Kościół Zmartwychwstania Pańskiego na Targówku Fabrycznym w Warszawie to ważne miejsce w tym rejonie Warszawy, choć pewnie mało znane w stolicy. Tu bowiem bije źródło pozytywnej energii ożywiającej te zaniedbane rejony miasta.
Kościół Zmartwychwstania Pańskiego na Targówku Fabrycznym w Warszawie to ważne miejsce w tym rejonie Warszawy, choć pewnie mało znane w stolicy. Tu bowiem bije źródło pozytywnej energii ożywiającej te zaniedbane rejony miasta.
Jadę na ulicę Księcia Ziemowita, przy której znajduje się kościół i budynek plebanii. Im bliżej celu, tym więcej jest zniszczonych, odrapanych kamienic. Mimo pięknej pogody, ogarnia mnie przygnębienie, które jeszcze potęguje zwykły w lutym brak zieleni. Po przejechaniu kilku torowisk widzę drewniano-murowany kościółek, a obok dworek, gdzie mieści się plebania.
Drzwi otwiera mi sam ksiądz proboszcz Tomasz Gill. Jest trochę zdziwiony, ale się uśmiecha serdecznie i zaprasza do kancelarii. Wiem, że mam przed sobą lokalnego społecznika, który w ciągu swej niedługiej posługi duszpasterskiej na Targówku Fabrycznym (jest proboszczem od czerwca 2003 roku) wiele już zrobił dla mieszkańców tej zaniedbanej dzielnicy. Kiedy zaczynamy rozmowę o kościele i parafii, ks. Tomasz się ożywia i choć nadal mówi cicho, na jego twarzy wyraźnie widać zatroskanie i zarazem zapał do pokonywania rozmaitych trudności, których tutaj – jak się okazuje – jest więcej niż w innych parafiach.
Witkiewicz na Targówku?
Jesienią bieżącego roku minie już 90 lat istnienia kościoła. Głównymi budowniczymi świątyni byli kolejarze, zamieszkujący te włączone dopiero w 1916 roku tereny do granic miasta. Gdy tylko widać było rychły upadek zaborców, poprosili metropolitę Warszawy, kard. A. Kakowskiego, o zgodę na powstanie nowego kościoła i erygowanie parafii. Władze carskie bowiem zabraniały Polakom tworzenia struktur katolickich, a wówczas jedyna parafia na warszawskiej Pradze była przy kościele Matki Bożej Loretańskiej z blisko dwustoma tysiącami parafian. Władza kościelna rozpatrzyła prośbę pozytywnie i na proboszcza wyznaczyła ks. Eustachego Krocina. Był to człowiek niespożytej energii, który przed ponad dekadą wsławił się spektakularnym odzyskaniem kościoła w Lesznie z rąk mariawitów. Kogoś takiego, komu niestraszne były wielkie wyzwania, ksiądz kardynał bardzo potrzebował do utworzenia parafii na Targówku. Potrzebowali i tutejsi mieszkańcy. I się nie zawiedli.
Ks. Eustachy energicznie zabrał się do pracy i już we wrześniu 1918 roku, formalnie przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości, ks. Ignacy Kłopotowski (przyszły błogosławiony) poświęcił plac budowy, choć nie było jeszcze zgody władz miejskich. Ta jednak wkrótce – bo pod koniec listopada – nadeszła. Ks. Gill z dumą pokazuje mi ten stary dokument z urzędu miasta. Na nieco pożółkłej tekturce widać szkic konstrukcji kościoła, a obok odręcznie wykaligrafowaną zgodę magistratu. Ciekawe, że – jak wynika z tego zaświadczenia – budowla miała stanowić jedynie tymczasową kaplicę. Po pięciu latach planowano w tym miejscu wznieść nową świątynię. Nikt nie przypuszczał, że konstrukcja wytrzyma tyle lat, a zwłaszcza wojenną zawieruchę, która wyjątkowo boleśnie dotknęła tej części Targówka.
Inną ciekawostką dokumentu jest nazwisko autora projektu kościoła – inż. Stefana Szyllera. Warszawa wiele zawdzięcza temu architektowi, który zaprojektował dla niej wiele budynków użyteczności publicznej, jak Biblioteka Uniwersytecka przy Krakowskim Przedmieściu, gmach główny Politechniki, Zachęta czy oprawa architektoniczna mostu Poniatowskiego. Jednak styl kościółka Zmartwychwstania Pańskiego na Targówku w żaden sposób nie nawiązuje do tych budowli lewobrzeżnej Warszawy. Jest raczej bliski (choćby ze względu na charakterystyczny spadzisty dach) popularnemu w Polsce na przełomie XIX i XX wieku stylowi zakopiańskiemu. Może na taką aranżację wpłynął Jan Koszyc-Witkiewicz – bratanek Stanisława Witkiewicza, odkrywcy i popularyzatora stylu zakopiańskiego, z którym mistrz Jan długo współpracował w stolicy Tatr, zanim przeniósł się do Warszawy. On bowiem dla kościółka na Targówku wykonał trzy ołtarze.
Odtąd ludzi będziesz łowił
Do postawienia kościoła kolejarze użyli podkładów kolejowych (do dziś je widać w niektórych miejscach ogrodzenia), a nawet fragmentów torów (tworzą konstrukcję dzwonnicy). Budowę ukończono wczesną jesienią 1919 roku i nadano mu wezwanie Zmartwychwstania Pańskiego jako wotum wdzięczności Bogu za odzyskanie niepodległości ojczyzny po 123 latach niewoli. Konsekracji dokonał 8 września 1919 roku nuncjusz apostolski Achille Ratti, później papież Pius XI – wielki przyjaciel Polski. On to w rok później, podczas nawały bolszewickiej na nasz kraj, jako niemal jedyny przedstawiciel dyplomacji nie opuścił zagrożonej stolicy (podobnie jak ambasador Turcji).
Kościółek jest jednonawowy z maleńkimi prostokątnymi okienkami. Zasadnicza jego konstrukcja to drewniana więźba dachowa wsparta na także drewnianych słupach. Właśnie ze względu na tę konstrukcję często mówi się, że jest to kościół drewniany. Tymczasem jego ściany są murowane i prawdopodobnie wykonane z materiałów ze zniszczonego przez wycofujących się Rosjan budynku Dworca Petersburskiego. Chociaż projekt Szyllera zakładał tylko jedną boczną kaplicę, po drugiej wojnie światowej przeprowadzono remont i dodano drugą. Tak więc dziś w kościele są dwie: św. Antoniego i Matki Bożej. W ołtarzu głównym na polecenie mojego dzisiejszego rozmówcy, ks. Tomasza Gilla, w nastawę centralną wstawiono specjalnie zamówioną kopię obrazu Jana Matejki Zmartwychwstanie. Przy zapalonych światłach w kościele wizja Matejki wygląda pięknie: złota poświata wokół sylwetki Chrystusa niemal zlewa się z jasną, polakierowaną ramą z drewna, dając wrażenie żywej obecności triumfującego Zbawiciela. Na lewej ścianie nawy przykuwa uwagę piękna drewniana ambona w kształcie łodzi, nad którą góruje maszt z żaglami. Rozrzucone na jej burcie prawdziwe sieci dopełniają obrazu łodzi Piotrowej i przywołują na myśl Chrystusowe słowa: … odtąd ludzi będziesz łowił (Łk 5, 10b). W kościele jest jeszcze tablica upamiętniająca tragiczne wydarzenie z dziejów parafii, kiedy to 25 sierpnia 1944 roku Niemcy zorganizowali łapankę na Targówku i 4000 mężczyzn wywieźli do obozu koncentracyjnego (około jednej trzeciej parafian!), z obawy że wezmą udział w toczącym się wtedy powstaniu warszawskim.
Obok kościoła wzniesiono nieco później plebanię w formie dworku szlacheckiego (tutaj bardziej widać rękę Szyllera). Na Targówku mówi się, że do jej wzniesienia posłużył gruz ze zburzonego soboru św. Aleksandra Newskiego, który stał na placu Saskim (dziś Piłsudskiego). Najnowsze badania konserwatorów jednoznacznie nie potwierdzają tej tezy, ale istotnie data powstania tego budynku pokrywa się w czasie z rozbiórką symbolu niedawnej dominacji rosyjskiej.
Wdzięczny temat do duszpasterstwa
Teren parafii na Targówku od początku był zaniedbanym rejonem miasta pod względem ekonomicznym i co za tym idzie moralnym. Kolejni proboszczowie pomagali więc parafianom jak mogli. Ks. Krocin, wykorzystał swoje kontakty wśród warszawskiej elity nie tylko do wzniesienia kościoła, ale także do wyrównania niektórych ulic, gdyż bywało, że w czasie roztopów ludzie pływali tu baliami. Poza tym ów kapłan przyczynił się walnie do elektryfikacji Targówka oraz przeciągnięcia tu wodociągów. „Jakże to wdzięczny temat do duszpasterstwa!” – napisał w kronice parafialnej jego następca, ks. Józef Potocki (proboszcz w latach 1937–1947), widząc wielość obszarów swej aktywności.
Kiedy do parafii przybył ks. Gill i wszedł na plebanię, ogarnął go smutek. Dach przeciekał, a straszliwy fetor wzywał do szybkiego remontu. Nie było nawet mebli. Wtedy zdarzyła się rzecz niezwykła: ks. Tomasz na Mszy św. otwarcie poprosił parafian o pomoc. Niezwykła, bo dotąd to oni otrzymywali wsparcie od proboszcza i pewnie do tego przywykli. Teraz ich nowy pasterz okazał się tak ubogi, że szukał oparcia w nich, biednych. Nie zawiódł się – podzielili się tym, co mieli. A on nie postał im dłużny. Chodząc po kolędzie, obserwował, jak żyją; interesowało go wszystko: nie tylko ich wiara, ale także potrzeby materialne. Kilkanaście par pobłogosławił, bo od lat żyli bez ślubu, ochrzcił kilkoro dzieci, dla niektórych zorganizował doraźną pomoc. Udostępnił też swoją plebanię dla dzieci, by miały dokąd pójść po szkole.
Kiedyś zauważył, że jego ministrant je cukierki podczas Eucharystii. Gdy zwrócił mu uwagę, chłopak cicho wyszeptał, że jest głodny. Ks. Tomasz szybko zrozumiał, że trzeba podjąć wysiłki na rzecz przerwania zaklętego kręgu dziedziczonego ubóstwa. Skrzyknął instytucje, które od lat istnieją na Targówku i z autopsji wiedzą o panującej tu biedzie. Pod koniec września 2004 zarejestrował Stowarzyszenie „Dzieci Targówka” z siedzibą na plebanii. Otrzymało ono status organizacji pożytku publicznego, uprawnionej do otrzymywania 1% z dochodów ofiarodawców. Na jej stronie internetowej napisano: „Celem stowarzyszenia nie jest pomoc charytatywna, ale tworzenie struktur, które dadzą młodym ludziom szansę prawdziwego rozwoju i twórczego życia”. Wiadomo, wręczyć jakąś rzecz potrzebującemu (najlepiej gotówkę) jest łatwej niż zachęcić do twórczego rozwoju, tak aby w przyszłości, odkrywszy swoje talenty, sam mógł zaspokoić własne potrzeby. Dlatego tutaj dzieci mogą uczestniczyć w wielu zajęciach: są warsztaty fotograficzne, modelarskie, zajęcia plastyczne, działa zastęp drużyny harcerskiej, z którą można wyjechać na obóz lub wycieczkę. Planuje się naukę języków obcych i korepetycje. Dzięki temu nie tylko mogą rozwinąć talenty, ale też nauczyć się tego, co najważniejsze w późniejszym życiu – odpowiedzialności. Można więc liczyć, że za jakiś czas Targówek nie będzie miejscem zaniedbanym w stolicy, a pozytywna energia, wypływająca z plebanii przy ulicy księcia Ziemowita przyczyni się do odbudowy moralnej i duchowej mieszkańców dzielnicy. To jednak wymaga wiele pracy i niemałych nakładów finansowych, które z różnych źródeł pozyskuje ks. Tomasz Gill.
Kiedy dowiaduję się o tym wszystkim, myślę o wezwaniu parafii. Czyż właśnie zmartwychwstanie – a więc przejście ze śmierci, czyli z grzechu, słabości do prawdziwego życia, nie nabiera w tym miejscu szczególnego znaczenia? „Wiara w zmartwychwstanie jest nierzadko jedyną nadzieją tych ludzi” – mówi ks. Tomasz, gdy dzielę się z nim tą refleksją. A potem dodaje: „Tu ludzie nie żalą się na swój los, i chociaż czasem mówią, że wszyscy ich opuścili, to zaraz dodają, że Pan Bóg ich nie opuścił”.
Pragnę podziękować ks. Tomaszowi Gillowi za udostępnienie materiałów dotyczących historii parafii.
opr. aś/aś