Fragmenty autentycznego pamiętnika młodej dziewczyny, która niespodziewanie dla siebie została siostrą zakonną
Pan nas prowadzi po właściwych ścieżkach. On zna drogę, więc dobrze jest pójść za Nim... To czas rodzi pewność dokonania właściwego wyboru życiowej drogi. A jak odkrywa się powołanie? Podpowiedzią mogą być fragmenty dziennika młodej dziewczyny - dzisiaj siostry zakonnej z kilkunastoletnim „stażem”, które publikować będziemy w kolejnych wydaniach „Echa”. Gorąco zachęcamy do ich lektury - doskonale wpisują się one w trwający Rok Życia Konsekrowanego.
Dziś, będąc jakże szczęśliwą siostrą zakonną, wiem, że „dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne”. Uśmiecham się z tego swojego uciekania przed powołaniem, przekonawszy się, co znaczy: „Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”.
Przyszła mi nagle taka myśl, by odtąd zapisywać wszystko, co przeżywam.
***
Nie wiem, co napisać...
Były dni trudne, ale minęły. Muszę zapisać, że zaczęłam ufać naprawdę Panu Bogu. Nie mogłam nie zauważyć, gdy Pan mnie wysłuchał po raz któryś. Przyjęłam Komunię św. w intencji pojednania się z sąsiadką. Powiedziałam Panu: nie wiem jak to zrobić, ale Ty mi pomóż. Wierzę, że tak się stanie w tym tygodniu, choć nie mam pojęcia jak. I za dwa dni tak się stało, bo zaufałam zupełnie. Chcę tak czynić zawsze. Wierzę, że On wszystko może, choćby po ludzku coś wydawało się niemożliwe. Pan wysłuchuje naszych modlitw!
***
Staram się nie jeść po kolacji, modlić się w taki sposób, że gdy czasem zmęczona kładę się, to mówię Panu: obudź mnie Panie, bo chcę Ci wiele powiedzieć, ale trochę później. I tak się dzieje. Budzę się w nocy, gdy jest wokół cisza, i wtedy zwykle płaczę, tak bardzo bliską czuję obecność Boga. Ktoś powiedział: „Sam fakt, że mówię do Ciebie, Boże, świadczy, że Jesteś”. Teraz już nigdy wątpić nie będę w to, że Jesteś, choć tak wiele nie mogę zrozumieć, ale skoro wiara ma tajemnice, to niech tak zostanie. Nam wystarczy to, co wiemy, i dobrze o tym wiemy.
Bardzo podoba mi się takie motto: „Prawdziwa wolność polega na tym, by wziąć w niewolę samego siebie”. Właśnie to jest takie trudne, choć samo staranie się ponoć usprawiedliwia upadki i błądzenie. Tylko jak to zrobić, by już nigdy nie błądzić? Wiem, że gdy jest się blisko Drogi, na pewno nikt się nie zagubi. Naszą Drogą i Prawdą i Życiem jest Jezus.
Tobie Panie chcę powierzyć siebie na każdy dzień, ile by ich miało jeszcze być. Ty wiesz, co jest dla mnie dobre lepiej ode mnie. Prowadź mnie, Panie.
(...) Gdy słyszę nasz hymn narodowy, zawsze mocniej bije mi serce. Królowo Polski, przez wzgląd na pielgrzymów ochraniaj cały naród. Spójrz, ilu ich jest. Polacy to dobrzy ludzie, tylko chwiejni jak piórka na wietrze, ale jest duch w tym Narodzie, który tylekroć ujawniał się w historii naszych dziejów. Oby Polska nigdy nie zaparła się Ciebie, Panie. Znów nie napisałam obiecanych listów. Obiecywanie bez zastanowienia to moja specjalność. Muszę to jakoś kontrolować. Jutro muszę to zrobić. A co poza tym? No, nie zawsze rzucam słowa na wiatr. Jak np. dziś, jeśli ktoś na mnie liczył, nie mogłabym zapomnieć. Wczoraj był wspaniały dzień i wieczór także, choć dzień pełen napięcia w związku ze zdrowiem dziadka i osami, które się do tego przyczyniły. Spotkałam lekarza z powołania. Oby tak każdy robił to, co ma robić.
***
Przyszła mi jeszcze jedna myśl, że chyba zbyt szybko rezygnuję z własnego zdania, jeśli zauważę, że ktoś ma zupełnie inne. To zależy oczywiście od sytuacji. Boję się, by nie urazić tej drugiej osoby. Czasem milcząco przytakuję. Czy to dobrze? Nie lubię nikomu sprawiać przykrości; powiedzieć jasno, że myśli zbyt płytko lub zupełnie nie do rzeczy. Bo jeśli jest to ktoś prosty, to chyba na siłę nie należy mu wciskać filozofii czy prawd, których nie byłby w stanie pojąć? Osobom inteligentnym mówię chyba, co myślę, choć delikatnie.
***
Nigdy nie pisałam pamiętnika, zresztą to też nie pamiętnik. Będę mogła przeczytać sobie o sobie, bo sama do siebie nie mówię, a tu mogę głośno odczytać to, co się we mnie dzieje.
Zdarza mi się myśleć, że zostało mi niewiele czasu do przeżycia. Któż to wie, co go czeka. Może lepiej krócej żyć, skoro koniec jest wiadomy każdemu. Cóż, że wcześniej? To lepiej. Na taką myśl czuję lęk, radość i nadzieję jednocześnie. Dlaczego lęk? To chyba brak poczucia swojej doskonałości. Często zadaję sobie pytanie: czy ja jestem dobrym człowiekiem? Znam swoje dobre strony, dobre uczucia, ale mam i złe. Szczególnie duma, nieco złośliwości. Jakoś nie umiem się cieszyć ze szczęścia innych. To chyba nie jest możliwe. Ale co ja zrobię, że nie umiem? Po prostu nie sprawia mi to radości. Zdarzało się czasem, że jakby gardziłam ludźmi, niektórymi oczywiście. Uważałam ich albo za gorszych od siebie, w moich oczach mieli „złą jakość”. Ale to chyba było owocem braku dojrzałego spojrzenia na wszystko. Sądzę jednak, że w każdym okresie swojego życia postępowałam tak, jak rozumiałam. Odstępstwa chyba każdemu się zdarzają?
***
Wiele się nauczyłam, wiele zrozumiałam, a pamiętam, że komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie. Wiara i rozumienie to ogromny dar, ale jeszcze większa za to odpowiedzialność. Myślę, że to do tych wierzących naprawdę, szukających głębi, mogły dotrzeć słowa naszego ukochanego papieża, który powiedział: „Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali”. Tak chyba ma być, że albo wierzyć całkowicie i wtedy przestrzegać wszystkiego, co mówi Pan, albo wcale. Co to za wiara - przy ludziach czy od święta? Na każdą chwilę dnia jej potrzeba.
***
Jezus często mówił: „jeżeli chcesz”, a nie: „musisz”. Ksiądz biskup, mówiąc do studentów kazanie, też podkreślał: naprawdę niczego nie musisz. I to bardziej dotarło do mnie niż nakazy wykrzyczane z ambony, że coś muszę.
Czasem myślę, że za dużo już wiem i nie zdołam tego wszystkiego tak przestrzegać. Modlę się o to i mówię Panu Bogu: Panie mój, ja naprawdę nie chcę nic złego robić ani odejść od Ciebie. Spraw, abym zawsze zachowywała Twoje przykazania. Chcę, by Jezus mnie strzegł od zła (...).
Teraz wydaje mi się niemożliwe, bym straciła wiarę. Jak to mogło się zdarzyć? A były dni, gdy nie chciałam dostrzegać, że jest Bóg, i jakby omijałam Go. Nigdy nie żyłam tak, jakby Boga nie było, ale unikałam myśli o Nim. I ten tydzień czy dwa, kiedy całkowicie przestałam w Niego wierzyć. Nawet teraz przechodzi mnie dreszcz, że to się mogło zdarzyć. A jednak mogło. Pamiętam też to nagłe olśnienie i niesamowite przerażenie i ten powrót. Zresztą, każdy powrót wzmacnia wiarę, ale tamten był szczególny. Często się zastanawiałam, dlaczego to się wydarzyło. Czy musiałam poczuć się na dnie, żeby docenić dar przebaczenia i trwania z Bogiem? Wielu faktów w swoim życiu nie rozumiem i nie wiem, czy to wynik mojego działania, czy stało się tak z woli Boga.
Teraz także nie wiem, dlaczego mieszkam właśnie tutaj, u dziadka. To jak nowicjat, myślę z uśmiechem (...). Chyba właśnie tutaj uczę się pokory, niekoniecznie stawiania na swoim, wyrozumiałości, cierpliwości, radości z drobnych rzeczy. Tego wcześniej nie posiadałam. Czasem płaczę, ale zazwyczaj jestem uśmiechnięta i wszyscy myślą, że jestem taka szczęśliwa. A ja po prostu cieszę się z drobnych radości. Są one dla mnie jak wielkie.
***
A może Bóg chce bym została - zawsze boję się wymówić to słowo - zakonnicą? Nowicjat mam za sobą (żartuję). Ale ja? Zakonnicą? Dlaczego ja właśnie?
Od tych pytań nie potrafię się uwolnić. To nieskromne, co napiszę, ale czasem wydaje mi się, że byłabym dobrą żoną i dobrą zakonnicą. Pociąga mnie i jedno, i drugie. Jak wybrać? Ale nauczycielką też chcę być i będę dobrą na pewno. Wiem, że dzieci będą mnie lubić, bo ja rzeczywiście chcę uczyć. Więc trzy drogi do wyboru. Dlaczego nic nie jest prostsze? Idę spać i na dobranoc wszystko to powiem mojemu Bogu i Maryi. Tylko On jeden wie, co w mym sercu dzieje się.
Brak wewnętrznej samodyscypliny. Opuszczanie modlitw, skracanie do myślnych tylko. Dziś niedziela. Zacznę od dziesiątki różańca. Dlaczego ta gorliwość tak stopniowo we mnie słabnie? Nie, nie dam się słabości! Czytam poezje naszego papieża - przepiękne i jakie głębokie.
Koniec praktyk studenckich, wielkie wzruszenia, tak miło, aż chce się płakać, że to koniec. Jak to się wszystko zmieniało: Od lęku, pierwszych sztywnych lekcji, po radość, znowu niechęć i zaskakująco dobry koniec. Nie sądziłam, że będzie tak fajnie. Wszystko udało się na piątkę.
W tej książeczce miałam zapisywać moje sprawy z Tobą Panie. I jak? Tak średnio te sprawy stoją. Za dużo używam niecenzuralnych słów, za mało się modlę, a przecież jest dobrze. Owszem - dzielę się z Panem radością, dziękuję Mu, ale gorliwość coraz mniejsza. Ja się wstydzę modlić! Dlaczego? Czy ja się wstydzę wiary? Bo przecież nie pozdrowię kapłana na ulicy. Jak to zmienić? Jak być stanowczą, mądrą, wierną temu, co dobre, swoim postanowieniom, temu, co wiem?
Muszę pomyśleć. I ta moja duma, jakaś nieżyczliwość. Stwierdzam to, porównując się do dziadka. On jest dobrym człowiekiem, choć można powiedzieć dużo o jego wadach. Chciałabym tak umieć oddać to, co mam, gdy ktoś potrzebuje. Tak naturalnie mieć to we krwi. Zwykle robię to na polecenie dziadka, ale sama wyjść z inicjatywą pomocy - wstydzę się. Jak to zmienić? I nie obrażać się na wieki? Trochę udało mi się to pokonać.
***
Chciałabym wiedzieć, czemu tak jest, jak jest. Czasem nie wiem, czy to, co teraz mam - to kara czy nagroda? Jak to traktować? Czy Bóg jest przy mnie, czy nie? Czuję czasem, że muszę sobie sama radzić. Kłopoty są, nie wiem za co. Skąd mam to wiedzieć? Zaufać? Całkowicie? To jednak trudne, a przecież często sobie powtarzam zdanie W. Blacka -: „Nie myśl, że możesz choćby westchnąć, by Stwórca nie był tuż przy Tobie”. (...)
Dziś niedziela, 13.15, a jeszcze nie byłam w kościele. W ogóle jakoś dziwnie się czuję. Nawet się nie pomodliłam i nie wiem, jak to zrobić. Kiedyś chodziłam w takim stanie do kościoła, by tam godzinę po prostu odstać. Teraz pójdę z pewną nadzieją. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, co mi przyjdzie do głowy. Jakoś spróbuję przeprosić Boga za tę obojętność, której sama nie rozumiem. (...)
***
Czy ja potrzebuję nawrócenia? Kiedyś myślałam, że jest tak wielu młodych, gorliwych, a dziś nasz ksiądz zapytał: Jeśli nie wy, to kto? Okazuje się, że to my mamy być ostoją katolicyzmu w naszym kraju. Najpierw zdziwiłam się - ja? Potem się przestraszyłam: taka odpowiedzialność, takie zadanie. To ponad moje siły. Teraz zastanawiam się poważniej, bo rzeczywiście, patrząc na moje środowisko, otoczenie: jeśli nie ja, to kto? Chyba od niedawna zaczęło mi zależeć na głębszej relacji do Boga. Ale czasem i to się dziwnie rwie. Nie jestem pewna, czy wolno traktować Boga jak kolegę tzn. mówić Mu wszystko w taki bezpośredni sposób? Chyba jestem za nerwowa. Później mi przechodzi. Nawet, gdy się nie odzywam, każdy rozpozna, że jestem zła. Trochę nauczyłam się cierpliwości, ale ile można? Potem żałuję, bo i po co i na co było się złościć? Już taka jestem, co mam zrobić?
***
Poprawiam się na jakiś czas i znów „diabli mnie biorą”. A może to naprawdę ci diabli? (...) Nie wiem, coś dziś tak piszę bez ładu i składu. Wystarczy. Idę do kościoła. Muszę się otrząsnąć. Zostawić za sobą wszystko i na godzinę przenieść się w inny wymiar rzeczywistości. Rzeczywistości?
CDN.
Skróty pochodzą od redakcji
Echo Katolickie 19/2015
opr. ab/ab