Duże i małe cuda

Malgasze są bardzo spontaniczni i często mi się zdarza usłyszeć pytanie: skąd jesteś? Po odpowiedzi, że z Polski, prawie zawsze jest ta sama przyjazna reakcja...

Siostra Władysława Piróg FMM pracuje na Madagaskarze. Jak sama mówi Afryka kojarzy się nam z biedą, wojną i głodem. - Taka jest bolesna prawda albo tylko jej połowa, bowiem Afryka, Madagaskar gdzie mieszkam to też miejsce, gdzie niektórzy praktykują i bronią głębokich wartości – podkreśla Misjonarka.

Siostra Władysława – co mocno podkreśla – przeżyła wiele „dużych i małych cudów”.

„Wojtila”

- Malgasze są bardzo spontaniczni i często mi się zdarza usłyszeć pytanie: skąd jesteś? Po odpowiedzi, że z Polski, prawie zawsze jest ta sama przyjazna reakcja : „Ach, z kraju Papieża Jana Pawła II”. I często dodają z nieukrywaną dumą: „On tu u nas był” – rozpoczyna swoją opowieść siostra Władysława.

Bł. Jan Paweł II – jak podkreśla misjonarka - jest obecny na Madagaskarze nie tylko we wspomnieniach. - Któregoś dnia wybrałam się na rynek, aby obejrzeć miejscową sztukę ludową, która zawsze przyciąga mój wzrok: wyroby z drewna, z rafii i traw, rogów bawolich, malowane obrazy i batiki etc. Tradycyjne wyroby malgaskie są piękne. Podziwiam talent ich twórców, może nie zawsze do końca wykorzystany. Jeden z miejscowych sprzedawców kolorowych koszyków z trawy po odpowiedzi, że jestem z Polski, wstał szybko z krzesła i powiedział do mnie, że koniecznie muszę coś zobaczyć. Idąc za nim poprzez wąskie uliczki i zaułki wśród biednych domków skleconych z byle czego, myślałam sobie „cóż takiego on chce mi pokazać”? Może wyrzeźbioną figurkę Papieża, może namalowany obraz, może pamiątkowe zdjęcie, a może – wspomina zakonnica.

Pan Hery był niesamowicie radosny i zarazem jakiś tajemniczy. Siostra Władysława szła za nim starając się zapamiętać powrotną drogę. Po kilkuminutowym marszu weszli do ubogiej chatki, gdzie na klepisku siedział prześliczny, „czekoladowy” chłopiec. – „Popatrz - powiedział - to jest Wojtila”. I tu mnie zaskoczył. Wśród moich „może” nie wzięłam pod uwagę takiej alternatywy. Przez chwilę stałam bez słowa, uśmiechając się tylko do chłopca, a w sercu zagościła wielka radość. Wizyta Jana Pawła II na malgaskiej ziemi, jego osoba, z której emanowało ciepło miłości i szacunek dla każdego człowieka, mocno naznaczyła pana Hery’ego i całą rodzinę. Wdzięczni za odwiedzenie Madagaskaru, na jego cześć nazwali ich synka Wojtila. Sam tato był przeszczęśliwy, a jego synek mrugał do mnie swoimi wesołymi oczkami. Jeszcze do dziś tamto spotkanie wywołuje w moim sercu wzruszenie: dla świętych nie ma granic ani odległości. Tam, gdzie się pojawiają, zostawiają kochające serce, które kształtuje i naznacza życie innych. Pan Hery widział w Papieżu Bożego posłańca, dobrego człowieka, który uwierzył i zaufał Bogu. I zawsze niósł z sobą nadzieję. Na znak wdzięczności i szacunku dla osoby Jana Pawła II nadal swojemu synkowi jego imię – podkreśla misjonarka.

Dziś Wojtila ma chyba z 10 lat i po tych wszystkich pięknych uroczystościach, jakie miały miejsce w różnych zakątkach Madagaskaru (czuwania modlitewne, konferencje, prezentacje filmowe, Msze św. dziękczynne, oficjalne nadanie imienia bł. Jana Pawła II jednej z ulic w stolicy) z okazji jego beatyfikacji na pewno wie, kim jest jego święty patron.

Vola znaczy pieniądze

- Do naszej Szkoły Zawodowej we Fianarantsoa przyjęłyśmy kiedyś młodą dziewczynę. Vola, bo tak ma na imię, po skończeniu szkoły podstawowej chciała kontynuować dalszą naukę, ale rodzice mocno się sprzeciwili, motywując potrzeba rąk do pracy na polu ryżowym. Ojciec kategorycznie oświadczył, że nie pomoże jej finansowo. Tymczasem rodzina nie należała do biednych – opowiada misjonarka.

Vola zdecydowała poradzić sobie sama. Każdego dnia wstawała o trzeciej nad ranem, aby upiec ciastka, które sprzedawała na rynku przed pójściem do szkoły. Nie odbywało się to bez trudności ze strony najbliższych. Za zarobione pieniądze mogła kupić to, co było jej potrzebne do skończenia trzyletniej szkoły zawodowej na misji w zakresie krawiectwa i haftu.

Dziewczyna okazała się osobą bardzo zdolną, obowiązkową, odpowiedzialną. - Wraz z siostrami zaproponowałyśmy jej dalszą formację, aby przygotować ją do zawodu nauczycielki w naszej szkole. Kiedy Vola zaczęła pracować, rodzina często zabierała jej pieniądze i nagle wielu miało naglące, nie cierpiące zwłoki potrzeby. Tak jest w zwyczaju malgaskim, że rodzina nie zawsze pomaga młodym ale raczej korzysta i wywiera presje – wyjaśnia siostra Władysława.

Sprzeciw rodziny

Któregoś dnia Vola ogłosiła rodzinie chęć założenia rodziny. I tu zaczęły się ogromne problemy: całkowity sprzeciw, bo chłopak za biedny, bo nie z ich klanu, bo złamał zwyczaje. Rodzina nie próżnowała i szybko znalazła dla Voli innego chłopaka, który im odpowiadał.

Dziewczyna trwając przy swoim została odrzucona przez najbliższych, co zostało ogłoszone w formie listu napisanego czerwonym kolorem. Na Madagaskarze napisanie do kogoś czerwonym długopisem oznacza, że osoba jest bardzo zagniewana.

Młodszy brat, który stanął w obronie Voli został też wyrzucony z domu, a Nirina, narzeczony Voli fałszywie oskarżony i posłany do wiezienia. - Jedynym oparciem dla Voli pozostałyśmy my, siostry FMM. Dzielna s. M. Aghate, niezmordowana i zawsze pełna energii pomimo swoich 75 lat, biegała od sądu do sądu. W końcu Nirina został zwolniony, ale rana została: i dla niego i dla Voli. Przez ponad trzy miesiące Vola mieszkała w naszej szkole na misji, a jej brat u kolegi. W tym czasie rodzina przysyłała czarowników, a nawet zatrute jedzenie. Zabrali jej wszystkie rzeczy. Mi też się dostało, że bronię złych ludzi, jakimi byli, według rodziny, Vola i Nirina. A ja podziwiałam Vole za jej zdecydowanie i za sprzeciw zwyczajom, które niszczą człowieka oraz za wiarę, bo jak mi powiedziała: ”Nie boję się tych czarowników, bo wierzę w Jezusa i opiekę Matki Bożej”. W tym trudnym czasie Vola przyjęła Pierwszą Komunię Świętą. Miała 24 lata. My siostry zorganizowałyśmy jej przyjęcie w naszej wspólnocie i byłyśmy jak jej jedyna rodzina – opowiada zakonnica.

« Soava » czyt. Sława

Jak opowiada siostra Władysława, dzięki pomocy dobrych ludzi Vola otrzymała maszynę do szycia. Dzięki pracy i wytrwałości spod jej rąk wychodziły wspaniale haftowane obrusy. Okazała się też dobrą krawcową. - I znów Pan posłał dobrych aniołów. Vola mogła kupić kawałek ziemi i wybudować mały domek, który spłaca dzięki owocom swej pracy. Młoda kobieta nie jest wymagająca dla siebie. Zawsze uczynna i współczująca innym. Ileż razy tego doświadczyłam. Zawsze mogłam na nią liczyć, a tutaj to raczej rzadka cecha wśród Malgaszy – podkreśla misjonarka z Madagaskaru.

Zbliżał się czas ślubu młodych. - We wspólnocie modliłyśmy się codziennie, aby rodzina się pojednała, aby został przerwany mur złości i nienawiści. Wiele było spotkań z rodziną, wiele rozmów, i bardzo wiele cierpliwości, ale Pan w swej dobroci przemienił ludzkie serca. Na ślubie rodzina była w komplecie – cieszy się siostra Władysława. - Dziś Vola jest szczęśliwą mamą małej dziewczynki, która w dowód wdzięczności została nazwana moim malgaskim imieniem « Soava » czyt. Sława. Vola nadal pracuje u nas na misji. Cieszę się widząc jej osiągnięcia, jej zdolności, które rozwija, jej wartości jako człowieka i chrześcijanina. Cieszę się dostrzegając w niej pokój i radość. Pozostała jak zawsze pokorna i uczynna dla wszystkich. Jest dobrym przykładem dla młodszych uczennic, którym przekazuje swe umiejętności. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych”. To poprzez ludzi o wielkim sercu dokonują się na naszej malgaskiej ziemi duże i małe cuda – dodaje misjonarka z Polski.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama