3231 km w intencji ojczyzny

Ks. Lempkowski przemierzył na rowerze całą Polskę - pielgrzymując w intencji Ojczyzny. Co skłoniło go do podjęcia takiego kroku?

Sześć dni temu wrócił Ksiądz z pielgrzymki rowerowej w intencji ojczyzny. Przejechanie ponad 3 tys. km w ciągu 23 dni (w bardzo zmiennych warunkach) to nie lada wyczyn. Zdążył już Ksiądz odpocząć?

Pokonałem dokładnie 3231 km. Jechałem wzdłuż granic Polski. Wyjechałem z Siedlec 2 lipca, w dniu wspomnienia MB Kodeńskiej, a wróciłem 24 lipca. Kiedy było ciężko, wspominałem napis z kaplicy w parafii św. Piusa V w Dęblinie, gdzie posługiwałem przez siedem lat. Umieszczono w niej słowa: „Miłość żąda ofiary”. Owo stwierdzenie pasuje także do umiłowania ojczyzny. Najtrudniej było chyba podczas pokonywania etapu z Raciborza do Kłodzka; przez 8,5 godziny jechałem w strugach deszczu. Przejechałem w takich warunkach 90 km. Było mokro i ciężko, bo jechałem z sakwami. Myślałem wtedy o Polakach, którzy umierali za Polskę. Czym była moja ofiara w porównaniu do ich cierpienia? Myślałem o tych, którzy musieli opuścić rodziny, którzy ginęli, byli torturowani, wywożeni do obozów lub na Syberię...

Dlaczego pielgrzymował Ksiądz w intencji ojczyzny?

Myśl o takiej pielgrzymce pojawiła się 1,5 roku temu. W 2018 r. udałem się razem z młodzieżą na pielgrzymkę rowerową do Rzymu. Pokonaliśmy 2,5 tys. km. Przejechaliśmy przez siedem krajów, by uczcić siedem jubileuszy, m.in.: 100-lecie odzyskania niepodległości, 200-lecie naszej diecezji, 600-lecie mojej rodzinnej parafii i 40-lecie wyboru Karola Wojtyły na papieża. W poprzednie wakacje byłem w wojsku na kursie oficerskim w Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, więc nie mogłem nigdzie pojechać.

W tym roku wypada setna rocznica urodzin św. Jana Pawła II. Zależało mu, byśmy mieli w sobie ducha odpowiedzialności za ojczyznę, byśmy się za nią modlili. Podczas jednej z pielgrzymek apelował: „Zanim stąd odejdę, proszę was, abyście (...) nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy”. W tym roku wypada też 100-lecie Cudu nad Wisłą. To zwycięstwo nie byłoby możliwe, gdyby nie tysiące warszawiaków, którzy na kolanach modlili się o wygraną. Oczywiście Bitwa Warszawska była też sukcesem polskiego oręża, ale wiara tamtych pokoleń miała ogromne znaczenie. W 2020 r. obchodzimy także 100-lecie zaślubin Polski z morzem i 80-lecie zbrodni katyńskiej. Bardzo chciałem uczcić te rocznice.

Ma Ksiądz stopień podporucznika Wojska Polskiego, regularnie odprawia Msze św. za ojczyznę, przybliża młodzieży piękną, choć trudną historię naszego kraju... Skąd w Księdzu ta niezwykła pasja do krzewienia patriotyzmu?

System wartości i to, kim jesteśmy, wynosi się z rodzinnego domu. Moi rodzice wychowywali mnie i brata w duchu patriotyzmu i odpowiedzialności za ojczyznę. Dzięki mamie mam też ogromny sentyment i więź z bł. ks. Jerzym Popiełuszką. Comiesięczne Msze za ojczyznę i szkołę, w której uczę, są moim żywym pomnikiem postawionym ks. Jerzemu. Jego imię zawsze staram się wymieniać w kanonie Mszy św. W modlitwie wiernych obowiązkowo dołączam wezwanie za Polskę. Marzę, aby w każdej polskiej parafii raz w miesiącu była odprawiana Msza św. za ojczyznę. Zwracam się o to zarówno do kapłanów, jak i do ludzi świeckich. Tak często zamawiamy Msze za rodziców, czy w dniu urodzin bliskich nam osób, a zapominamy o Polsce. Przecież to nasza matka! Kiedy jechałem w pielgrzymce, pytano mnie, czy pielgrzymuję za jakąś konkretną osobę, jak bywa to w przypadku wielu wypraw rowerowych. Mówiłem: „Nie, ja jadę za nas wszystkich, za Polaków i za Polskę”.

Jak wyglądały przygotowania? Wiem, że dla Księdza nie była to pierwsza tego typu wyprawa...

Na rowerze „zdobyłem” już 23 kraje. W tych wyprawach pokonałem łącznie ok. 26 tys. km. Rowerem pojechałem m.in. do Fatimy, aby podziękować za ocalenie Jana Pawła II z zamachu. Wracając do ostatniej pielgrzymki, pokonanie ponad 3 tys. km w ciągu 23 dni to dobry wynik. Niestety, fizyczne przygotowania pokrzyżował mi koronawirus. Trudno było trenować, ale miałem wiarę. Pan Bóg pozwolił, by pielgrzymka, mimo wszystko, doszła do skutku. Do celu dojechałem cały i zdrowy. To także zasługa wielu ludzi, którzy mnie omadlali, za co na łamach „Echa” bardzo im dziękuję. Jestem też wdzięczny tym, którzy śledzili moją pielgrzymkę przez portale społecznościowe. Nieodzowną pomoc otrzymałem od p. Damiana, ks. Mateusza Czubaka i ks. Jakuba Kozaka, którzy na miarę swoich możliwości towarzyszyli mi, wioząc samochodem moje bagaże. Dzięki ich wsparciu przez część pielgrzymki nie musiałem jechać z sakwami. Rower z przymocowanym do niego bagażem ważył ok. 40 kg. Bez sakw było zdecydowanie lżej. Codziennie pisałem krótkie relacje na FB. Tworzyłem je z myślą o tych, którzy modlili się za mnie i gościli na trasie. Chciałem, by wiedzieli, że jeszcze żyję i jadę według planu (śmiech). Nie szukałem rozgłosu. Zależało mi tylko na tym, by propagować potrzebę modlitwy za ojczyznę.

Trasa wiodła wzdłuż granic Polski. Po drodze zatrzymywał się Ksiądz w miejscach ważnych dla naszej historii i wiary...

Pierwszego dnia zatrzymałem się u naszych męczenników w Pratulinie i w Kodniu. Obchodziliśmy wtedy wspomnienie MB Kodeńskiej, więc nie mogłem nie wstąpić do Solenizantki. Jadąc wzdłuż granic, myślałem też o niedawnej pięknej akcji „Różaniec do granic”. 8 lipca dojechałem do Krzeptówek w Zakopanem. Pięknie się złożyło, bo zawsze ósmego dnia każdego miesiąca odprawiam Mszę za ojczyznę. Na miejscu wziąłem udział w apelu maryjnym. Nabożeństwo prowadził pallotyn ks. Wojciech Jurkowski. Podczas apelu wielokrotnie nawiązywał do mojej pielgrzymki. Czytał nawet fragmenty moich zapisków z FB. W kolejnych dniach jechałem m.in. przez Racibórz, Kłodzko, Słubice i Przylądek Rozewie. W Gdańsku zatrzymałem się przy pomniku „Inki”. Ważnym punktem była też Góra Grabarka. Złożyłem tam duchowo wszystkie krzyże i cierpienia polskiego narodu. Wracałem przez Narewkę, miejsce narodzin „Inki”.

Jak wyglądał przykładowy dzień podczas pielgrzymki rowerowej?

Wstawałem o 6.00 rano, o 7.00 odprawiałem Mszę św. (prywatnie lub dołączałem do Eucharystii parafialnej), o 8.00 jadłem śniadanie, a o 9.00 wyjeżdżałem w trasę. Na nocleg dojeżdżałem najczęściej ok. 20.00. Nocowałem na plebaniach. Nigdy nie spotkałem się z odmową. Bardzo mile wspominam rozmowy z proboszczami, którzy mnie gościli.

Które spotkania i wydarzenia zapisały się w sposób szczególny w pamięci Księdza?

Było ich sporo. W trakcie pielgrzymki zatrzymałem się na obiad u Józefa Popiełuszki, brata ks. Jerzego. Znamy się od kilku lat. Po posiłku odmówiliśmy jeszcze Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Dwa razy dosłownie uciekłem przed burzą. Tak było m.in. w Bartoszycach. Chciałem tam zajechać ze względu na ks. J. Popiełuszkę, który w tym mieście odbywał służbę wojskową. Kiedy wyjeżdżałem, nad Bartoszycami gromadziły się obfite chmury. Uciekałem od nich przez 40 km.  Udało się! Dopiero później dowiedziałem się, że nad Bartoszycami przeszła ogromna burza. Pan Bóg mi dopomógł.

Kapłan przemierzający Polskę na rowerze wzbudzał sensację, zainteresowanie?

Kupując hot dogi na stacjach benzynowych, często rozmawiałem z obsługą i klientami. Pytali, jak się jedzie. Nie ukrywałem, że jestem księdzem i że jadę w intencji ojczyzny. Prosiłem, by modlili się za Polskę. Podczas przeprawy na Mielniku spotkałem trzech ciekawych Niemców. Byli zdziwieni, kiedy powiedziałem im, kim jestem i dokąd jadę. Pobłogosławiłem ich na odchodne. Na trasie jechałem w białej koszulce z orzełkiem, która była repliką mistrzowskiej koszulki Rafała Majki. Kierowcy często do mnie podjeżdżali i gratulowali takiego ubioru. Nie wiedzieli, kim jestem. Ich uwagę zwracały sakwy i koszulka.

Jakie są walory takich samotnych rowerowych wypraw?

To niesamowite doświadczenie! Każdemu polecam takie samotne rekolekcje w drodze. Dziś często uciekamy od siebie, nie chcemy się spotkać z sobą, uciekamy od ciszy. Gdy wjechałem do miejscowości Ustronie Morskie, byłem zszokowany obecnymi tam tłumami ludzi, zgiełkiem i głośną muzyką. Mimo że towarzyszył mi samochód, trasę pokonywałem samotnie. Miałem czas, by odmówić wszystkie cztery części Różańca, poukładać w myślach wiele spraw z przeszłości i przyszłości. Pielgrzymka miała także charakter pokutny. Poprzez trudy starałem się wynagrodzić Bogu za grzechy mojego narodu, zarówno te z przeszłości, jak i teraźniejszości. Jadąc rowerem, nie słuchałem muzyki. Po pierwsze dlatego, że to niebezpieczne, bo mógłbym nie usłyszeć nadjeżdżającego samochodu. Po drugie, by mieć doświadczenie pustyni. Często po drodze śpiewałem „Ojczyzno ma” i „Boże, coś Polskę”. Jechałem przez Polskę, towarzyszył mi hałas przejeżdżających samochodów, sporo rozmawiałem z napotkanymi ludźmi, ale mimo wszystko doświadczyłem pustyni, na której spotkałem Boga i słuchałem Go. Polecam wszystkim!

Bóg zapłać za rozmowę.

Echo Katolickie 32/2020

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama