Małe rewolucje w dżungli

Świeccy wolontariusze na misjach? Tak! - relacja z Peru

Małe rewolucje w dżungli

Dominika Oliwa-Żuk, Paulina Olejniczak

Małe rewolucje w dżungli

San Lorenzo to kilkutysięczna miejscowość położona w gąszczu peruwiańskiej dżungli, w regionie Loreto. Podróż ze stolicy Peru - Limy trwa... kilka dni! Najpierw blisko 30 godzin autokarowej przeprawy przez andyjskie szczyty, by dotrzeć do dżungli. Potem kilkunastogodzinna podróż łodzią, do której trzeba także doliczyć kilka godzin, a czasem kilka dni, oczekiwania na transport, gdyż bywa, że mimo ogłoszenia, nie zawsze odbywa się on w wyznaczony dzień. Choć San Lorenzo wydaje się być całkowicie odcięte od cywilizacji, miasteczko stanowi swego rodzaju centrum dla okolicznych wiosek, gdzie Indianie i Metysi znajdują szpital, pocztę, szkoły i bank.

Miejsce to stało się na rok domem dla Pauliny Olejniczak, wolontariuszki poznańskiego oddziału Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego — Młodzi Światu (www.swm.pl), która pracowała na placówce misyjnej prowadzonej przez księży salezjanów.

Rok na misjach, to rok niemal wyjęty z życiorysu — trzeba zostawić rodzinę, znajomych, dotychczasowe zajęcia... Dlaczego zdecydowałaś się na ten wyjazd?

Małe rewolucje w dżungli

Bo Bóg mnie powołał. Poza tym wierzę, że praca z dziećmi i młodzieżą jest faktycznym wkładem w zmianę świata, jakkolwiek brzmi to niemal pompatycznie, jest to jakaś mała cegiełka, która pomaga nam zbudować lepszą przyszłość.

Jak wyglądały przygotowania do wyjazdu?

Po pierwsze były to cotygodniowe spotkania w moim oddziale SWM w Poznaniu i zaangażowanie w różne działania wspierające misje, formacja duchowa oraz rozmowy z wolontariuszami mającymi już za sobą doświadczenie pracy misyjnej. Drugi element to comiesięczne spotkania oraz  rekolekcje w głównym oddziale wolontariatu w Krakowie. Ponadto, co najważniejsze, Bóg przygotowywał moje serce od dawana.

Na czym polegała Twoja praca na misji św. Wawrzyńca?

Pracowałam w oratorium (świetlicy młodzieżowej) prowadzonym przy parafii salezjańskiej. Do moich obowiązków należało dbanie o oratorian czyli o wszystkie dzieci, które pojawiały się w nim w godzinach popołudniowych i wieczornych. W praktyce odrabialiśmy razem lekcje, bawiliśmy się, graliśmy, ale też pełniłam rolę wychowawcy, więc każdy problem czy to na boisku, czy w sercu był moim, jeśli tylko ktoś zjawił się żeby o nim porozmawiać.

Małe rewolucje w dżungli


Wyjeżdżając na misje zdecydowałaś się ofiarować swoje serce, swój czas, umiejętności dla innych. Czy coś dostałaś w zamian?

Często powtarzamy, że nie jesteśmy do końca wolontariuszami, ponieważ nie pracujemy całkowicie z darmo, dostajemy tak wiele... Wypłata jednak nie jest w żadnej walucie, jest dużo bardziej cenna. Naturalnie zyskałam doświadczenie pracy z dziećmi, życia we wspólnocie salezjańskiej, ale w szczególności doświadczenie spotkania z młodymi. Jeśli ja się zmieniłam czy uformowałam, to zrobiłam to dla nich i jestem im za to niezwykle wdzięczna.

Co było dla ciebie najtrudniejsze podczas pracy misyjnej?

Powrót do domu.... A na drugim miejscu plasuje się początek naszego pobytu, trochę ze względu na ograniczenia językowe, ale przede wszystkim na pewne zamknięcie ze strony młodzieży wynikające z kolejnego już doświadczenia z wolontariuszkami. Z jednej strony byli ci, którzy przyjaźnili się z poprzednimi wolontariuszkami, bardzo za nimi tęsknili i nie chcieli kolejny raz przywiązywać się do kogoś, kto po roku wyjedzie. Z drugiej natomiast ci, którzy jeszcze nie znali oratorium. Wszystko to składało się na początkowy brak zaufania, zdawałam sobie jednak sprawę, że to są kwestie które potrzebują czasu i warto było go poświęcić.

Małe rewolucje w dżungli

Czy jest jakieś jedno zdarzenie, które najbardziej utkwiło ci w pamięci?

Tysiące drobnych wydarzeń składają się na cały ten rok. Przychodzi mi na myśl nie tyle wydarzenie, ile raczej proces przemiany jednego z oratorian. Chłopiec, którego początkowo był bardzo zamknięty i sprawiał wrażenie samotnego, po pewnym czasie zaczął mówić o swoim cierpieniu związanym z brakiem przyjaciół. Zaufał nam wolontariuszom i otworzył się na inne dzieci, a wiem, że z przyczyn rodzinnych i wcześniejszych zranień, nie było to dla niego łatwe. Wyjeżdżając, widziałam go w gronie przyjaciół i wiem, że jak niczego innego potrzebował akceptacji i miłości. To właśnie staraliśmy się dać dzieciom i młodzieży w oratorium.

Choć misjonarze to  z reguły osoby duchowne, coraz więcej, zwłaszcza w ostatnich latach, pojawia się osób świeckich...

Praca świeckich jest niezwykle potrzebna na misjach, nie tylko ze względu na to, że jest wsparciem dla księży i sióstr, ale także ze względu na jej odmienny charakter. Świadectwo jakie niosą świeccy jest niezbędne jako kontynuacja pracy misjonarzy. W niektórych sytuacjach możemy dotrzeć do osób, które z jakiegoś powodu są zamknięte na duchownych lub zwyczajnie potrzebują zobaczyć prawdziwą wiarę w codziennym życiu. Widoczne jest to szczególnie u młodych, którym niejednokrotnie łatwiej zwierzyć się młodym świeckim, niż księżom pracującym w parafii.

Małe rewolucje w dżungli

Dżungla amazońska to miejsce, gdzie chyba najbardziej przetrwały jeszcze lokalne wierzenia. Czy są one widoczne na co dzień i jak wygląda tam praca ewangelizacyjna?

Owszem, w dżungli do dziś wierzenia plemienne i mądrości szamańskie mieszają się z wiarą katolicką. Jednak należy pamiętać, że są one częścią kultury i tożsamości lokalnych mieszkańców. W miejscu gdzie ja pracowałam, religia katolicka nie ma jeszcze głębokich korzeni, minęło dopiero pierwsze pokolenie tych którzy poznali pierwsze misjonarki, a jeszcze mniej czasu upłynęło odkąd powstała parafia. Misjonarze pracują z całą świadomością tego, że wiara katolicka nie przychodzi zamiast, nie chce odrzeć tamtejszego społeczeństwa z jego kultury, ale chce przekazać dobrą nowinę o tym, że Jezus za nich umarł i zmartwychwstał. Niezwykle inspirującym było patrzeć, jak misjonarze z całą świadomością panujących zwyczajów mówią o Bogu językiem tych ludzi, sprawują Eucharystię w typowych, plemiennych naczyniach czy noszą stroje charakterystyczne dla danego plemienia. Reagują jedynie wtedy, gdy zachowania kultywowane dotychczas są niebezpieczne lub niesprawiedliwe, kiedy wyklucza się członków wioski, gdy zagrożone jest zdrowie bądź życie ludzkie.

Myśląc o pracy misyjnej w Amazonii często mamy przed oczami dżunglę, do której nie dotarła cywilizacja, a laptop, tablet, czy telefon komórkowy są dla mieszkańców czymś totalnie nieznanym. Czy tak to wygląda w rzeczywistości?

To dobre pytanie, bo zapewne ciężko jest wyobrazić sobie wioskę w dżungli, której mieszkańcy mają dostęp do prądu jedynie przez kilka godzin w ciągu doby, ale mimo to są na bieżąco z techniką. Wiele osób korzysta z telefonów komórkowych, są niemal tak powszechne jak w Polsce, komputery to rzecz normalna, również szkoły w San Lorenzo są w nie wyposażone. Są punkty, gdzie bez problemu można skorzystać z Internetu, choć mieszkańcy nie mają go w domach. Sytuacja różni się nieco w mniejszych wioskach, ponieważ wiele z nich nie posiada generatorów i najzwyczajniej nie ma tam prądu, co uniemożliwia korzystanie z tego typu sprzętów.

Małe rewolucje w dżungli

Czy po tym roku spędzonym Peru twoje wyobrażenia o pracy na misjach uległo zmianie?

Nie, w tej kwestii nic się nie zmieniło, być może dlatego że wcześniej byłam już na krótkich wyjazdach w Jerozolimie. Wiem, że wolontariusz powinien robić to, co w danym momencie jest potrzebne. Brak tej świadomości często powoduje, że to, co zastaje na miejscu różni się od wyobrażeń sprzed wyjazdu. Nasza praca to w większości to pomoc misjonarzom i misjonarkom, często zwyczajna, nie są to wielkie rewolucje. Misje są też zdecydowanie czymś innym niż sama pomoc humanitarna, są czymś o wiele więcej. Naturalnie jest to pomoc rozwojowa, ale z dodatkowym, niezwykle ważnym aspektem, jakim jest ewangelizacja. Tam gdzie jedziemy, nie niesiemy jedynie rąk do pomocy, ale też świadectwo wiary. Niektórzy się modlą, inni wpłacają pieniądze na dzieła misje, a nas Bóg powołał do fizycznej pomocy i dawania bezpośredniego przykładu. Każda z tych form jest dobra i wszystkie są równie potrzebne. 

Rozmawiała Dominika Oliwa-Żuk


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama