Koncert Jasnogórskiego Pielgrzyma

Najwspanialszą nagrodą dla artysty jest, gdy jego muzyka porusza do głębi serca słuchaczy. Rozmowa z Rafałem Blechaczem

Anna Wyszyńska: — Rok temu po wywiadzie, którego udzielił Pan red. Krzysztofowi Tadejowi, i obietnicy, że spośród Czytelników „Niedzieli”, którzy do nas napiszą, rozlosujemy Pańskie fotografie i autografy, do „Niedzieli” przyszedł spory karton listów. Były w nich nie tylko prośby o zdjęcie i autograf, lecz także spontaniczne i bardzo szczere zwierzenia na temat przeżywania Pańskiej muzyki.

Rafał Blechacz: — Pamiętam, fragmenty tych listów zostały później opublikowane na łamach „Niedzieli”. Były to bardzo ciepłe reakcje Czytelników na wywiad i ich bardzo osobiste historie.

— Czy często zdarzają się Panu tego rodzaju doświadczenia, że słuchacze przeżywają muzykę w Pańskim wykonaniu tak mocno, iż staje się ona częścią ich osobistej historii, a nawet pomaga w trudnych momentach życia, jak to czytaliśmy we wspomnianych listach?

Dostaję czasami bardzo piękne listy od melomanów, od osób, które słuchały mojej płyty, zachwyciły się jakimś nagraniem. Zdarza się, że nawet w kilka tygodni po koncercie ktoś decyduje się na napisanie listu, żeby wyrazić w słowach swoje przeżycia i podziękować. Dość częste są sytuacje — i są one bardzo piękne — kiedy słuchacze przychodzą tuż po koncercie i widać, że są tak mocno wzruszeni, iż niewiele potrafią powiedzieć. To jest najwspanialsza nagroda. Każdy koncert to czas, kiedy jesteśmy razem i dzielimy się pięknem. Zawód muzyka bez grania dla kogoś byłby bardzo smutnym zawodem. Oczywiście, byłby w tym jakiś element piękna przez samo obcowanie z muzyką, ale bycie sam na sam z muzyką nie daje tak pełnej radości jak jej wspólne przeżywanie.

— Od tamtego wywiadu minął rok. Nasi Czytelnicy, wśród których jest tak wielu wielbicieli Pańskiego talentu, z pewnością chętnie przeczytają, jak upłynął Panu ten rok...

Rok 2018 był dosyć intensywny, mam za sobą duże tournée po Ameryce Północnej, a także Azji — występowałem głównie w Japonii, miałem wiele koncertów z orkiestrami w Europie. Jeżeli chodzi o mój repertuar, to pojawiła się w nim nowość, którą jest nurt muzyki kameralnej. Gram koncerty ze skrzypaczką Bomsori Kim z Korei Południowej, laureatką II nagrody na XV Konkursie im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu. Mieliśmy już kilkanaście wspólnych koncertów, nagraliśmy też płytę dla Deutsche Grammophon. Płyta ukaże się niedługo, w lutym 2019 r., jest na niej muzyka francuska i polska, m.in. Karola Szymanowskiego. W bieżącym roku mamy zaplanowane kolejne wspólne koncerty, m.in. w Krakowie, we Wrocławiu, w Katowicach, Gdańsku, a także w Niemczech, Stanach Zjednoczonych, również w Azji, m.in. w Korei.

— W Pańskim kalendarzu jakiś czas temu pojawiły się zajęcia w ramach studiów doktoranckich z dziedziny filozofii. Podobno filozofią interesuje się Pan od dawna, ale to chyba nie jest częsty przypadek, by artysta prowadzący intensywne życie koncertowe podejmował studia filozoficzne...

Moje zainteresowanie filozofią zaczęło się w szkole średniej. Nasza polonistka była tak zafascynowana filozofią, że niemal na każdej lekcji języka polskiego dawała przykłady nurtów i dzieł filozoficznych, które miały wpływ na daną epokę literacką. Czyniła to w tak ciekawy sposób, że już wtedy pojawiła się u mnie myśl, iż warto zgłębiać wiedzę filozoficzną. W miarę możliwości czytałem książki z historii filozofii. Później przyszły nowe obowiązki: studia muzyczne, przygotowanie do Konkursu Chopinowskiego, rozpoczęcie działalności koncertowej — i to nie pozwalało mi na podjęcie studiów filozoficznych, o których cały czas myślałem. Jednak po latach, kiedy mój kalendarz się ustabilizował, kiedy już wiedziałem, jak pogodzić pracę nad nowym repertuarem z koncertami, nagrywaniem płyt i czasem dla siebie, pomysł powrócił. Zacząłem jeździć do ks. prof. Antoniego Siemianowskiego — wykładowcy Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu na konsultacje, on z kolei zafascynował mnie Ingardenem i metodą fenomenologiczną, potem nawiązałem kontakt z prof. Ryszardem Wiśniewskim, wykładowcą Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, i zacząłem uczęszczać na seminaria doktoranckie na tej uczelni. W 2017 r. w Częstochowie, wówczas jeszcze w Akademii im. Jana Długosza, obecnie na uniwersytecie, udało się zorganizować debatę filozoficzną popartą przykładami muzycznymi, w której wziąłem udział. Wybór padł na tę uczelnię, ponieważ mój promotor wykłada także tutaj.

— Czy wystarcza Panu czasu na wszystko?

Bywa trudno, ale jeżeli mądrze zaplanuje się kalendarz, to jest to do pogodzenia. Ja nie należę do artystów, którzy przyjmują bardzo dużo propozycji koncertowych w ciągu roku, uważam, że musi być czas na wytchnienie, na wakacje, które są bardzo potrzebne, a także na inne inspiracje — jak właśnie filozofia.

— Niedawno miał Pan koncert w Bazylice Jasnogórskiej. 6 grudnia 2018 r. grał Pan tutaj Koncert f-moll Fryderyka Chopina z orkiestrą Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka. Koncert odbył się w ramach Międzynarodowej Konferencji Naukowej „Tyś naszą Hetmanką. Jasnogórskie Drogi do Niepodległości”. Jej organizatorem był Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy im. Jana Długosza w Częstochowie, a Patronat Narodowy w Stulecie Odzyskania Niepodległości objął nad tym wydarzeniem Prezydent RP. Czy często zdarza się Panu grać na fortepianie w kościołach? — jest to raczej nietypowe wnętrze dla tego instrumentu.

Rzeczywiście, nieczęsto gram na fortepianie w kościołach, ale takie koncerty już się zdarzały. Po zwycięstwie w XV Konkursie Chopinowskim chciałem zagrać koncert dla mieszkańców mojej rodzinnej miejscowości — Nakła n. Notecią. Ponieważ nie mamy sali koncertowej, tylko kinową, i to dość małą, koncert odbył się w kościele parafialnym św. Wawrzyńca, który ma całkiem dobrą akustykę. Przyjechała Orkiestra Filharmonii Narodowej w Warszawie z maestrem Antonim Witem i zagraliśmy oba koncerty Fryderyka Chopina. W 2015 r., w dziesiątą rocznicę konkursu, grałem ponownie w tym kościele, tym razem jednak w programie były utwory solowe na fortepian. Dwa dni później zagrałem recital w bazylice mniejszej pw. Matki Bożej Królowej Męczenników na Fordonie w Bydgoszczy. Ten koncert wspominam bardzo mile. Proboszczem jest tam ks. prał. Jan Andrzejczak, który był kiedyś proboszczem mojej parafii w Nakle i bardzo pomógł w moich muzycznych początkach. Widząc u mnie, wtedy jeszcze kilkulatka, ogromne zafascynowanie muzyką, zwłaszcza organową, skontaktował moich rodziców z odpowiednimi nauczycielami ze szkoły muzycznej.

— Czy atmosfera sakralna kościoła oddziałuje na wykonawcę?

Bliskość sacrum podczas koncertu jest niecodziennym przeżyciem. Ale chciałbym zwrócić uwagę na szczegół, którego być może nie zauważają słuchacze. Kiedy gra się koncert w tak nietypowym miejscu, bardzo ważne jest odpowiednie przygotowanie fortepianu. Dlatego w gronie wspaniałych osób, którym chciałbym bardzo podziękować za zorganizowanie i wspólne wykonanie koncertu na Jasnej Górze, jest p. Jarosław Bednarski z Warszawy — stroiciel, który jest ekspertem w tej dziedzinie i potrafi do każdej akustyki, nawet tej trudnej, dopasować intonację fortepianu, tak by dźwięk był czysty, nieskazitelny, nie zlewał się, żeby brzmiał śpiewnie.

— We wprowadzeniu do koncertu o. Sebastian Matecki OSPPE nazwał Pana jasnogórskim pielgrzymem. Jak zaczęło się Pańskie pielgrzymowanie na Jasną Górę?

Pamiętam pierwszą rodzinną pielgrzymkę na Jasną Górę: moją, rodziców i młodszej siostry Pauliny, miałem wtedy 9 lat. To był rok 1994. Spędziliśmy wtedy trzy dni na modlitwie, a później przyjeżdżaliśmy tu dość regularnie. Często zbiegało się to z ważnymi wydarzeniami, takimi jak matura czy udział w konkursach muzycznych. Byliśmy tutaj w sierpniu 2005 r. przed Konkursem Chopinowskim, ale przyjechaliśmy z tatą także kilka dni po zwycięstwie. Zdarzyła mi się wtedy dość zaskakująca historia, bo kiedy klęczeliśmy w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej, dyskretnie podeszła do mnie jakaś pani, pociągnęła za rękaw i szepnęła: — Ojciec przeor prosi! Byłem absolutnie zaskoczony, wydawało mi się to jakąś pomyłką, nieporozumieniem, ale odszepnąłem, że najpierw dokończę modlitwę. Okazało się po chwili, kiedy poszliśmy do zakrystii, że rzeczywiście czekał tam ojciec przeor, pogratulował mi zwycięstwa w konkursie i wręczył ryngraf Matki Bożej, który od tamtej pory wisi w moim pokoju. Wprowadził nas też do prezbiterium, tuż przed Obraz Matki Bożej Częstochowskiej. To było bardzo osobiste i wzruszające przeżycie, takie odczucie, że przyjechałem podziękować Matce Bożej, a Ona powitała mnie w tak niezwykły sposób. Później również były okazje, by zagrać na organach w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej, a także zwiedzić klasztor, m.in. zabytkową Starą Bibliotekę.

— Czy na grudniowy koncert także przyjechali Państwo w rodzinnym składzie?

Tak, oczywiście, przyjechali rodzice, wujek, który jest moim wiernym fanem, i jego żona. Tym razem nie było siostry, która jest już mężatką.

— Grał Pan na ślubie siostry?

Tak, grałem na tej uroczystości, która odbyła się, oczywiście, w kościele św. Wawrzyńca w Nakle. I muszę powiedzieć, że nigdy nie przypuszczałem, iż gra na ślubie siostry jest aż tak dużym przeżyciem.

— Są Państwo bardzo mocno związani rodzinnie. Czym jest dla Pana rodzina?

Najważniejszy w życiu jest Bóg i to, aby tak przeżyć życie, by zostać zbawionym, ale rodzina jest także wśród wartości najważniejszych. Zawsze miałem w rodzinie wyjątkowe oparcie. Moi rodzice nie są, co prawda, muzykami, ale od początku, kiedy tylko zacząłem się kształcić muzycznie, bardzo dobrze wyczuwali moje potrzeby. Zapewniali mi warunki artystycznego rozwoju, a także spokój i domowe ciepło. W tej atmosferze mogłem się kształcić i rozwijać. Jestem im za to wszystko bardzo wdzięczny. Także dziś, kiedy wracam z koncertów, z dalekiego tournée, dom jest oazą spokoju i bezpieczeństwa, miejscem, gdzie można się zregenerować, nabrać sił.

— Boże Narodzenie także spędzili Państwo rodzinnie?

Na święta Bożego Narodzenia zawsze tak planuję czas, aby te dni spędzić z rodziną w domu. Także w tym roku ostatni koncert miałem 21 grudnia, a następnego dnia powróciłem z Salzburga do domu. Święta spędziliśmy tradycyjnie: opłatek, wieczerza wigilijna, kolędy, z moim akompaniamentem na fortepianie. Kolędowanie trwało dość długo, bo zawsze staramy się śpiewać jak najwięcej zwrotek. Potem rozpakowaliśmy prezenty, kawa i wyjście na Pasterkę. Kolejne świąteczne dni były także zarezerwowane dla rodziny. Korzystając z okazji: bardzo dziękuję Czytelnikom „Niedzieli” za listy nadesłane po poprzednim wywiadzie i składam życzenia, by nowy — 2019 rok był w Państwa domach pełen Boga i Jego miłości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama