Afrykańskie listy księdza Zenona Zgudziaka są niepodobne do znanych nam listów misjonarzy, których współcześnie drukuje się sporo
|
Ks. Zenon Zgudziak SDS Listy z Tanzanii |
|
Afrykańskie listy księdza Zenona Zgudziaka są niepodobne do znanych nam listów misjonarzy, których współcześnie drukuje się sporo. Ich wiarygodność tkwi przede wszystkim w tym, że adresatem są rodzone siostry księdza. Nie pisał ich z myślą o publikowaniu i nawet się nie spodziewał, że ktoś zechce je zachować. W ciągu dwudziestoletniego pobytu na misjach w Tanzanii były one dla niego formą kontaktu z rodziną. Były pisane z potrzeby serca i potrzeby dzielenia się przeżyciami z tak bardzo innego dla Europejczyków świata, jakim jeszcze ponad trzydzieści lat temu był dla nas czarny kontynent, Afryka.
Dzisiaj, w czasach poważnego zagrożenia dla zdrowych więzów rodzinnych, wartość tych listów zdaje się nie do przecenienia. Uważna lektura listów odkrywa przed Czytelnikiem prawdę o tym, jak bardzo potrzebna jest dla dzieła misyjnego autentyczna więź rodzinna, zwyczajna miłość i wzajemna troska o siebie w rodzinie. Miłość codzienna, duchowe towarzyszenie w radościach i kłopotach, w działaniu i cierpieniu. Gotowość ta może owocować wyjazdem na misje, jeśli uzna się ten wyjazd za potrzebny. Wszystko to stwarza konieczny misjonarzowi komfort psychiczny. Wynika on z pewności, że zawsze może liczyć na bliskich w czasie ewangelizacyjnego trudu pośród ludności zagubionej w buszu i zapomnianej przez świat. Tak zwane narażanie życia dokonuje się tam na co dzień, dlatego tak wiele się mówi o potrzebie modlitwy w intencjach misjonarzy i misji. Nieustanna czujność rodziny, dobre pragnienie i nieustająca gotowość do wspierania swojego misjonarza w potrzebie, czyż nie jest autentyczną modlitwą serca?
Współcześnie taka pozytywna i ofiarna miłość pomiędzy rodzeństwem wydaje się czymś niezwykłym, może dla wielu niemożliwym. A jednak istnieje. Jak się to stało, że nie pochłonęły jej przeciwne trendy? Ksiądz Zenon Zgudziak pochodzi z licznej rodziny, w której było siedmioro dzieci. Troje umarło w dzieciństwie. Ojciec, Franciszek Zgudziak, umarł, gdy jego syn Czesław (imię to otrzymał na Chrzcie Świętym) miał cztery lata. Matka, Paulina, po śmierci męża borykała się z wychowaniem i utrzymaniem trzech sióstr i ich młodszego brata. O skuteczności tych zmagań najlepiej świadczą więzy pomiędzy rodzeństwem i poczucie wzajemnej odpowiedzialności za siebie. W listach księdza Zenona można znaleźć, niejako pomiędzy wierszami, ogromną jego dbałość o to, by ich niepotrzebnie nie niepokoić: raczej unikać „złych” wiadomości, na przykład o stanie zdrowia, a także aby nie gorszyć opisem zdarzeń niezrozumiałych dla Europejczyków, mentalnie tak bardzo innych od Afrykanów. Ta powściągliwość zasługuje na szczególną uwagę. Ksiądz Zenon również obecnie, choć minęło już czterdzieści lat od wyjazdu na misje afrykańskie, ze szczerością przyznaje się, że za żadną cenę nie chciałby zaszkodzić opinii o Afrykanach.
Podjęte zadania nie były łatwe. Ksiądz Zenon wyjechał do Afryki w czterdziestym czwartym roku życia i tylko ogromna determinacja wyzwoliła w nim — mimo trudności z aklimatyzacją i wrażliwym pod względem zdrowotnym organizmem — niebywałą energię do nadzwyczajnej aktywności misyjnej. O jej szczegółach listy mówią jakby mimochodem, na przykład o dłuższych przerwach w korespondencji kierowanej do sióstr.
Swoistym dopełnieniem relacji dotyczących działalności misyjnej naszego misjonarza są listy jego siostry, Jadwigi. Z potrzeby serca postanowiła wyjechać na placówkę misyjną brata, żeby bardzo konkretnie wspomóc go i odciążyć. Podejmując wielorakie zajęcia, nie przypuszczała, że będzie to trwało osiem lat. Mimo to z radością informowała siostry, że co roku udawało się przedłużyć pozwolenie na jej pobyt w Tanzanii. W czasie jej obecności na placówce ksiądz Zenon nie musiał się troszczyć nawet o pisanie listów do sióstr. Listy Jadwigi kreślą wyraźny obraz pracy misjonarza. Ich lektura jest nadzwyczaj interesująca, zwłaszcza że przez heroiczne niekiedy zmaganie się z piętrzącymi się trudnościami dnia, przy prawie nieustających dolegliwościach siedemdziesięcioletniego już organizmu, Jadwiga jawi się czytelnikowi jako osoba, która wie, co znaczy miłość ofi arna.
Był taki czas, gdy z powodu choroby księdza Zenona i jego długotrwałego, prawie dwumiesięcznego leczenia w Europie, w Monachium, siostra Jadwiga pozostawała sama na misji i choć nadwyrężyła własne zdrowie, nie miała wątpliwości, że postępuje słusznie. Nie skarżyła się na powstałą sytuację, powołując się na zasłyszane w dzieciństwie od matki przysłowie, które mówił, że jeśli na niedźwiedzia spadnie gałązka, to ryczy, jeśli całe drzewo, to cicho siedzi. Ona wybrała milczenie. Do Polski wróciła chora i niedługo potem własnym życiem przypłaciła swoją ofiarną posługę bratu misjonarzowi.
Właśnie taki rozwój wypadków skłonił trzecią z sióstr, Zofię, do wyjazdu do brata na misję, żeby kontynuować dzieło wspierania go w jego misyjnej posłudze. Ta, która skrzętnie przechowywała afrykańskie listy swego rodzeństwa (ona też usunęła z listów wątki jej zdaniem zbyt osobiste), mogła w końcu sama zobaczyć Afrykę i — jak zaświadcza ksiądz Zenon — jej przyjazd, wprost opatrznościowy, powstrzymał jego decyzję wyjazdu, dzięki czemu w Dar es Salaam, w dzielnicy Mwenge, mogła powstać salwatoriańska parafia. Zbudowano plebanię i kościół, a kardynał Laurentius Rugambwa, Afrykanin, oficjalnie ogłosił przejęcie parafii pod wezwaniem Świętego Maksymiliana Marii Kolbego przez księdza Zenona, salwatorianina.
Do listów księdza Zenona i jego siostry Jadwigi został dołączony „trzeci głos”: krótkie wspomnienie z misji siostry Ewangelisty Dąbrowskiej ze Zgromadzenia Sióstr Maryji Niepokalanej, której relacje o wydarzeniach z tego samego miejsca i okresu są jakby trzecim punktem widzenia i pomagają obiektywnie ocenić rzeczywistość opisywaną przez trzy różne osoby.
Powołanie misyjne, spełniane w Afryce, nie należy do łatwych i to nie tylko ze względu na trudne warunki życia. Wiele na temat zderzenia się wyobrażeń i marzeń o Afrykanach a zastaną rzeczywistością opowiedział ksiądz Zenon w obszernym wywiadzie, udzielonym pani redaktor Halinie Bortnowskiej. Został on umieszczony w „Tygodniku Powszechnym” w roku 1976 [Nr 32(1437), Kraków, 8 VIII 1976]. Jest tam mowa o nieufności Afrykanów do białych, wręcz o ich niechęci, uwarunkowanej historycznie, której przezwyciężenie jest dla misjonarza niezbędnym warunkiem jego przydatności i efektywnego działania. Misjonarz zaczyna od zweryfikowania swojej postawy „nauczyciela”, tego, który „wie lepiej”, bo szybko się okaże, że to, co on wie lepiej, nie przystaje do tego innego świata Afrykanów, w którym nawet czas płynie w innym, jakby zwolnionym tempie.
„To był największy wstrząs po przyjeździe do Tanzanii: odkrycie partnerów, dojrzałych ludzi, którzy nie chcą być traktowani jak dzieci, czy nawet jak młodsi bracia” — zwierza się ksiądz Zenon we wspomnianym wywiadzie. Stanowcze wymaganie od ludzi białych szacunku dla rodzimej kultury afrykańskiej, przywiązanie Afrykanów do własnej tradycji, okazuje się pozytywnym bodźcem dla Kościoła, bo — jak stwierdził ksiądz Zenon
— wymusiło niejako na misjonarzach, „by nie narzucać elementów własnej kultury, lecz wspólnie szukać kształtu dla afrykańskiego chrześcijaństwa”. Oto dlaczego mówimy dzisiaj o inkulturacji w jej najbardziej pozytywnym kształcie.
Na koniec moja osobista refleksja: Jest taki fragment jednego z ostatnich listów siostry Jadwigi, który przywołuje na myśl atmosferę opisaną przez świętego Augustyna w Wyznaniach. Dotyczy ostatnich chwil spędzonych z chorą matką, świętą Moniką: „Zdarzyło się (...), że znajdowaliśmy się razem wsparci o okno wychodzące na ogród domu, w którym zamieszkaliśmy. Było to blisko Ostii, gdzie z dala od zgiełku, po trudach długiej drogi, nabieraliśmy sił do podróży morskiej. Rozmawialiśmy ze sobą z ogromną serdecznością i „zapominając o tym, co przeszłe, i kierując się ku przyszłości” (Liturgia godzin, tom 4, s. 1117).
Siostra Jadwiga w jednym z ostatnich listów przedstawia obraz o podobnej atmosferze: „Kilka dni temu leżeliśmy sobie w naszym ogrodzie — ja na polowym łóżku, Czesiu na rozkładanym fotelu pod pięknym gwiaździstym niebem afrykańskim. Była godzina ósma wieczór. Rozmawialiśmy o różnych problemach, których jest tu bez liku...”.
Niech zestawienie tych dwóch obrazów, których tak uderzająco podobną aurę mogły stworzyć tylko serca podobnie wypełnione miłością, będą zachętą do uważnego pochylenia się nad lekturą tych na wskroś rodzinnych listów.
opr. ab/ab