Sudan w dniach referendum, dzielącego go na dwa państwa - relacja z pierwszej ręki
„Obozy dla uchodźców. Masa ludzi biednych, wynędzniałych na pustynnych piachach Sahary. Serce mi się kroi”. Tak zaczyna swoją relację siostra Teresa Roszkowska, salezjanka pracująca w Sudanie.
Jeżdżę co jakiś czas do obozów dla uchodźców. Ostatnim razem kiedy tam byłam pomiędzy stosem rzeczy przygotowanych do zabrania zobaczyłam siedzącą kobietę. Była to bardzo pogodna staruszka. Kiedy przybliżyłam się do niej by uścisnąć jej dłoń zobaczyłam, że nie ma ręki do łokcia. Po chwili ciszy pytam — Babciu, co to się stało? Ona mi mówi — Byłam na polu, samolot nadleciał i zaczął zrzucać bomby. Wielu ludzi zostało rozszarpanych w kawałki, ja uciekłam. Biegłam i biegłam i dopiero potem zobaczyłam, że nie mam ręki. Ale jeszcze nie jest tak źle, mam drugą i sama potrafię jeść. Jestem wdzięczna Bogu — uniosła ręce, właściwie jedną i radosnym głosem dokończyła — że będę mogła wrócić do ziemi mojego ojca.
Ludzie z tego obozu siedzą na pustyni od początku grudnia. Są bardzo zmęczeni, stali się obojętni na wszystko. Lęk mnie ogarnia czy to cierpienie nie odbije się na ich psychice. Zwłaszcza dotyczy to dzieci. Wczoraj pozdrawiając ludzi to tu to tam, spotkałam dwie nastolatki. Ich obojętność, brak reakcji przeraziła mnie.
Potem pojechaliśmy do następnego obozu, mniejszego. Ludzie żyją tu w ciągłym napięciu. W ubiegłym tygodniu przyjechało kilka ciężarówek, załadowali rzeczy kilkunastu rodzin i odjechali. Powiedzieli, że jadą na przegląd samochodów i do dzisiaj nie powrócili. Ci ludzie nic nie mają, siedzą na piasku. To co mieli odjechało. Tyle bólu i rozpaczy jest w ich sercach.
Dotarliśmy do obozu, w którym panował wielki chaos. Ludzie po tylu tygodniach czekania w końcu zobaczyli nadzieję. Przyjechało ponad 50 wozów ciężarowych, załadowali rzeczy odjechali. Potem podjechały autobusy po ludzi. Każdy autobus miał na przedzie na wielkim płótnie napisane gdzie jedzie. Nikt tego nie widział, każdy wsiadał gdzie się tylko dało. Potem kierowca szedł i po prostu wyrzucał ludzi z autobusu. Te osoby biegły do innych autobusów i to się powtarzało kilka razy. W najgorszej sytuacji są starsze kobiety i matki z dziećmi. Nie było nikogo, żeby im pomóc, powiedzieć, że te autobusy jadą do tej miejscowości, a tamte do innej. To tak mało, a jednocześnie tak wiele dla tych wymęczonych ludzi.
Organizacje międzynarodowe nie mają pozwolenia na udzielanie tutaj pomocy. Dwa tygodnie temu jeden człowiek z ONZ, aby pojechać do obozu, musiał wypożyczyć normalny prywatny samochód, założyć ubranie bez żadnych oznak i zostawić ochronę. Trudno mu było uwierzyć w to, co tam zobaczył.
Ludzie, ich twarze, ubrania przykrył pustynny szary piach. Wodę muszą kupować. Żywność, którą przygotowali na podróż (suszony chleb, warzywa) już się skończyła. Cierpią głód. Tego się nie da opisać. Oni zaglądają śmierci w oczy. Będąc z nimi czuję się bardzo mała i słaba. Kiedy to cierpienie się skończy?
Wczoraj w stolicy tysiące studentów (muzułmanów) wyszło na ulice domagając się zmiany rządu i prezydenta. Skończyło się boleśnie. Wielu młodych ludzi zostało dotkliwie pobitych, wielu aresztowanych. Dzisiaj w stolicy pełno wojska.
Całe obrzeża stolicy, które są już pustynią, pokrywają obozowiska. Ludzie trwają tam w wielkiej nadziei, że pewnego dnia ujrzą swój rodzinny kraj. Cały Sudan jest krajem ludzi czarnych — nie tylko południe. Ale teraz dziękujemy Bogu, że nasi chrześcijanie będą mogli zacząć normalnie żyć w nowym państwie.
Wczoraj został ogłoszony wynik referendum. Na południu Sudanu, 97,77% ludzi jest za podziałem kraju. Tu na północy, w większości zamieszkałej przez muzułmanów, 77% głosów jest za podziałem kraju. Powstanie nowe państwo. Bogu dzięki za ten dar.
3 lutego, 2011
Sudan, Chartum
Siostra Teresa Roszkowska, salezjanka
Nadesłał: ks. Maciej Makuła SDB
opr. mg/mg