyjące — jak kiedyś on sam — w różnych obszarach wykluczenia społecznego.


Jak to się stało, że znalazł się Pan na łasce ulicy, bez dachu nad głową?

Mógłbym ponarzekać na zły świat, który pozbawił mnie domu, ale dziś już wiem, że prawdziwa bezdomność zaczyna się o wiele wcześniej niż utrata miejsca zamieszkania i dóbr materialnych. Na ulicy widać zaledwie jej skutki. W moim życiu bezdomność była poprzedzona wielką pustką, która zaczęła się w sercu: straciłem wiarę, a wraz z nią nadzieję i miłość. Sam wyprosiłem Boga z mojego życia. Potem, już jako bezdomny, próbowałem wypełnić tę pustkę w chaotyczny sposób — podobnie jak towarzysze niedoli — grać w totolotka i w karty na pieniądze, gromadzić zapasy z myślą o prawdziwym domu, itd. Wciąż jednak tkwiłem w jakimś chaosie. Brakowało mi nadziei i wiary, ale przede wszystkim miłości. Nie byłem zdolny do miłości, bo zasiadłem na tronie egoizmu. Bezdomny może być wielkim egoistą. Ja widziałem tylko własną krzywdę. Kiedy znalazłem się w przytułku w Krakowie, przełykałem łzy razem z chlebem, którym mnie obdarowywano. Uważam, że zapracowałem sobie na moją bezdomność, ale różne są okoliczności życiowe, każdy bezdomny to inna historia...

Czy z bezdomności można wyjść o własnych siłach?

Żeby cokolwiek mogło się w życiu zmienić, musi przyjść wsparcie z zewnątrz, jakaś siła zdolna wywrócić myślenie o sobie i świecie. Tylko miłość przemienia serca. Ja miałem serce zamknięte — na Boga, na ludzi, a nawet na samego siebie. Zostałem zgarnięty z ulicy przez samego Jezusa, który wyszedł do mnie w monstrancji w Święto Bożego Ciała. Gdyby nie to, dzisiaj bez wątpienia już bym nie żył.

Wraz z nowym życiem otrzymał Pan misję pomagając innym wychodzić z bezdomności. Jak się Pan czuje w tej roli?

To, co teraz robię, nie wynika z mojej potrzeby „zaistnienia” czy wypełniania pustki. Teraz jestem bardziej świadkiem Bożego Miłosierdzia niż nauczycielem. Jak powiedział papież Paweł VI, świat nie potrzebuje nauczycieli, ale świadków, a najlepiej świadków, którzy byliby nauczycielami. Ja się cieszę, że mogę budować relacje z drugim człowiekiem na gruncie wiary, nadziei i miłości. Mam pełną świadomość, że ludzie, do których idę, to są moi bracia.

Mamy w Polsce publiczny system pomocy bezdomnym, który wiele środowisk zaangażowanych w tę pomoc ocenia jako wymagający głębokiej reformy. Stosowany obecnie system pomocy bezdomnym ma wiele cech paternalistycznych, nie mobilizuje do wychodzenia z bezdomności i odzyskiwania poczucia własnej wartości.
Czego najbardziej potrzebuje człowiek, który znalazł się na ulicy?

System pomocy powinien oferować wsparcie ze strony drugiego człowieka, a nie anonimowego urzędnika. To pochylenie się nad człowiekiem w potrzebie już jest wielkim zastrzykiem nadziei i siły do zmartwychwstania. Rozmawiamy w pięknym Centrum Caritas, gdzie w kaplicy jest piękna mozaika przedstawiająca miłosiernego Samarytanina, pochylającego się nad poranionym człowiekiem. Pomyślałem, że ta złota aureola może dziś należeć do każdego wolontariusza, który pójdzie do potrzebujących z gotowością służenia i pokorą. Caritas to jest miłość miłosierna, która zbawia świat poprzez ludzi dobrej woli. Środki materialne pospieszą za nią. Najpierw jest jednak wielka potrzeba serca i ta pustka, której nie da się do końca zapełnić ani chlebem, ani sprzętami. Ani nawet litością.

Rozmawiali: Janusz Sukiennik i Mariusz Talarek

Bezdomność, z którą spotykamy się czasem na ulicach miast jest zjawiskiem społecznym, którego ukrytych mechanizmów jeszcze dobrze nie rozumiemy, chociaż najbardziej widoczne przyczyny są znane. Jest także, a może przede wszystkim stanem głębokiej dezintegracji życiowej, trudnej do zrozumienia dla kogoś, kto tego stanu nie doświadczył. W swoich najbardziej głębokich przyczynach i źródłach jest zjawiskiem nierozpoznawalnym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama