Nałożono na niego kilka wyroków i to nie tylko sądowych. Po kilkudziesięciu latach wyszedł na prostą i każdemu, niezależnie od jego historii, powtarza: nie jesteś skazany!
Swoimi przeżyciami mógłby obdzielić kilka osób. Aż trudno uwierzyć, że ten 38-letni mężczyzna po doznaniu tylu przeciwności otrzymał to, czego przez lata tak bardzo mu brakowało. Historią Grzegorza Czerwickiego, bo nim mowa, interesowało się wiele mediów. Opowiadał o niej w prasie i telewizji. Przekazuje ją także w szkołach, zakładach karnych i poprawczakach. Ostatnio razem z Michałem Koterskim poprowadził rekolekcje dla mężczyzn w Kodniu i odwiedził Zespół Placówek Oświatowych w Łomazach, by spotkać się z uczniami najstarszych klas.
- Każde takie spotkanie jest dla mnie ważne. Chcę opowiedzieć, w co dałem się wciągnąć. Myślałem, że to wszystko jest fajne, a w rzeczywistości było autostradą do piekła - opowiadał G. Czerwicki. - Łącznie przebywałem w zakładzie karnym 12 lat. Siedziałem za przestępstwa, napady z bronią w ręku, za posiadanie narkotyków. Byłem uzależniony nie tylko od nich, ale też od alkoholu, pornografii, a nawet przemocy.
Słowa jak nóż
Nie ukrywał, że wychowywał się w rodzinie patologicznej. Zarówno jego tata, jak i mama nadużywali alkoholu. - Od ośmiu lat jestem na wolności; teraz mam dobre życie - przyznał. - Zaczęło się ono zmieniać, gdy byłem… w więzieniu. Dziś mam wspaniałą żonę Renatę i dwoje dzieci. Moje początki? Wszystko zaczęło się w rodzinie. Tata nie mieszkał z nami, wpadał tylko i robił awantury. Mocno zapadł we mnie moment, gdy chciał udusić mnie poduszką. Powstrzymał go wujek. Uciekłem, ale długo nie umiałem sobie z tym poradzić. Tata nazwał mnie „niewypałem”. W mojej głowie bardzo długo dudniły słowa mówiące o tym, że nic nigdy nie osiągnę, że nic nie potrafię, do niczego się nie nadaję. Nie radziłem sobie z nimi. Uciekałem w samotność. W sobie przeżywałem domowe awantury. Koledzy naśmiewali się, że mam ojca pijaka, że jestem biedny i chudy. Chowałem się wtedy za śmietnik i rozmawiałem sam ze sobą. Przez wieczne kłótnie w domu nie byłem w stanie się uczyć - wspominał G. Czerwicki.
Upalony od dziecka
Pewnego dnia nie wytrzymał i uderzył kogoś, kto się z niego wyśmiewał. Tym czynem „zaimponował” szemranemu towarzystwu, które przyjęło go pod swoje skrzydła. Szybko nauczyli go kraść, ćpać i imprezować. Po amfetaminę Grzegorz sięgnął jako totalny małolat. - Nie miałem dookoła nikogo, kto by mi powiedział: zatrzymaj się - przyznaje. - Kiedy podawano mi pierwszą działkę amfetaminy, usłyszałem: „po tym będziesz lepiej funkcjonował”. Byłem dzieciakiem i dałem się nabrać. Narkotyki zaczęły rządzić moim życiem. Nie ogarniałem rzeczywistości. Latem chodziłem w puchowej kurtce, a zimą w krótkim rękawku - opowiadał gość spotkania.
Przyznaje, że na wiadomość o śmierci ojca nie drgnęła mu nawet powieka. Nie poszedł na pogrzeb. - Tata wpadł pod koła, gdy przechodził po pijanemu na czerwonym świetle. Ze mną też chodził tak po pasach. Zabierał mnie do kumpli pod sklep, oni pili, a ja wstydziłem się i bałem, żeby nie zobaczyli mnie tam moi koledzy. Nienawidziłem go, często wyobrażałem sobie, że go biję i napadam za to, co robił. „Upalony” narkotykami nie zauważyłem nawet tego, że moja mama jest w ciąży. Ucieszyłem się, że będę miał siostrę, ale nałóg szybko odwrócił moją uwagę na inne sprawy - przyznał Grzegorz.
Biblia za szlugi
Do więzienia trafił w wieku 18 lat. Karę za rozboje odbywał w trzyosobowej celi. Jak mówi, przeżył tam „dojazd psychiczny i fizyczny”. Był regularnie bity i terroryzowany przez współwięźniów. Wpadł w depresję. Promykiem światła było wtedy widzenie z matką i trzyletnią siostrą. - Agnieszka uśmiechała się do mnie i bawiła ze mną. Mama powiedziała, że więcej mnie nie odwiedzi, bo nie ma pieniędzy na przyjazd. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że siostra została zabrana do domu dziecka. Wszystko z powodu alkoholu i awantur między mamą i jej facetem - wspominał. - Kiedy wróciłem z więzienia, w naszym mieszkaniu nie było wanny, zlewu i sedesu, w oknach znajdowała się dykta. Wszystko zamienili na alkohol. Chodziłem po urzędach, ostro się awanturując, by dowiedzieć się, gdzie jest moja siostra, ale nikt nie chciał mi tego powiedzieć. Zostałem bezdomnym i spałem w śmietniku. Szybko wróciłem do dawnego życia, ćpania i przestępstw. Po kilku miesiącach znów trafiłem do ZK, tym razem na 17-osobową salę. Rozmawiając z jednym z więźniów, przyznałem, że szukam przyjaźni i nadziei, że chciałbym mieć choć jednego przyjaciela, który pomoże mi ogarnąć moje życie. Ten zaproponował mi… Biblię. Powiedział, że tam jest to, czego szukam. Nie uwierzyłem, ale potem za dwa papierosy skombinowałem od kogoś Pismo Święte. Wziąłem je do rąk i zakryłem się kocem, żeby nikt nie widział, co czytam, bo wtedy byłem znany w zakładzie z różnych przemytów i innych akcji.
Czas próby
G. Czerwicki czytał Pismo Święte nawet po sześć godzin dziennie. Najbardziej fascynowały go uzdrowienia i słowa „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Zaczął się modlić, najpierw swoimi słowami, a potem koronką i na różańcu. Prosił o uwolnienie z ćpania i przeklinania i… został wysłuchany. Trafił do pracy w więziennej kuchni, podjął naukę w zawodówce. Po jakimś czasie poszedł do spowiedzi. Trwała 40 minut. Gdy wyznał wszystko, usłyszał: „Grzesiek, dziś w niebie jest wielka impreza na twoją cześć”. Po wyjściu z więzienia od razu pojechał na rekolekcje ignacjańskie. Potem ktoś wynajął mu mieszkanie i załatwił pracę w sklepie ogrodniczym. Finansowo było trudno. Często nie miał na jedzenie. Mimo trudności uczciwie pracował i trwał przy Bogu oraz postawionych sobie zasadach. - Kumpel z pracy na wieczornej modlitwie poczuł, że powinien kupić mi jedzenie. Przyszedł do mnie rano i opowiedział o tym. Dał mi pasztetówkę i kaszankę, a ja zrozumiałem, że Bóg troszczy się o mnie, bo faktycznie nie miałem nic do jedzenia. Do pracy przyniosłem tylko herbatę w termosie. Psujący się piecyk zmuszał do kąpania w zimnej wodzie, przez co wracały wspomnienia rodzinnego domu. Przychodziły pokusy dawnego życia. Wiedziałem, że wystarczy tylko chwila, by np. zabrać komuś portfel i zyskać brakujący hajs, ale czułem, że nie mogę tego zrobić - podkreślał.
Spełnione marzenia
Po jakimś czasie zatrudnił się jako kelner. Tu doskonalił swoje umiejętności. Marzył, by zostać menadżerem restauracji. Zrezygnował z tego, bo chciał mieć rodzinę i dużo czasu dla bliskich. Potem znalazł zatrudnienie w wydawnictwie. - Kiedyś byłem dilerem narkotyków. Bóg wykorzystał moje umiejętności i teraz sprzedaję książki. Na rekolekcjach ignacjańskich spotkałem piękną blondynkę. Widząc ją po raz pierwszy pomyślałem: chciałbym mieć taką dziewczynę, narzeczoną i żonę. Marzenie stało się rzeczywistością - przyznał.
Dziś jeździ po szkołach, poprawczakach i zakładach karnych. Tych ostatnich odwiedził już ok. 200. - Jest taka zasada, że były więzień może wejść na teren zakładu po dziesięciu latach. Mnie, złodzieja, wpuścili z prelekcjami po niespełna ośmiu. Ostatnio byłem nawet w areszcie na Słowacji - wspominał gość spotkania.
Igła w stogu…
Na końcu G. Czerwicki wspomniał o jeszcze jednej zaskakującej sytuacji. - Swojej siostry szukałem bezskutecznie przez 15 lat. Pewnego dnia udałem się do jakiejś szkoły z programem o przemocy. Po spotkaniu chciała ze mną porozmawiać zapłakana dziewczyna. Powiedziała, że dziękuje za świadectwo. Wspomniała, że była w domu dziecka i została adoptowana. Coś kazało mi powiedzieć jej, że miałem siostrę, która urodziła się w 2001 r., że miała na imię Agnieszka i że również trafiła do domu dziecka, a potem do adopcji. Dziewczyna odpowiedziała: ja miałam na imię Agnieszka i urodziłam się w roku, który podałeś. Dałem jej trochę danych i poprosiłem, by sprawdziła je z dokumentami adopcyjnymi. Potem pojechałem na kolejne spotkanie. Szybko oddzwoniła. Okazało się, że jest moją siostrą. Swoje poszukiwania mogłem porównać do igły w stogu siana. Odnaleźliśmy się w przypadkowym mieście i szkole - podsumowywał G. Czerwicki.
Więcej o jego historii można dowiedzieć się z książki „Nie jesteś skazany”, którą napisał razem ze swoją żoną. Zachęcamy!
Echo Katolickie 45/2022