Przedszkolna pustynia [GN]

Tylko połowa dzieci znalazła w tym roku miejsce w przedszkolu: przedszkoli jest za mało, a powstawanie nowych utrudniają skomplikowane przepisy

Przedszkolna pustynia [GN]

Przedszkolaki z placówki w Zalesiu Górnym k. Warszawy, kierowanej przez Monikę Ebert. Autor zdjęcia: Tomasz Gołąb

Tylko połowa dzieci w wieku przedszkolnym znalazła w tym roku miejsce w przedszkolu. Bo w Polsce jest za mało przedszkoli, a galimatias prawny utrudnia zakładanie nowych.

Z najnowszych danych Ministerstwa Edukacji Narodowej wynika, że tylko 60 proc. dzieci w wieku od 3 do 5 lat uczęszcza do przedszkola. Im młodsze dziecko, tym trudniej o miejsce dla niego. 4-latków jest w przedszkolach ok. 40 proc., 3-latków — ok. 30 proc.

Zdecydowanie łatwiej posłać dziecko do przedszkola w mieście. Na wsi zaledwie jedna trzecia dzieci ma szansę uczęszczać do przedszkola. Dlatego do tych, które są, mimo wysokiego czesnego dzieci zapisywane są nieraz w momencie urodzenia.

Przedszkola są ważne

Zorganizowanie przez państwo odpowiednich warunków dla wczesnej edukacji, zdaniem specjalistów, jest niezwykle istotne zarówno dla dzieci, ich rodziców, jak i całego społeczeństwa. Dzieci, które uczęszczają do przedszkoli, zazwyczaj są lepiej przygotowane do szkolnych wyzwań. Osiągają wyższe wyniki w nauce i szybciej adaptują się do nowych warunków. — Z badań prowadzonych od kilkudziesięciu lat w krajach wysoko rozwiniętych wynika jednoznacznie, że pozytywne efekty wczesnej edukacji przynoszą nie tylko bezpośrednie korzyści dziecku i jego rodzicom, ale mają również charakter długoterminowy, cenny społecznie i ekonomicznie — twierdzi Monika Ebert, prezes Stowarzyszenia Rodziców TU. — Edukacja przedszkolna oczywiście nie zastąpi maluchowi prawdziwej rodziny, i nie jest to jej zadaniem. Może jednak i powinna być dla tej rodziny istotnym wsparciem — dodaje z przekonaniem.

Strategia Lizbońska, dokument określający plan rozwoju UE, zaleca objęcie edukacją wczesną w krajach unijnych co najmniej 90 proc. dzieci w wieku przedszkolnym. Większości państw niewiele brakuje do uzyskania tego wskaźnika. We Francji, Belgii, Włoszech, Hiszpanii prawie wszystkie dzieci chodzą do przedszkola. Nawet w Rumunii sytuacja jest dużo lepsza niż w Polsce.

Powodem wydaje się zmiana w systemie finansowania przedszkoli, wprowadzona ustawą o samorządzie gminnym z 8 marca 1990 r. Wcześniej przedszkola finansowane były z budżetu centralnego. Po wprowadzeniu ustawy obowiązek ten spadł na samorządy lokalne. Spowodowało to masowe zamykanie przedszkoli, które okazały się zbyt dużym obciążeniem dla budżetów samorządów wiejskich.

Problem schodów

Innym powodem „przedszkolnej pustyni” jest galimatias prawny. Działalność przedszkoli nie doczekała się dotąd jednego aktu prawnego w formie ustawy lub rozporządzenia, który regulowałby ich działalność. Sytuację poprawiła podpisana kilka dni temu przez prezydenta Bronisława Komorowskiego nowelizacja ustawy oświatowej. Reguluje ona m.in. sporne dotychczas godziny pracy przedszkola, podczas których ma być realizowany program edukacyjny. — Podobnych spraw są tysiące — twierdzi Monika Ebert.

Przepisy dotyczące tych placówek znajdują się w kilku ustawach, dziesiątkach rozporządzeń, setkach aktów wykonawczych oraz nieformalnych tzw. zaleceń. Wiele z nich powstało jeszcze za głębokiej komuny i jest przykładem „radosnej twórczości” socjalistycznej administracji. Spełnienie ich wszystkich przypomina rozplątywanie węzła gordyjskiego.

Przykład? Wiadomo, że na przedszkola brakuje budynków. W tym celu można adaptować lokale niemające z przedszkolem wcześniej nic wspólnego. Prawo budowlane decyduje jednak, że stopnie schodowe w przedszkolach muszą mieć dokładnie 15 cm wysokości. W pozostałych obiektach może to być od 17 do 19 cm. Aby zatem spełnić wymagania skrupulatnego ustawodawcy, trzeba zazwyczaj całkowicie wymienić schody, co oznacza w zasadzie gruntowną przebudowę budynku. I kolosalne koszty. Czy ten przepis jest zasadny? W domu czy „na mieście” dzieci mają przecież do czynienia ze schodami standardowej wysokości. Po co wprowadzać inną wysokość w przedszkolach? — Wygląda na to, że ustawodawca chciał być dobry dla dzieci, ale nieświadomie spowodował, że w wielu miejscach przedszkola nie powstaną w ogóle — twierdzi Ebert.

Problem jabłka

Inny przykład: sprawy żywieniowe. Także one regulowane są „przy okazji” ustawą o żywności i żywieniu. Kontrolą zgodności codziennej praktyki z prawem zajmuje się Główny Inspektorat Sanitarny i powiatowe sanepidy.

Przepisy mówią, że aby możliwe było „przetwarzanie żywności”, w budynku musi być kuchnia. Jak powinna ona wyglądać, określa prawo budowlane i żywieniowe. Prócz setek bardzo szczegółowych zaleceń nakazuje, by w „bliskiej odległości” od niej znajdowały się specjalne, oddzielne toalety dla personelu. W innych, oddzielnych pomieszczeniach muszą znajdować się jajka, suche produkty itp.

Zatem wiele placówek funkcjonuje bez kuchni, bo spełnienie wymagań jest niemożliwe. Ale te, które jej nie mają i korzystają np. z zewnętrznego cateringu, narażają się na kolejne kłopoty. Okazuje się, że personel może zgodnie z przepisami podać dzieciom surowe jabłko, ale już nie wolno mu tego jabłka obrać ze skórki, ani pokroić. Czynności te bowiem uznawane są już za „przetwarzanie żywności”. Trwa dyskusja, czy personel takiej placówki może zgodnie z prawem zaparzyć dzieciom herbatę. — Na nagminne łamanie tych przepisów sanepid często przymyka oko — mówi Ebert. — Ale wtedy powstaje problem wiarygodności prawa.

Problem ustawy

Spór już zresztą nie idzie o zasadność poszczególnych przepisów. Być może w niektórych wypadkach mają one uzasadnienie. Chodzi jednak o to, by wszystkie zarządzenia, i te budowlane, i dotyczące żywienia, i ochrony przeciwpożarowej, i inne znajdowały się w jednym akcie prawnym. Wtedy można by nad nim pracować, zgłaszać uwagi, w prosty sposób nowelizować itp. Obecnie zmiana jednego „przedszkolnego” przepisu wymaga zazwyczaj nowelizacji ustawy, która tylko przy okazji wspomina o sprawach dotyczących przedszkoli. Na przykład uchylenie przepisów „schodowych” wymaga zmiany całego prawa budowlanego.

Dużo lepsza sytuacja ma miejsce w przypadku tzw. innych form wychowania przedszkolnego. Nowe przepisy prawa oświatowego wprowadzają nowy model placówki, tzw. punkt przedszkolny i zespół wychowania przedszkolnego (przedszkola alternatywne lub tzw. małe przedszkola). Sposoby ich działania są dokładnie określone w jednym akcie prawnym.

Wyjście wcale nie awaryjne

Małe placówki można zakładać już dla trójki dzieci. W zespołach wychowania przedszkolnego zajęcia mogą być prowadzone w niektóre dni tygodnia, natomiast w punktach, podobnie jak w tradycyjnych placówkach, przez pięć dni w tygodniu.

Punkty i zespoły można prowadzić w lokalach innych niż dopuszczone przez przepisy techniczno-budowlane i przepisy o ochronie przeciwpożarowej obowiązujące tradycyjne placówki, jeśli spełnione zostaną zaledwie cztery warunki: budynek lub jego część będzie przeznaczona dla grupy nie większej niż 25 dzieci, zajęcia będą prowadzone na parterze budynku wykonanego z elementów co najmniej nierozprzestrzeniających ognia, lokal powinien posiadać dwa wyjścia na zewnątrz (jednym z nich może być okno), a elementy wyposażenia i wystroju wnętrz wykonane być muszą z materiałów co najmniej trudno zapalnych i chronione czterokilogramową gaśnicą proszkową. — Wymagania są rozsądne i możliwe do spełnienia — ocenia Monika Ebert. — Przepisy te umożliwiają organizowanie wychowania przedszkolnego w budynkach szkół, świetlic, domów kul tury czy budynkach mieszkalnych, przy stosunkowo niskich nakładach inwestycyjnych — dodaje.

Na skutek m.in. tych zmian udało się nieco zahamować negatywną tendencję zapoczątkowaną przez zmianę w sposobie finansowania przedszkoli. Jak podaje MEN, w ciągu ubiegłego roku liczba dzieci korzystających z edukacji przedszkolnej wzrosła o ok. 5 proc. Większość znalazła miejsce w małych przedszkolach. Takich jak przedszkole w Zalesiu Górnym k. Warszawy. Najpierw rodzice maluchów z Zalesia Górnego pod Warszawą spotykali się na rodzinnych spacerach. Potem rozmawiali o swoich problemach przez telefon. Z takich rozmów narodziła się idea wzajemnej pomocy. Mamy postanowiły, że będą sobie pomagać w wychowywaniu dzieci. Było ich pięć, w sam raz, aby każdego dnia w tygodniu jedna mogła zająć się dziećmi pozostałych. W tym czasie inne mogły załatwić urzędowe sprawy, zrobić zakupy, posprzątać albo zająć się swoimi pozostałymi dziećmi. Tak w 1996 r. powstał w Zalesiu Klubik Rodzinny Miłośników Lasu.

Początkowo zajęcia, prowadzone na zmianę przez rodziców, odbywały się w domach, później w wynajętej salce parafialnej przy kościele. Mamy szyły z dziećmi kukiełki i piekły gofry, a tatusiowie w weekendy bawili się w Indian albo w pociąg.

Do Zalesia przybywały nowe rodziny, którym wkrótce rodziły się dzieci. W 2000 r. powstało Stowarzyszenie Rodziców TU. Dzisiaj to sporej wielkości przedszkolny kombinat. Pod jego auspicjami powstały trzy placówki w Zalesiu Górnym i trzy w okolicy — tzw. Małe Przedszkola w Gabryelinie, Jeziórku i Łazach. We współpracy z innymi organizacjami pozarządowymi TU założyło już 40 małych przedszkoli na Mazowszu za pieniądze Europejskiego Funduszu Społecznego i zatrudnia ponad 100 osób.

Tylko w ubiegłym roku w całej Polsce powstało ponad 600 podobnych placówek. Tradycyjnych przedszkoli otworzono o połowę mniej — ok. 300. Zdaniem Aliny Kozińskiej-Bałdygi, prezes Federacji Inicjatyw Oświatowych, w Polsce wciąż brakuje ok. 15 tys. placówek. — Zadaniem resortu jest zorganizowanie ram prawnych i sposobów dofinansowania — twierdzi rzecznik resortu edukacji Grzegorz Żurawski. — Na przedszkola przeznaczonych już zostało 243 mln euro ze środków UE. Na razie wykorzystano niewiele ponad 40 proc. Pieniądze zatem są. Brakuje tylko chętnych do ich wykorzystania.

— Praca, mieszkania, żłobki i przedszkola nie mogą być dobrem, o które trzeba z trudem walczyć — powiedział w swoim orędziu prezydent Bronisław Komorowski. Czy za tymi słowami pójdą czyny, a samorządy, rząd oraz posłowie zajmą się wyprowadzeniem Polski z przedszkolnej pustyni?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama