Dar sakramentów pojednania i Eucharystii księża otrzymali nie dla siebie. To ogromna moc, dzięki której mogą zmieniać świat.
"Idziemy" nr 48/2009
Z góry proszę, żeby tego tekstu nie czytali ci kapłani, z którymi jako dziennikarka współpracuję, którzy są blisko ludzi i dla których chrześcijaństwo to radosna religia pełna miłości
Próbowałam niedawno skontaktować się z jedną z parafii w Radomiu, a nie miałam telefonu komórkowego żadnego z radomskich kapłanów. Wcześniej nie raz bywałam w tym mieście, przygotowując – niezapomniane – wywiady z księdzem biskupem Zimowskim czy współpracując ze wspaniałą radomską Caritas, która „daje skrzydła” uzdolnionym dzieciom z biednych rodzin. Jednak teraz potrzebowałam zwykłej parafii.
Otworzyłam stronę internetową z telefonami do wszystkich parafii w tym dużym przecież mieście. Było około godziny 11, a więc można powiedzieć: godziny pracy. Zadzwoniłam na wszystkie podane numery – nie odebrał nikt. Jedyny podany w Internecie telefon komórkowy – to był numer pana kościelnego jednej z parafii. Zadzwoniłam – ten przemiły człowiek powiedział, że księży nie ma i on nie wie, kiedy będą…
A jeśli dzwoniłabym, szukając księdza dla osoby umierającej, dla leżącego na ulicy człowieka, którego potrącił samochód albo dla zdesperowanej osoby, która w rozpaczy szuka pomocy duchowej?
Polska – na razie – szczyci się dużą ilością księży, choć powołań jest już coraz mniej. W każdej parafii pracuje co najmniej jeden kapłan, jeśli jest to kościół wiejski, maleńki – ale na ogół pracuje większa liczba księży. Każdy dysponuje co najmniej jednym telefonem, również komórkowym. Czy jest możliwe lepsze jego wykorzystanie niż podanie numeru parafianom, żeby w każdej chwili mogli księdza znaleźć? Narzędzia komunikacji są ogromną pomocą dla ewangelizacji i telefon komórkowy bardzo ją ułatwia.
Wszyscy byliśmy świadkami, jak podczas spotkania młodych w Australii SMS-y przenosiły informacje o każdym dniu pobytu Papieża i jego nauczaniu. W chwili krótszej niż sekunda wiadomości docierały do milionów młodych ludzi. Również w parafii telefon komórkowy powinien być dla księdza pomocą w misyjnej działalności – a nie gadżetem, którego numer znają tylko wybrani. Oczywiście, nie uważam, żeby ksiądz nie miał prawa do spotkań z przyjaciółmi, gry w piłkę, czy chodzenia po górach – przeciwnie, im bardziej dba o własny rozwój duchowy i fizyczną kondycję, tym więcej ma do przekazania tym, do których jest posłany. Ale jeśli w czasie futbolowego meczu zadzwoni telefon wzywający go do potrzebującego parafianina, to już nie piłka jest ważna. Na tym polega kapłańskie powołanie – być obecnym jak Jezus dla tych, do których kiedyś księdza posłał biskup.
Przyglądałam się dyskusjom na temat kapłańskiego stroju – czy sutannę ksiądz powinien nosić zawsze, czy tylko w kościele? Podobał mi się jeden argument: ten strój jest znakiem innej rzeczywistości. Jest wołaniem – jestem kapłanem, mam dar sakramentów i nawet teraz, na ulicy, w metrze, tramwaju, chce Ci powiedzieć: jestem powołany, żeby Ciebie prowadzić do Chrystusa. A wiec noszona „zawsze” sutanna wskazuje na obecność człowieka, do którego zawsze można podejść, który jest dostępny, który nie buduje barier, ale przygarnia.
Niestety, rzeczywistość odbiega daleko od akademickich dyskusji. Przygotowywałam w Katowicach reportaż o sektach i umówiłam się przy jednej z parafii na spotkanie. Przed nagraniem – jak zwykle – poszłam na plebanię, aby przywitać się z miejscowym księdzem proboszczem. Przyjęto mnie bardzo życzliwie, a jeden z księży – ubrany w sutannę – podjął się doprowadzenia mnie na miejsce zdjęć. Kiedy wyszliśmy przed kościół, podeszło do nas dwóch chłopców – na oko siedemnastoletnich. Jeden zwrócił się: proszę księdza, chciałbym się wyspowiadać.
– Przyjdź o 18.30! – odpowiedział ów zacny kapłan. Była wtedy godzina 15 – a ja doznałam wstrząsu. Uczyłam kiedyś religii nastolatków i wiem, jak bardzo trzeba być świadkiem – a nie nauczycielem, żeby naprawdę do nich dotrzeć. Nie można nic próbować narzucać – jedyne, co wydaje mi się sensowne, to podjęcie poważnej rozmowy jak „równy z równym”. Nie unikać trudnych pytań i razem z nimi szukać odpowiedzi. A przede wszystkim być dla nich, jak Jezus, który prosił apostołów: „pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie.”
Ten młody człowiek, który w ciągu tygodnia, wczesnym popołudniem przyszedł do księdza prosić o spowiedź, wykazał się wielką odwagą. Jednocześnie dopraszał się o coś jeszcze: o pytanie, o zainteresowanie, o pomoc. Może wyszedł z domu, gdzie był świadkiem awantury i teraz czuł nienawiść do ludzi i siebie? Może oszukał go najbliższy przyjaciel i stracił sens życia? A może… kogoś okradł albo ma myśli samobójcze?
Ubrany w sutannę kapłan, którego spotkał przed kościołem, był dla niego znakiem innej rzeczywistości. Był znakiem świata, którego szukał: świata pełnego spokoju, zrozumienia, przebaczenia i miłości – na szczęście gdzieś w trakcie swojego życia uwierzył w Boga, więc teraz szukał ratunku tam, gdzie miał nadzieje go znaleźć. Odesłany przez księdza odszedł – i nie wiem, czy wrócił za kilka godzin.
Szkoda, że ten ksiądz był w sutannie – gdyby nie dał się rozpoznać, ten chłopiec szukałby dalej i może dotarłby do takiego kapłana, który – choć tylko w koloratce, albo nawet bez – przyjąłby go właściwie.
Mam mocne przekonanie, że dar sakramentów pojednania i Eucharystii księża otrzymali nie dla siebie. To ogromna moc, dzięki której mogą zmieniać świat. Każdego dnia, o każdej godzinie. Kapłaństwo to nie zawód jak lekarz czy prawnik: oni mogą ustanowić godziny przyjmowania, zapłacić sekretarce, żeby dbała o komfort pracy, wywiesić na drzwiach ceny za porady…
Ksiądz to powołanie i zajęcie „całodobowe” – oczywiście jest tylko człowiekiem, mimo przyjętej dzięki kapłaństwu mocy, a więc musi spać, odżywiać się i odpoczywać. Ale odmawianie człowiekowi tego daru, który za darmo został przekazany w ręce kapłana, jest niedopuszczalne! Uważam, że ten katowicki kapłan powinien natychmiast pójść z chłopakiem do kościoła i zaprosić go do konfesjonału – lub wyspowiadać, spacerując, jak robią to niektórzy oddani sprawie Niebieskiego Królestwa.
Moja przyjaciółka, osoba bardzo kiedyś związana z Kościołem, będąca w spotkaniowym ruchu rodzin – kiedyś codziennie była w kościele, a ostatnio jest coraz rzadziej. – Czuję się gorsza – mówi – nieustannie potępiana. Teksty ewangeliczne są ustawione tak, żebym czuła się „złoczyńcą”, „niegodnym”, „grzesznikiem”, tym, który nieustannie jest na skraju przepaści. W dodatku, w niedzielę ksiądz w czasie kazania właściwie ciągle mówi o ”świętości rodziny”. Każdy temat sprowadza do rodziny. Rodzina to najpewniejsza droga do zbawienia, miłujący się małżonkowie to podstawa do chrześcijańskiego wychowania dzieci, być dobrą żoną, mężem, to gwarancja zbawienia…
– Właściwie – pomyślałam, słuchając jej – gdzie Pan Jezus mówił, że rodzina jest drogą do zbawienia? Że rodzina jest „święta” i „najważniejsza”? Ból mojej koleżanki ma uzasadnienie w jej osobistej sytuacji – mąż, wybitny katolik, po kilkunastu wspólnych latach porzucił ją z dwojgiem dzieci, znalazł „prawdziwą miłość” swojego życia. Związał się z inną, młodszą kobietą, mają dziecko i… uczestniczą w spotkaniach dla małżeństw niesakramentalnych.!! A gdzie jest duszpasterska pomoc dla porzuconych małżonków? No cóż, z nimi tak trudno: trzeba ich pocieszać, podtrzymywać na duchu i dawać nadzieję. To takie męczące. A duszpasterstwo związków niesakramentalnych gromadzi ludzi zakochanych i radosnych! Aż miło pracować!
Moja przyjaciółka jest przekonana, że jej małżeństwo ciągle istnieje i nie ma zamiaru wiązać się z nikim. Samotnie wprowadzała w dorosłość swoje dzieci i chyba ma rację, że to nie rodzina jest „drogą do świętości”. Księża zapomnieli o setkach tysięcy porzuconych małżonków – jak pokazują badania, są to najczęściej kobiety, które chcą być nadal w sercu Kościoła. Razem ze swoimi dziećmi. Chcą uczestniczyć w sakramentach i czuć się szanowane przez kapłanów. Skąd w kaznodziejstwie ten nurt i przekonanie o rodzinie jako „najlepszej drodze do zbawienia”? Gdzie mówił o tym Pan Jezus? Ustanowił sakrament kapłaństwa i Eucharystii, ale sakramentu małżeństwa przez pierwsze wieki chrześcijaństwa nie było!
Przecież to, co Jezus przyniósł na ziemię, to przekonanie o ważności każdego człowieka, o jego godności jako Bożego Dziecka. Umarł za każdego z nas osobno! Nie za „rodzinę”. Rodziny będą święte, jeśli każdy z ich członków będzie szanował siebie i innych, przestrzegał przekazań i z miłością odnosił się do innych. To chrześcijański indywidualizm jest nowością ewangeliczną – a przede wszystkim miłość Tego, który „trzciny nadłamanej nie złamie”.
Przykazanie miłości, które zostawił Pan Jezus jako najważniejsze – jakoś przez niektórych księży zostało zapomniane. Zamiast podnosić ducha, dodawać nadziei, „rozrywać kajdany” – grożą potępieniem, zniechęcają, próbują opierać religijność „wiernych” na ciągłym „straszeniu” potępieniem, skrupułach, wzbudzaniu wyrzutów sumienia.
Strach niszczy wolność, a tylko człowiek wolny może iść prawdziwie chrześcijańską drogą.
Nie uważam, żeby ksiądz nie miał prawa do spotkań z przyjaciółmi, gry w piłkę, czy chodzenia po górach. Ale jeśli w czasie meczu zadzwoni telefon wzywający do potrzebującego parafianina, to już nie piłka jest ważna.
Dar sakramentów pojednania i Eucharystii księża otrzymali nie dla siebie. To ogromna moc, dzięki której mogą zmieniać świat.
opr. aś/aś