Chrześcijaństwo: strach i smutek czy miłość i radość?

Rozmowa na temat charakteru chrześcijaństwa: jest ono posępne i poważne, czy też radosne i szczęśliwe?

- Dlaczego tak wielu księży czyni z najradośniejszej religii, jaką jest chrześcijaństwo głoszące zbawienie dla wszystkich ludzi, religię smutną?

Nie dziwię się Twojemu rozczarowaniu tymi księżmi, którzy ukazują chrześcijaństwo jako religię smutku, umartwienia i ucieczki od radości. Ja też zadaję sobie często to właśnie pytanie, które postawiłeś na początku naszej rozmowy. Sądzę, że niektórzy księża ukazują wypaczoną wizję chrześcijaństwa po prostu z niewiedzy. Tacy księża odwołują się częściej do „pobożnych” - ale niezgodnych z Ewangelią - tradycji niż do słów i zachowań Jezusa. Za smutnym Jezusem z pewnością nie poszłyby — aż na pustynię! - rozentuzjazmowane tłumy mężczyzn i kobiet, młodzieży i dorosłych. Inni z kolei księża ukazują smutne chrześcijaństwo chyba dlatego, że z jakiegoś powodu sami są smutni. Może zostali poważnie skrzywdzeni przez kogoś w dzieciństwie. Może doznali zbyt mało miłości. Może bardziej skupiają się na złu w świecie i na ludziach poranionych, niż na dobru i na tych ludziach, którzy są szczęśliwi. A może księża ci zbyt mało kochają... W każdym z powyższych przypadków trudno im będzie zachwycać siebie i innych ludzi tą radością, która emanowała z Chrystusa.

Jeszcze inni księża opisują chrześcijaństwo w taki sposób, by „dostosować” je do własnego życiorysu, do osobistej historii życia. Jeśli w dzieciństwie czy w okresie dorastania księża ci doświadczyli poważnych krzywd i bolesnego cierpienia, to trudno im teraz mówić o radości w ogóle, a tym bardziej o tej największej i najtrwalszej radości, jaką nam przynosi Chrystus. Część księży ma krewnych, którzy przeżywają głęboki kryzys, popadają w śmiertelne uzależnienia, łamią przysięgę małżeńską, odchodzą daleko od Boga. Tacy księża ulegają spontanicznej wtedy tendencji do tego, by mówić o tym, że życie jest ciężkie, że szatan krąży nieustannie wokół nas, że trzeba się umartwiać, wyrzekać, że nie wolno ufać samemu sobie ani innym ludziom. Nie dziw się, że również tacy właśnie księża znajdują chętnych słuchaczy. Jest to jednak wąska grupa odbiorców, którzy mają podobnie bolesne przeżycia i doświadczenia życiowe, co ci właśnie księża. Kapłan — „specjalista” od smutnego chrześcijaństwa zniechęca pozostałych ludzi, zwłaszcza ludzi mądrych, dobrych i szczęśliwych. Żaden ksiądz nie ma prawa ukazywać „swojej” wersji chrześcijaństwa. Jesteśmy powołani do tego, by głosić Chrystusową Ewangelię radości i nic innego! Także wtedy, gdy sami jesteśmy z jakiegoś powodu smutni czy gdy część naszej drogi życia staje się drogą krzyżową.

Jacku, cieszę się ogromnie z tego, że wiesz, iż chrześcijaństwo to najradośniejsza ze wszystkich religii świata! Jest tak najpierw dlatego, że chrześcijaństwo to jedyna religia w pełni prawdziwa, gdyż to jedyna religia, w której Bóg objawił się nam osobiście, a nie jedynie za pośrednictwem proroków czy myślicieli. Naprawdę cieszyć może nas tylko to, co prawdziwe! Po drugie chrześcijaństwo jest religią radości dlatego, że opowiada o najbardziej niezwykłej historii miłości, jaka wydarzyła się we Wszechświecie! Bóg tak nas pokochał, że zaryzykował dosłownie wszystko! Z miłości do Ciebie, do mnie i do każdego człowieka Stwórca świata zaryzykował samym sobą, własnym losem! Dał nam nie tylko prawdziwe życie na zawsze, ale też prawdziwą zdolność myślenia oraz aż tak bardzo prawdziwą wolność, że możemy Boga odrzucić i wyszydzić. Możemy Go nawet przybić do krzyża wtedy, gdy osobiście do nas przyjdzie, aby potwierdzić, że kocha nas nad życie. A On i tak kochać nas nigdy nie przestanie.

- Czemu po wielu latach katechez i słuchania kazań, jestem skłonny wyobrażać sobie Boga jako kogoś w rodzaju Zeusa z piorunami w rękach?

Z pewnością to jeden ze skutków ukazywania przez nas, dorosłych, a zwłaszcza przez księży, wypaczonego spojrzenia na Boga. Przepraszam Cię za to, że wiele katechez, kazań czy rekolekcji skłania do tego typu karykaturalnych wyobrażeń Tego, który jest samą Miłością! Odtrutka na fałszywe wizje Boga, który w rzeczywistości jest pełen miłości a nie groźnych piorunów, to nieustanne powracanie do Boga prawdziwego. On sam objawia się nam jako miłość pełna mocy i jednocześnie pełna czułości. Chrystus kocha człowieka tak mężnie i mądrze, że nie boi się konfrontacji z faryzeuszami i cynikami, a jednocześnie tak czule i cierpliwie, że garną się do Niego dzieci i podbiegają do Niego ze wzruszeniem nawróceni grzesznicy. Bóg sam wyjaśnia nam w Księdze Izajasza, że pragnie nas przytulać i pocieszać jak najlepsza matka przytula i pociesza swoje dzieci. Stwórca upewnia nas o tym, że nigdy o nas nie zapomni, bo On kocha nas jeszcze mocniej niż najwspanialsza matka potrafi kochać własne dzieci.

Bóg, który jest miłością, nigdy nie zsyła nam kar. Nie przeszkadza nam natomiast ponosić konsekwencji naszych błędnych zachowań, ale tylko dlatego, by nie odbierać nam szansy na zastanowienie się i na nawrócenie. Jedyne, co Bóg nam zsyła, to dar obecności na ziemi swego Syna, który przynosi nam prawdę, miłość i radość. Jesus przychodzi do nas po to, ba nasza radość była pełna, a nie po to, by nasz krzyż stał się cięższy! Syn Boży uczy świętości wszystkich ludzi tej ziemi. A święty na wzór Chrystusa to ktoś, kto — podobnie jak On - w błogosławiony sposób radzi sobie w najtwardszej nawet rzeczywistości. Świętość to największy powód do świętowania. Bóg marzy o tym, by każdy z nas stawał się kimś świętym, a przez to kimś nieodwołalnie radosnym.

Bóg objawia się nam jako miłość tak bardzo zachwycająca, że aż trudno nam w to uwierzyć. Właśnie dlatego nie tylko część księży, ale także część rodziców i katechetów świeckich ukazuje Boga jako — jak to trafnie określiłeś — „Zeusa z piorunami w rękach”. Ukazywanie Boga strasznego, Boga — policjanta i sędziego, wynika czasem z zupełnie błędnego przekonania niektórych księży i innych wychowawców, że najbardziej pomagają ludziom młodym w mobilizacji, czujności i rozwoju właśnie poprzez straszenie ich, moralizowanie, przestrzeganie. Jednak w rzeczywistości jedynie odstraszają ludzi młodych od Boga, gdyż każdy z nas może zaprzyjaźnić się jedynie z kimś, kto nas rozumie i kocha, a nie z kimś, kto nas straszy, karze i „rzuca piorunami”. Ksiądz naśladuje Jezusa najbardziej wtedy, gdy pogodnie umacnia miłością mocnych, a nie wtedy, gdy straszy piekłem ludzi zalęknionych.

Warto pamiętać jeszcze o jednej zasadzie. Otóż także wtedy, gdy już wszyscy księża będą ukazywać prawdziwego Boga, a więc Boga, który nas rozumie i kocha, to i tak niektórzy ludzie będą Go sobie wyobrażali na podobieństwo okrutnego sędziego i będą się Go bali. Dzieje się tak zawsze wtedy, gdy ktoś w poważny sposób zaczyna krzywdzić samego siebie i innych ludzi. Wtedy albo się zmienia i nawraca, albo — podobnie jak Adam — chowa się przed Bogiem w krzaki lęku i zawstydzenia. Jeśli jednak to jakiś ksiądz sprawia, że ktoś chowa się przed Bogiem, to wtedy zaczyna się prawdziwy dramat. I za to przepraszam...

- Czemu wielu duchownych opowiada niemal wyłącznie o karach i straszy nas piekłem?

Dzieje się tak najczęściej z motywów, które przedstawiłem w odpowiedzi na poprzednie pytanie. Ludzie świeccy też mają swój negatywny udział w szerzeniu „apokaliptycznej” wizji Boga i chrześcijaństwa. Zwykle to właśnie niektórzy świeccy z upodobaniem cytują powiedzenie, które traktowane jest jako „pobożną mądrość” ludową. Powiedzenie to brzmi: „Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże zsyła”. To niby „mądre” i „pobożne” przysłowie jest podwójnie błędne! Po pierwsze dlatego, że sugeruje, iż Bóg nie wszystkich ludzi kocha, a po drugie dlatego, że zakłada, iż Ten, który kocha, zsyła nam krzyże i cierpienia. Jest to równie absurdalne twierdzenie, jak twierdzenie, że jakaś mama zsyła własnym dzieciom cierpienia i trudności, gdyż... bardzo je kocha.

Jan Paweł II głosił nam chrześcijaństwo prawdziwe, a przez to radosne. I właśnie dlatego tak bardzo fascynował tłumy ludzi. To właśnie on zachęca nas do podjęcia radosnego dzieła nowej ewangelizacji. A nowa ewangelizacja to ponowne zachwycanie się Chrystusem i Jego mądrą, radosną miłością! Często prowadzę rekolekcje. Na początku wyjaśniam uczestnikom, że rekolekcje są nam potrzebne nie dlatego, iż tak uważają księża lecz dlatego, że mamy trudności z błogosławionym radzeniem sobie z trudami życia na tej ziemi (w niebie rekolekcji ani kazań nie będzie!!!). Wyjaśniam też, że spotykamy się zwykle z dwoma koncepcjami rekolekcji. Koncepcja pierwsza, „klasyczna” (w negatywnym znaczeniu!), polega na prezentacji różnych grzechów (niezła reklama zła!) a następnie na odstraszaniu od nich. W tej koncepcji rekolekcjonista przez dłuższy czas robi niechcący reklamę grzechom, a następnie zakazuje czynienia tego, o czym przez wiele minut opowiadał. Druga koncepcja rekolekcji, która jest zgodna z Ewangelią, polega na opowiadaniu - z wypiekami radości na twarzy!- o Bogu, który w pełni rozumie i nieodwołalnie kocha każdego z nas. Rekolekcje — podobnie jak całe chrześcijaństwo - to karmienie się na co dzień Bożą prawdą i miłością oraz niezawodną radością i nadzieją, która jest owocem prawdziwej miłości.

Możemy być pewni tego, że Bóg w ogóle nas nie karze ani w doczesności, ani w wieczności. O naszej sytuacji w doczesności opowiada Jezus w przypowieści o mądrze kochającym ojcu i jego marnotrawnym synu. Kiedy syn odchodzi i bardzo błądzi, ojciec kocha go dalej, wychodzi na drogę i z utęsknieniem wypatruje powrotu syna. Nie zsyła mu kar, ani nie dopuszcza cierpienia. Z drugiej strony nie popełnia błędu, jakim byłoby, na przykład, wysłanie synowi pieniędzy. Syn, który przeżywa poważny kryzys i błądzi, wykorzystałby pieniądze ojca do tego, by dalej błądzić. Kupiłby alkohol czy współżyłby z nierządnicami już nie za swoje pieniądze, lecz za pieniądze ojca. Tymczasem ojciec kocha syna nie tylko nieodwołalnie, ale też mądrze. Nie zsyła synowi kar, ale też nie przeszkadza mu ponosić konsekwencji popełnianych błędów. Syn korzysta z mądrej miłości ojca, zastanawia się i odkrywa, że u ojca było mu lepiej. I dopiero wtedy, gdy wraca, uświadamia sobie, że ojciec nigdy go nie krzywdził, lecz że w każdej fazie życia towarzyszył mu z mądrą miłością.

Nie tylko jednak w doczesności Bóg nie zsyła nam kar. On nie będzie nas karał także w wieczności. Jedynie my sami możemy karać siebie i w doczesności, i w wieczności. Przy końcu życia doczesnego Bóg nas nie ukarze, ani nie będzie nas nagradzał, jeśli karę i nagrodę rozumiemy jako coś otrzymanego z zewnątrz. Bóg potwierdzi jedynie naszą wolność i to, że szanuje na wieki nasze decyzje, które podjęliśmy w doczesności poprzez nasz doczesny styl życia. Jeśli wybieram życie w egoizmie i przewrotności, jeśli kpię z Boga i krzywdzę człowieka, to Bóg szanuje również takie moje decyzje. On szanuje wszystkie moje decyzje! Piekło to nie kara od Boga, lecz to kontynuacja egoizmu, w którym ktoś trwał do końca swego życia doczesnego. Wiemy, że taka możliwość istnieje, ale nie wiemy, czy ktoś z ludzi skazuje siebie swoim doczesnym sposobem życia na cierpienie w wiecznym egoizmie. Gdyby ktoś tak właśnie zdecydował o swoim losie, to wtedy najbardziej i na zawsze będzie cierpiał Bóg, który nigdy i nikogo nie przestanie kochać! Kto z nas kocha i przyjmuje miłość, ten ratuje Boga przed cierpieniem! Tego Boga, który przychodzi do nas osobiście po to, by nam pomóc uratować siebie i Jego przed cierpieniem doczesnym i wiecznym.

- Czemu mam wrażenie, że chcąc być ekonomistą i w przyszłości zarabiać dużo pieniędzy, sprzeniewierzę się wierze, wszak „łatwiej słoń przejdzie przez ucho igielne niż bogaty osiągnie zbawienie”...?

Tego typu niepokój to kolejny przejaw poznawania chrześcijaństwa w jego wypaczonej postaci. Jeśli jakiekolwiek zdanie w Biblii wyrwiemy z całego kontekstu, to możemy dojść do absurdalnych wniosków. W chrześcijaństwie - rozumianym zgodnie z duchem Ewangelii — problemem nie jest zarabianie pieniędzy ani zamożność, lecz wyłącznie chore przywiązywanie do dóbr materialnych. Takie chore przywiązanie prowadzi do chciwości, zachłanności i zazdrości. Człowiek zachłanny szuka pieniędzy za wszelką cenę, także kosztem godności, wolności, zdrowia, obowiązków małżeńskich i rodzicielskich. Chciwiec kocha bardziej pieniądze niż ludzi i niż samego siebie. Jest biedny w miłość. Przy końcu życia nie będziemy pytani przez Boga o stan naszego konta bankowego lecz jedynie o miłość! Jezus patrzył z miłością na bogatego młodzieńca, gdyż ten zachowywał przykazania i kochał. Im bardziej kocham, tym mądrzej korzystam z tego, co posiadam.

Jacku, zapewniam Cię, że możesz spokojnie studiować ekonomię i życzę Ci, byś miał dużą pensję i mógł z Twoimi bliskimi żyć w dostatku. Pod jednym tylko warunkiem: że miłość do Boga, do samego siebie i do bliźnich będzie dla Ciebie zawsze ważniejsza niż pieniądze. Dojrzały chrześcijanin to ktoś dobry i mądry, a w konsekwencji to także ktoś bogaty. Oczywiście najpierw bogaty w miłość, ale trwanie w miłości prowadzi także do zamożności materialnej, gdyż kto kocha, ten umie solidnie pracować i mądrze dysponuje swoim majątkiem. A zanim umrze, zdąży wszystko rozdać, gdyż wie, że śmierć odbiera nam to, co posiadamy, ale pozostawia nam to, kim jesteśmy!

- Parafialne grupy formacyjne, na przykład Oazy, są miejscem spotykania się ludzi szczęśliwych. Moi rówieśnicy, którzy są wierzący, ale (podobnie jak ja) nie należą do takich grup, są często nieszczęśliwi, wątpiący, poszukujący. Jedyny drogowskaz, jaki zwykle dostają, to polecenie, by naśladowali starsze panie, które modlą się w Kościele. A przecież młodość chce zdobyć świat, chce iść do przodu...

Jacku, to Bóg wymyślił taką właśnie młodość, o której mówisz i jaką pragniesz przeżywać! To On marzy o tym, byśmy w okresie młodości wzrastali w łasce u Boga i u ludzi. To On pragnie tego, byśmy w okresie dorastania nabrali tak wiele entuzjazmu i nagromadzili w sobie tak wiele szlachetnych pragnień, marzeń, aspiracji oraz ideałów, by starczyło nam sił na całą doczesność. Także wtedy, gdy przyjdą trudniejsze dni, choroby czy starość. Cieszę się, Jacku, z tego, że dostrzegasz szczęście w oczach tych, którzy włączyli się w ruch oazowy. Każdy z nas potrzebuje wsparcia w rozwoju i w poszukiwaniu szczęśliwych dróg życia. Każdy z nas jest przecież spotkaniem. I to począwszy od poczęcia, kiedy przez wiele miesięcy spotykaliśmy się z naszą mamą w jej wnętrzu, nie wiedząc nawet o tym, że zaczęliśmy już istnieć!

Ja też wyrosłem z ruchu oazowego. To właśnie w tym ruchu upewniłem się o tym, że chrześcijaństwo nie tylko uczy mądrości i dobroci, ale też radości życia! W czasie spotkań oazowych zacząłem nawet śpiewać, mimo zupełnego braku uzdolnień w tej dziedzinie. Nie mogłem pohamować mojej radości i entuzjazmu. Kto kocha i cieszy się życiem, ten zaczyna śpiewać nawet wtedy, gdy... milczy. Radość życia wyśpiewywać można przecież także spojrzeniem, tęsknotą, cierpliwością, pogodą ducha... Niedzielna Eucharystia przeżywana bardziej na zasadzie widza niż uczestnika, rutynowa modlitwa i spowiedź czy też niezbyt pogłębiona katecheza, to stanowczo zbyt mało, by zafascynować się Chrystusem i Jego mądrą miłością. Ruchy formacyjne to dla chrześcijanina nie jakieś „wyposażenie dodatkowe”, lecz to dobry sposób wypływania na głębię spotkania z Bogiem, z samym sobą i z drugim człowiekiem. Jacku, zachęcam serdecznie Ciebie i naszych Czytelników do tego, by włączyć się w którąś z grup formacyjnych (oaza, KSM, duszpasterstwo akademickie). A ja już teraz modlę się o to, by księża odpowiedzialni za prowadzenie tych grup, ukazywali wyłącznie prawdziwe chrześcijaństwo, czyli to, którego uczy nas Chrystus. Ten Chrystus, który jest największym we Wszechświecie specjalistą od miłości i od radości!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama