Powołanie całodobowe

Dar sakramentów pojednania i Eucharystii księża otrzymali nie dla siebie. To ogromna moc, dzięki której mogą zmieniać świat.

"Idziemy" nr 48/2009

Elżbieta Ruman

Powołanie całodobowe

Z góry proszę, żeby tego tekstu nie czytali ci kapłani, z którymi jako dziennikarka współpracuję, którzy są blisko ludzi i dla których chrześcijaństwo to radosna religia pełna miłości

Próbowałam niedawno skontaktować się z jedną z parafii w Radomiu, a nie miałam telefonu komórkowego żadnego z radomskich kapłanów. Wcześniej nie raz bywałam w tym mieście, przygotowując – niezapomniane – wywiady z księdzem biskupem Zimowskim czy współpracując ze wspaniałą radomską Caritas, która „daje skrzydła” uzdolnionym dzieciom z biednych rodzin. Jednak teraz potrzebowałam zwykłej parafii.

Otworzyłam stronę internetową z telefonami do wszystkich parafii w tym dużym przecież mieście. Było około godziny 11, a więc można powiedzieć: godziny pracy. Zadzwoniłam na wszystkie podane numery – nie odebrał nikt. Jedyny podany w Internecie telefon komórkowy – to był numer pana kościelnego jednej z parafii. Zadzwoniłam – ten przemiły człowiek powiedział, że księży nie ma i on nie wie, kiedy będą…

A jeśli dzwoniłabym, szukając księdza dla osoby umierającej, dla leżącego na ulicy człowieka, którego potrącił samochód albo dla zdesperowanej osoby, która w rozpaczy szuka pomocy duchowej?

Po co posłany?

Polska – na razie – szczyci się dużą ilością księży, choć powołań jest już coraz mniej. W każdej parafii pracuje co najmniej jeden kapłan, jeśli jest to kościół wiejski, maleńki – ale na ogół pracuje większa liczba księży. Każdy dysponuje co najmniej jednym telefonem, również komórkowym. Czy jest możliwe lepsze jego wykorzystanie niż podanie numeru parafianom, żeby w każdej chwili mogli księdza znaleźć? Narzędzia komunikacji są ogromną pomocą dla ewangelizacji i telefon komórkowy bardzo ją ułatwia.

Wszyscy byliśmy świadkami, jak podczas spotkania młodych w Australii SMS-y przenosiły informacje o każdym dniu pobytu Papieża i jego nauczaniu. W chwili krótszej niż sekunda wiadomości docierały do milionów młodych ludzi. Również w parafii telefon komórkowy powinien być dla księdza pomocą w misyjnej działalności – a nie gadżetem, którego numer znają tylko wybrani. Oczywiście, nie uważam, żeby ksiądz nie miał prawa do spotkań z przyjaciółmi, gry w piłkę, czy chodzenia po górach – przeciwnie, im bardziej dba o własny rozwój duchowy i fizyczną kondycję, tym więcej ma do przekazania tym, do których jest posłany. Ale jeśli w czasie futbolowego meczu zadzwoni telefon wzywający go do potrzebującego parafianina, to już nie piłka jest ważna. Na tym polega kapłańskie powołanie – być obecnym jak Jezus dla tych, do których kiedyś księdza posłał biskup.

Przyglądałam się dyskusjom na temat kapłańskiego stroju – czy sutannę ksiądz powinien nosić zawsze, czy tylko w kościele? Podobał mi się jeden argument: ten strój jest znakiem innej rzeczywistości. Jest wołaniem – jestem kapłanem, mam dar sakramentów i nawet teraz, na ulicy, w metrze, tramwaju, chce Ci powiedzieć: jestem powołany, żeby Ciebie prowadzić do Chrystusa. A wiec noszona „zawsze” sutanna wskazuje na obecność człowieka, do którego zawsze można podejść, który jest dostępny, który nie buduje barier, ale przygarnia.

Zajęcie całodobowe?

Niestety, rzeczywistość odbiega daleko od akademickich dyskusji. Przygotowywałam w Katowicach reportaż o sektach i umówiłam się przy jednej z parafii na spotkanie. Przed nagraniem – jak zwykle – poszłam na plebanię, aby przywitać się z miejscowym księdzem proboszczem. Przyjęto mnie bardzo życzliwie, a jeden z księży – ubrany w sutannę – podjął się doprowadzenia mnie na miejsce zdjęć. Kiedy wyszliśmy przed kościół, podeszło do nas dwóch chłopców – na oko siedemnastoletnich. Jeden zwrócił się: proszę księdza, chciałbym się wyspowiadać.

– Przyjdź o 18.30! – odpowiedział ów zacny kapłan. Była wtedy godzina 15 – a ja doznałam wstrząsu. Uczyłam kiedyś religii nastolatków i wiem, jak bardzo trzeba być świadkiem – a nie nauczycielem, żeby naprawdę do nich dotrzeć. Nie można nic próbować narzucać – jedyne, co wydaje mi się sensowne, to podjęcie poważnej rozmowy jak „równy z równym”. Nie unikać trudnych pytań i razem z nimi szukać odpowiedzi. A przede wszystkim być dla nich, jak Jezus, który prosił apostołów: „pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie.”

Ten młody człowiek, który w ciągu tygodnia, wczesnym popołudniem przyszedł do księdza prosić o spowiedź, wykazał się wielką odwagą. Jednocześnie dopraszał się o coś jeszcze: o pytanie, o zainteresowanie, o pomoc. Może wyszedł z domu, gdzie był świadkiem awantury i teraz czuł nienawiść do ludzi i siebie? Może oszukał go najbliższy przyjaciel i stracił sens życia? A może… kogoś okradł albo ma myśli samobójcze?

Ubrany w sutannę kapłan, którego spotkał przed kościołem, był dla niego znakiem innej rzeczywistości. Był znakiem świata, którego szukał: świata pełnego spokoju, zrozumienia, przebaczenia i miłości – na szczęście gdzieś w trakcie swojego życia uwierzył w Boga, więc teraz szukał ratunku tam, gdzie miał nadzieje go znaleźć. Odesłany przez księdza odszedł – i nie wiem, czy wrócił za kilka godzin.

Szkoda, że ten ksiądz był w sutannie – gdyby nie dał się rozpoznać, ten chłopiec szukałby dalej i może dotarłby do takiego kapłana, który – choć tylko w koloratce, albo nawet bez – przyjąłby go właściwie.

Mam mocne przekonanie, że dar sakramentów pojednania i Eucharystii księża otrzymali nie dla siebie. To ogromna moc, dzięki której mogą zmieniać świat. Każdego dnia, o każdej godzinie. Kapłaństwo to nie zawód jak lekarz czy prawnik: oni mogą ustanowić godziny przyjmowania, zapłacić sekretarce, żeby dbała o komfort pracy, wywiesić na drzwiach ceny za porady…

Ksiądz to powołanie i zajęcie „całodobowe” – oczywiście jest tylko człowiekiem, mimo przyjętej dzięki kapłaństwu mocy, a więc musi spać, odżywiać się i odpoczywać. Ale odmawianie człowiekowi tego daru, który za darmo został przekazany w ręce kapłana, jest niedopuszczalne! Uważam, że ten katowicki kapłan powinien natychmiast pójść z chłopakiem do kościoła i zaprosić go do konfesjonału – lub wyspowiadać, spacerując, jak robią to niektórzy oddani sprawie Niebieskiego Królestwa.

Porzuceni w Kościele

Moja przyjaciółka, osoba bardzo kiedyś związana z Kościołem, będąca w spotkaniowym ruchu rodzin – kiedyś codziennie była w kościele, a ostatnio jest coraz rzadziej. – Czuję się gorsza – mówi – nieustannie potępiana. Teksty ewangeliczne są ustawione tak, żebym czuła się „złoczyńcą”, „niegodnym”, „grzesznikiem”, tym, który nieustannie jest na skraju przepaści. W dodatku, w niedzielę ksiądz w czasie kazania właściwie ciągle mówi o ”świętości rodziny”. Każdy temat sprowadza do rodziny. Rodzina to najpewniejsza droga do zbawienia, miłujący się małżonkowie to podstawa do chrześcijańskiego wychowania dzieci, być dobrą żoną, mężem, to gwarancja zbawienia…

– Właściwie – pomyślałam, słuchając jej – gdzie Pan Jezus mówił, że rodzina jest drogą do zbawienia? Że rodzina jest „święta” i „najważniejsza”? Ból mojej koleżanki ma uzasadnienie w jej osobistej sytuacji – mąż, wybitny katolik, po kilkunastu wspólnych latach porzucił ją z dwojgiem dzieci, znalazł „prawdziwą miłość” swojego życia. Związał się z inną, młodszą kobietą, mają dziecko i… uczestniczą w spotkaniach dla małżeństw niesakramentalnych.!! A gdzie jest duszpasterska pomoc dla porzuconych małżonków? No cóż, z nimi tak trudno: trzeba ich pocieszać, podtrzymywać na duchu i dawać nadzieję. To takie męczące. A duszpasterstwo związków niesakramentalnych gromadzi ludzi zakochanych i radosnych! Aż miło pracować!

Moja przyjaciółka jest przekonana, że jej małżeństwo ciągle istnieje i nie ma zamiaru wiązać się z nikim. Samotnie wprowadzała w dorosłość swoje dzieci i chyba ma rację, że to nie rodzina jest „drogą do świętości”. Księża zapomnieli o setkach tysięcy porzuconych małżonków – jak pokazują badania, są to najczęściej kobiety, które chcą być nadal w sercu Kościoła. Razem ze swoimi dziećmi. Chcą uczestniczyć w sakramentach i czuć się szanowane przez kapłanów. Skąd w kaznodziejstwie ten nurt i przekonanie o rodzinie jako „najlepszej drodze do zbawienia”? Gdzie mówił o tym Pan Jezus? Ustanowił sakrament kapłaństwa i Eucharystii, ale sakramentu małżeństwa przez pierwsze wieki chrześcijaństwa nie było!

Przecież to, co Jezus przyniósł na ziemię, to przekonanie o ważności każdego człowieka, o jego godności jako Bożego Dziecka. Umarł za każdego z nas osobno! Nie za „rodzinę”. Rodziny będą święte, jeśli każdy z ich członków będzie szanował siebie i innych, przestrzegał przekazań i z miłością odnosił się do innych. To chrześcijański indywidualizm jest nowością ewangeliczną – a przede wszystkim miłość Tego, który „trzciny nadłamanej nie złamie”.

Przykazanie miłości, które zostawił Pan Jezus jako najważniejsze – jakoś przez niektórych księży zostało zapomniane. Zamiast podnosić ducha, dodawać nadziei, „rozrywać kajdany” – grożą potępieniem, zniechęcają, próbują opierać religijność „wiernych” na ciągłym „straszeniu” potępieniem, skrupułach, wzbudzaniu wyrzutów sumienia.

Strach niszczy wolność, a tylko człowiek wolny może iść prawdziwie chrześcijańską drogą.

Nie uważam, żeby ksiądz nie miał prawa do spotkań z przyjaciółmi, gry w piłkę, czy chodzenia po górach. Ale jeśli w czasie meczu zadzwoni telefon wzywający do potrzebującego parafianina, to już nie piłka jest ważna.

Dar sakramentów pojednania i Eucharystii księża otrzymali nie dla siebie. To ogromna moc, dzięki której mogą zmieniać świat.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama