Ks. Bp Konrad Krajewski, papieski jałmużnik, pisze o Janie Pawle II, któremu towarzyszył przez wiele lat pontyfikatu. Jak wyglądała papieska duchowość na co dzień? Co trzeba było wyjmować z rąk Papieża przed spotkaniem z politykami?
„Caritas” 1/2014
Nie można w kilku zdaniach ująć Człowieka, który cały należał do Boga. Wskazałbym jednak na trzy wymiary obrazu: „Jan Paweł II”.
Papież całkowicie ufał Panu Bogu. Kiedy się modlił, wydawało się, że ufa Mu do szaleństwa. Z abp. Marinim byliśmy zdumieni tym, co działo się w zakrystii przed celebracjami, a także po ich zakończeniu. Ojciec Święty wchodził, witał się z nami, a potem klękał; kiedy już nie mógł klękać — zatrzymywał się na fotelu, na którym się przemieszczał i stawał się... nieobecny. Zanim wyszedł do ludzi najpierw rozmawiał z Bogiem. Zanim otrzymał mitrę i pastorał, najpierw w modlitwie prosił o to wszystko, co niezbędne, by nie zasłaniać Boga swoją osobą. Trwało to nieraz bardzo długo; bywało, że spóźnialiśmy się z rozpoczęciem Eucharystii. Ks. Stanisław Dziwisz próbował nieraz ten czas przygotowania skrócić, ale mu się to nie udawało. Ojca Świętego po prostu „nie było”...
Podczas pielgrzymek musieliśmy bardzo często wyjmować Ojcu Świętemu z rąk różaniec. Wysiadał z samochodu, witał się z prezydentami czy ministrami, podając im dłoń razem z różańcem. Trzeba było go odebrać, by mógł się normalnie przywitać. Ile tych różańców w ciągu dnia odmawiał, nikt z nas nie wie. Podczas jednej z wieczornych audiencji dla Polaków, w pewnym momencie Ojciec Święty wyciągnął z kieszeni różaniec, podniósł go do góry i powiedział: „patrzcie, najprostszy egzorcyzm przeciw złu”. Potem chwilę się zastanowił i dodał: „jeśli mu nikt jeszcze nie nadał takiego tytułu, to ja w tej chwili mu go nadaję jako papież Jan Paweł II”.
Kiedy papież celebrował Eucharystię, wszyscy, którzy byliśmy blisko Niego, wiedzieliśmy, że tam, gdzie jest Jan Paweł II jest centrum świata. Sposób, w jaki dotykał On Najświętszych Postaci, przyklękał, podnosił je czy adorował — uświadamiał nam, że największym skarbem jaki mamy w Kościele jest Jezus Eucharystyczny.
Jan Paweł II nie sięgał po żadne nadzwyczajne środki, które nie byłby w zasięgu zwykłego człowieka: odmawiał różaniec, o godz. 15.00 koronkę do Miłosierdzia Bożego, w maju śpiewał litanię loretańską, w październiku — na dachu Pałacu Apostolskiego — odmawiał z siostrami różaniec. Codziennie odmawiał modlitwę do Ducha Świętego, której nauczył go ojciec. Karmił się pobożnością „zwykłą', pobożnością naszych rodziców i dziadków. Myślę, że jednym z owoców pontyfikatu Jana Pawła II powinien być nasz powrót do „normalności”. Do zwykłych codziennych praktyk religijnych.
Od czasu odejścia Ojca Świętego do domu Ojca kilka razy w tygodniu o godzinie 15.00 chodzę spowiadać do kościoła Ducha Świętego „in Sassia” w Rzymie. Kościół wypełnia się śpiewem koronki do Bożego Miłosierdzia, po której odprawiana jest Droga Krzyżowa. Wielokrotnie sugeruję moim penitentom, by poszli do Bazyliki Św. Piotra, do Grobu Jana Pawła II i polecili Bogu swoje problemy właśnie za Jego pośrednictwem, ponieważ On pokazywał nam, jak można przezwyciężać samego siebie. Pokonywał cierpienia własnego ciała. Kiedy ukazywał się w oknie — choć przecież nie mógł już mówić — wszyscy dobrze wiedzieliśmy, co nam chciał powiedzieć. Gdy z trudnością podnosił drżącą dłoń, natychmiast czyniliśmy znak krzyża. Bo On zawsze nam błogosławił. Zadziwiające, że wiele osób odpowiada mi wtedy: Ja właśnie przychodzę od Grobu Jana Pawła II i dlatego się spowiadam. Nie wiedziałem, że o tej godzinie można tu przyjść do spowiedzi, ale widząc światełko w konfesjonale, zrozumiałem, że jest to moja godzina miłosierdzia...
Ojciec Święty podchodził do ludzi chorych z wielkim namaszczeniem; nie bał się ich wszystkich dotykać. Obserwując to wielokrotnie, przypominał mi się zawsze ten fragment Ewangelii, kiedy podczas drogi jakaś kobieta, która długo cierpiała, dotknęła się Jezusowego płaszcza i „wyszła moc z Niego”. Nagle została uzdrowiona. Podobnie było także wtedy, kiedy między ludźmi przechodził Jan Paweł II — wielu chciało go dotknąć; ilu płakało, a i nam często spływały łzy po policzkach, kiedy wiedzieliśmy, z jaką wiarą ludzie dotykają się Ojca Świętego. Wydawało się, że był to najszczęśliwszy moment w ich życiu. Z Ojca Świętego emanowała jakaś przedziwna moc... Te dotknięcia były dla wielu dotknięciami wielkiej łaski. Jest dużo świadectw osób, które czują się uzdrowione; które są uzdrowione...
Byłem jeszcze w liceum. Świat kojarzył mi się z nieustanną wiosną, miłością i zajmowaniem się samym sobą. Właśnie wtedy z Watykanu dotarła wręcz nieprawdopodobna wiadomość o zamachu na Jana Pawła II; a później jeszcze bardziej niepojęta, że po wyjściu ze szpitala udał się do więzienia, aby spotkać się z zamachowcem Ali Agcą. Był to dla mnie na początku po prostu miły i sympatyczny gest, którego zupełnie nie rozumiałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to była Ewangelia w czystym wydaniu. Dziś, gdy ludzie mi mówią, że nie mogą przebaczyć mężowi, żonie, jakiejś osobie, często przywołuję właśnie to spotkanie pełne miłosierdzia — zamachowca ze swoją ofiarą.
Jan Paweł II pospieszył do więzienia, gdzie przebywał Ali Agca, jakby był jego przyjacielem czy dobrym znajomym. Uczynił tak, ponieważ miarą swojego życia uczynił Ewangelię. Ona porządkowała całe Jego życie. Miał Ją nieustannie w pamięci. Według Niej żył. Zgodnie z Nią rozwiązywał też wszystkie problemy Kościoła i świata. To według Niej urządził całe swoje życie wewnętrzne i zewnętrzne.
Papież doskonale wiedział, że człowiek jest wielkim marnotrawcą darów Bożych, ale wiedział także, że drugim imieniem miłości jest miłosierdzie. A miłosierdzie znaczy: przebaczyć temu, kto na to nie zasługuje.
Wydawało mi się wtedy, że gest Papieża narusza zasadę sprawiedliwości. Jak każdy młody człowiek byłem surowy wobec innych i bardzo pobłażliwy wobec siebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zasada sprawiedliwości reguluje społeczne życie ludzi, natomiast zasada miłosierdzia odnosi się do bezpośrednich relacji osobowych.
Jan Paweł II swoim gestem pokazał, że miłosierdzie jest bólem pełnym nadziei; że wszystko może być jeszcze do uratowania; że nie ma straconych i przekreślonych sytuacji; że Bóg czeka, a Jego drzwi i ramiona są zawsze otwarte. Papież tym gestem z więzienia powiedział więcej niż encykliką o miłosierdziu Bożym (Dives in misericordia z 1980 r.), którą przecież przeczytali tylko nieliczni. Dla mnie przesłanie tego gestu jest bardzo czytelne: Bóg jest otwarty na wszelką biedę człowieka. Nie ma takiego grzechu, który może nas oddalić od Boga. Można zmarnować majątek, stracić dobre imię, ale za wszelką cenę trzeba ocalić człowieka. Odnaleźć go na nowo. Siłą miłosierdzia jest zaufanie do Boga — i to bez granic!
Nie dziwię się, że Jan Paweł II ukochał koronkę do Miłosierdzia Bożego, nabożeństwo zapoczątkowane przez s. Faustynę. W koronce są sformułowania doprawdy wstrząsające: Boże, ze względu na mękę Jezusa, miej miłosierdzie dla nas! Popatrz na Syna, na Jego cierpienie, i popatrz na nas — przez Niego. Zlituj się nad nami! Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie dla nas i świata całego!
Miłosierdzie jest wydobywaniem dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w każdym człowieku. Najbardziej upodabniamy się do Boga, kiedy jesteśmy miłosierni. Właśnie dlatego Papież Jan Paweł II pojechał do Ali Agcy!
Ks. Konrad Krajewski
współpraca Małgorzata Kołodziejczyk
Ks. abp. Konrad Krajewski — 1 października 1998 r. został pracownikiem Urzędu Papieskich Celebracji Liturgicznych. Od maja 1999 r. ceremoniarz Ojca Świętego Jana Pawła II. 3 sierpnia 2013 r. papież Franciszek mianował go arcybiskupem i jałmużnikiem papieskim. Mówi o sobie: „jestem biskupem ulicy”.
opr. mg/mg