Afrykańczycy uczą mnie, że o szczęściu nie decydują rzeczy materialne - mówi pochodząca z Siedlec świecka misjonarka pracująca w Tanzanii.
Afrykańczycy uczą mnie, że o szczęściu nie decydują rzeczy materialne, tylko ludzie, którzy nas otaczają.
Z Pauliną Korneluk - pochodzącą z Siedlec świecką misjonarką pracującą w Tanzanii - po raz pierwszy skontaktowałam się pod koniec 2017 r. W zamieszczonym w „Echu” artykule opowiadała o okolicznościach wyjazdu i początkach misyjnej działalności. Kiedy w tym roku Paulina odwiedziła rodzinny dom, spotkałyśmy się w redakcji. W obecności siostry, mamy i babci misjonarka dzieliła się wrażeniami z pobytu na afrykańskiej ziemi, a zapisem naszej rozmowy jest poniższy tekst. Obecnie P. Korneluk kontynuuje swoją przygodę na misji Bugisi.
- Decyzję podjęłam w kwietniu 2015 r., a przygotowania do wyjazdu trwały dwa lata - opowiada Paulina. - Perspektywa wydawała się więc na tyle odległa, że początkowo nic nie mówiłam rodzicom. Zresztą, sama do końca w to nie wierzyłam. Babcia myślała, że chcę wstąpić do zakonu - wspomina ze śmiechem.
- Uprzedziła, że chce porozmawiać, bo podjęła ważną decyzję. Wiedząc, że moja wnuczka idzie drogą zawierzenia Panu Bogu, pomyślałam, że może dojrzała do tego, by podjąć ją w służbie zakonnej. Kiedy oznajmiła, że wyjeżdża na misje, przeżyłam szok - wyjaśnia Helena Sosnowska. - Babcia zaniemówiła - potwierdza wnuczka. - Wzruszyłam się i byłam bardzo szczęśliwa. W duchu wdzięczności pomyślałam: „Panie Boże, pozwoliłeś mi zobaczyć owoce mojej misji” - dodaje pani Helena [w przeszłości dwukrotnie posługiwała jako misjonarka w Ziemi Świętej, a świadectwem jej pobytu stała się książka, którą promowaliśmy na łamach „EK” - przyp.]. P. Korneluk nie ukrywa, iż przykład babci tylko utwierdził ją w przekonaniu, że wyjazd misyjny możliwy jest w każdym wieku i każdych warunkach. - Zdecydowałam, że wyjeżdżam, a resztę zostawiłam Panu Bogu. Od początku wiedziałam też, że będzie to Afryka - uściśla.
- Paulinka pracowała w Warszawie, a do domu przyjeżdżała na weekendy. Pamiętam wieczór, kiedy poinformowała mnie o swojej decyzji. Termin wydawał się jednak na tyle odległy, że wręcz nierzeczywisty. Stopniowo oswajała nas z perspektywą wyjazdu. Od początku byłam dumna z córki i nie kryłam fascynacji jej pomysłem. Popieramy ją w tym dziele całym sercem - podkreśla Renata Korneluk.
Doniosłym przeżyciem dla rodziny - o czym wspomina H. Sosnowska - stała się uroczystość misyjnego posłania Pauliny zorganizowana w siedleckim kościele św. Maksymiliana. - Uczestniczyli w niej parafianie, obecni byli też misjonarze z Afryki. Pamiętam, że wyjazd wnuczki zbiegł się w czasie ze śmiercią Helenki Kmieć [świecka misjonarka zamordowana w Boliwii - przyp.]. „Dziecko, czy ty się nie boisz?” - pytałam. „Babciu, Pan Jezus mnie wzywa, a ja Mu ufam. Niech On mnie prowadzi” - odpowiedziała.
- Kiedy Paulinka wyjeżdżała, w intencji jej misyjnej posługi zawiązało się w naszej parafii kółko różańcowe - R. Korneluk akcentuje wagę modlitewnego wsparcia. Przyznaje, że - jako mamie - towarzyszyło jej wiele obaw, m.in. dotyczących zdrowia córki. - Od dziecka była chorowita. Wierzyliśmy jednak, że skoro Pan Bóg powołuje, to i o wszystko się zatroszczy - podkreśla.
Pobyt P. Korneluk w Tanzanii poprzedziło dwuletnie przygotowanie w Stowarzyszeniu Misji Afrykańskich. - Predyspozycje i doświadczenie danej osoby trzeba skonfrontować z potrzebami misji - wyjaśnia. Miała wyjechać w sierpniu 2017 r. po miesięcznym kursie językowym w Irlandii. W ostatniej chwili zmieniły się jednak okoliczności i poleciała już w czerwcu. - Kiedy zapadła decyzja, byłam gotowa - oznajmia.
- Klimat mi służy, ale też zdrowe jedzenie - odpowiada Paulina zapytana o aklimatyzację na innym kontynencie. - Niebezpieczeństwem jest malaria, na którą nie ma szczepionki. Pozostaje jedynie profilaktyka: moskitiery, środki owadobójcze, przyjmowanie dużych ilości płynów i regularny odpoczynek - wymienia z uwagą, iż troska o zdrowie wynika z odpowiedzialności: by móc pomagać innym, w pierwszej kolejności trzeba zadbać o siebie. - Kiedy przyleciałam, w Afryce panowała susza i prawie 40-stopniowe upały. Nad ziemią unosił się mikroskopijny pyłek utrudniający oddychanie. Od pierwszej chwili jednak zachwyt nad tym krajem był tak wielki, że przewyższał wszelkie niedoskonałości. Po wylądowaniu od razu poczułam się tak, jakbym wróciła do domu - sugeruje.
- Przygotowanie daje wiedzę, ale reakcja na zastaną rzeczywistość jest kwestią indywidualną - opowiada P. Korneluk, kiedy rozmowa schodzi na temat tęsknoty za domem potęgowanej m.in. świadomością różnic kulturowych. - Miejscowi, oswojeni z posługą misjonarek świeckich, przywitali mnie bardzo życzliwie. Tanzania figuruje na liście krajów o niskim wskaźniku rozwoju gospodarczego. Ludzie żyją więc w skrajnym ubóstwie, a mimo to są bardzo gościnni - podkreśla, wspominając, jak starali się podejmować ją, czyli mzungu [w języku suahili - określenie białego człowieka] potrawami z mięsa. - Musiałam ich przekonywać, że przyjdę w odwiedziny pod warunkiem, że będzie tylko ryż albo ugali, tj. potrawa z mąki kukurydzanej i wody.
- Pod opieką misjonarzy są 32 wioski. Najdalsza od misji Bugisi oddalona jest wprawdzie „tylko” o godzinę jazdy samochodem, jeśli jednak przypada akurat pora deszczowa i tworzą się dzikie rzeki, podróż znacznie się wydłuża. Mimo to misjonarze starają się, by w raz w miesiącu w każdej wiosce sprawowana była Msza św. W niedziele, w razie ich nieobecności, spotkaniom modlitewnym przewodniczą katecheci - tłumaczy Paulina. Jej zadaniem - jako misjonarki świeckiej - jest m.in. prowadzenie warsztatów dla kobiet. Cykl seminariów pod wdzięczną nazwą „lulu” (w suahili: perła) podporządkowany jest m.in. nauce podstaw przedsiębiorczości i edukacji zdrowotnej. - Aby móc dotrzeć do wiosek, zrobiłam nawet miejscowe prawo jazdy - dodaje. Ze śmiechem wspomina też wesołość, jaką wywołują jej przejażdżki rowerem. - Dla miejscowych rower jest środkiem transportu, a nie rekreacji. Nieraz byłam świadkiem, jak dzieci, wskazując na mnie palcem, krzyczały: „Mzungu jeździ na rowerze!”.
Tanzania - na co zwraca uwagę misjonarka - jest jednym z krajów, gdzie występuje największy odsetek dzieci z albinizmem. - Z powodu wiary w ich magiczne moce albinosi są stygmatyzowani i prześladowani. Z ich kości wykonuje się amulety. Panuje przekonanie, że wypicie mikstury powstałej na bazie krwi osób z albinizmem może zapewnić szczęście - opowiada. W ośrodku Buhangija prowadzonym przez rząd Tanzanii przebywa około 250 dzieci z albinizmem, niewidomych i głuchoniemych. W planach misjonarzy - jak tłumaczy P. Korneluk - jest budowa domu dla dzieci z albinizmem umożliwiającego ich rozwój i edukację [więcej na temat projektu „Lepsze jutro albinosów w Tanzanii” na stronie: www.solidarni.sma.pl].
- Brak pory deszczowej w kraju utrzymującym się głównie z rolnictwa oznacza głód. Problemem jest brak dostępu do wody pitnej, ale też wszechobecna wiara w moc szamanów - podkreśla Paulina, dodając, iż choć paranie się magią karane jest w Tanzanii śmiercią [w ubiegłym roku media informowały o spaleniu na stosie pięciu kobiet oskarżonych o czary], wielu miejscowych korzysta z usług czarownic. Wśród problemów cechujących kontynent misjonarka wymienia także niską świadomość zdrowotną i brak profilaktyki. - Kobiety będące w ciąży zbyt późno zgłaszają się do szpitala, co zagraża życiu i zdrowiu zarówno matki, jak i dziecka. Wielkim problemem Afryki jest też wirus HIV - przypomina.
Pytana, co postrzega jako najcenniejszą lekcję bycia misjonarką, P. Korneluk wskazuje na naukę uważności. - Pobyt na misji sprawia, że zaczynam doceniać zwyczajne rzeczy. Lecąca z kranu woda to nieustanna lekcja wdzięczności. Z drugiej strony Afrykańczycy uczą mnie, że o szczęściu nie decydują rzeczy materialne, ale ludzie, którzy nas otaczają - przyznaje.
Wrażeniami z misyjnej posługi Paulina dzieli się na swoim blogu pt. „Obleczona w słońce”. Pomysł jego prowadzenia to - jak wyjaśnia - z jednej strony odpowiedź na prośby przyjaciół o podtrzymanie kontaktu, z drugiej: chęć uchwycenia mijających chwil. Migawki z afrykańskiej rzeczywistości zamieszcza także na fanpage'u na facebooku (pod tym samym tytułem co blog), a ich zaletą jest bogata galeria zdjęć.
Rozmawiałyśmy kilka dni przed wylotem P. Korneluk do Tanzanii. Tęskni pani? - dopytuję. - Łapię się na tym, że cały czas mam przed oczami afrykańską czerwoną ziemię i kobiety niosące na głowach misy z warzywami. Misja nauczyła mnie innego postrzegania czasu. Kiedy ktoś mnie pyta: „Jak ci tam jest?”, potrafię się zatrzymać i porozmawiać w przekonaniu, że może więcej nie zdarzy się taka okazja. Na pewno stałam się bardziej uważna na drugiego człowieka - podsumowuje.
Agnieszka Warecka
Echo Katolickie 47/2018
opr. ab/ab