Przemyślenia nad fragmentem Ewangelii o kuszeniu Jezusa
„Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu Świętym na pustyni czterdzieści dni, gdzie był kuszony przez diabła...” (Łk 4,1nn)
Zaczyna się Wielki Post i znowu czytamy Ewangelię o kuszeniu Jezusa. Tak — to jest Ewangelia. Czyli dobra nowina, dobra tak bardzo, że aż radosna. Trzeba przyznać, że sceneria tej opowieści jest baśniowa. Czterdzieści dni postu, kamienie kuszące chlebem; góra tak wysoka, że widać z niej wszystkie królestwa świata; na koniec ten narożnik świątyni, a właściwie przedziwna podróż do świętego miasta... Czy to nie jedna z baśni? Korci, by i diabła między bajki włożyć. A jeśli diabła — to może i Jezusa? Stosowny morał z bajki wysnuć i wrócić do twardej rzeczywistości.
Twardej? A dlaczego twardej? Bo zasłanej kamieniami jak owa pustynia. Do rzeczywistości, w której każdy z nas jest doświadczany na sto różnych sposobów. Aladyn i Szeherezada nie poradziliby sobie w tym bezwzględnym świecie, w którym niewiele bajkowo dobrych zakończeń i baśniowych trików. Dlatego potrzebna nam Ewangelia — dobra i radosna wieść, że...
Przede wszystkim, że Bóg chciał przeżyć ludzkie życie bez reszty. A w tym życiu najbardziej ludzko-nieludzką dolą jest pokusa. Przypadłość ta jest nierozdzielnie związana z wolnością. Człowiek może decydować i człowiek musi wybierać. Może i musi... Jedno wielkie — drugie niezwykle trudne. Na skrzyżowaniu tego może i musi czyha... No właśnie — coś, czy ktoś? Doświadczenie pokoleń mówi, że to ktoś wykorzystuje słabość człowieka. Gdy Bóg stał się jednym z nas, chciał w tym miejscu ludzkich doświadczeń stanąć. Więcej — On dlatego stał się jednym z nas, by stanąć właśnie w tym miejscu. I spotkać się oko w oko z diabłem, mistrzem w manipulowaniu ludzką wolnością.
To nie bajka. To wielka prawda Ewangelii, że w starciu z diabłem nie jesteśmy sami. Powiada Pismo Święte: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Czy to nie dobra i radosna nowina? Że nie jesteśmy sami w tym najbardziej ludzkim miejscu życia, gdzie możemy wybierać i zarazem musimy decydować? I że obecność diabła blednie, bo jest tam z nami Jezus! Kuszeni — ale nie pokonani! Sceneria ewangelicznej opowieści przestaje być ważna, skoro jej realizm sięga samej głębi ludzkich zmagań.
Po to jest czas Wielkiego Postu, by zostawić na boku wiele ważnych spraw swojej codzienności i pójść na pustynię. Pójść jak Jezus: w Duchu Świętym. Pójść tak, jak realia nam pozwalają: w duchu. Bo to i w domu zostać trzeba, i do pracy pójść — szara codzienność. Pustynia. Ale duchem i w Duchu Świętym można na wszystko popatrzyć z boku, do wszystkiego nabrać dystansu. Przede wszystkim do samego siebie. I zobaczyć, co nas kusi. I jak. Próbować rozgryźć zagadkę tego rozstaju dróg, gdzie móc wybierać i musieć decydować owocuje kuszeniem. Potrzebny post — odsunięcie tego, co odsuniętym być może. A jest tego dużo więcej, niż nam się zdaje. Oczyszczeni, wyzbyci dekoracji i upiększeń, blisko Jezusa — mamy szansę Ewangelię uczynić swoją własną, osobistą dobrą nowiną, że kuszenie nie oznacza przegranej. Że jest początkiem wzrastania. W miejscu kuszenia diabeł przegrał już dawno — dokonało się to wtedy, gdy stanął tam Jezus, a walka zła z dobrem przestała być zmaganiem bezosobowych sił. Czy zatem nie wypada, aby chrześcijanin, świadom wagi miejsca, zwanego kuszeniem, stanął tam po to, by znowu opowiedzieć się po stronie Boga?
opr. mg/mg