Impresja z Rzymu: wstępowanie na wzgórze kapitolińskie
Na wzgórze kapitolińskie w Rzymie prowadzą dwa słynne ciągi schodów. Jedne 123-stopniowe, surowe, strome, wiodą wprost do powstałego w VI wieku kościoła Santa Maria in Aracoeli, drugie — szerokie, łagodne, z bogatą oprawą, prowadzą do placu, na którego środku stoi piękny posąg konny Marka Aureliusza.
Schody kapitolińskie mają wyrażać dwie koncepcje życia ludzkiego: średniowieczną, nakazującą ascezę, zorientowaną na wieczność, i renesansową, pełną zachwytu dla świata i doczesnego życia człowieka. Autorem założenia architektonicznego Kapitolu był Michał Anioł, który na zlecenie papieża Pawła III opracował w latach trzydziestych XVI stulecia projekt zabudowy niszczejącego od wieków wzgórza. Wymowa tak niezwykłego założenia architektonicznego, jakim jest Kapitol, dotyczy jednak spraw bardziej zasadniczych i ponadczasowych niż widziana w uproszczeniu opozycja pomiędzy ideałami średniowiecza i renesansu.
Królestwo moje nie jest z tego świata — naucza Chrystus (J 18, 36). Wiara w istnienie życia wiecznego, dążenie do zbawienia po śmierci, jako ostatecznego celu ludzkiej egzystencji, postawiły w zupełnie nowym świetle kwestię życia doczesnego, naszego tu i teraz. Od tej pory każda próba odpowiedzi na podstawowe ludzkie pytanie: Jak żyć? musiała zostać poprzedzona odpowiedzią na pytanie, o które życie w istocie toczy się gra: o doczesne, czy o wieczne, i jakiego rodzaju jest stosunek zachodzący między tymi dwoma rodzajami egzystencji. Musieli sobie z nimi poradzić ojcowie Kościoła, z takimi pytaniami zmierzyć się musi każdy, kto identyfikuje się z kulturą chrześcijańską.
Założenie architektoniczne wzgórza kapitolińskiego można odczytać jako próbę pokazania człowieka stawiającego sobie takie pytania. Osie obu schodów przecinają się u stóp wzgórza. Można je wybrać według własnego uznania. Wybór leży u podstaw egzystencji. Cóż więc wybrać stojąc u podnóża Kapitolu?
Z lewej strony widzimy drogę trudną, stromą, mało efektowną. Sama w sobie nie ma właściwie nic, co mogłoby urzec, sprawić, byśmy nią podążyli. U końca stromych schodów widać jednak kościół. Kościół — to wiara, że nasza droga nie kończy się ostatecznie wraz z wejściem na wzgórze, że jest jeszcze coś, jakieś inne, lepsze życie i że warto się trudzić, by je osiągnąć. Wiara, w której za pośrednictwem Kościoła człowiek może uczestniczyć, nadaje sens tej drodze.
Mamy jednakże i drugą możliwość. Pójść w prawo, po szerokich, łagodnych stopniach, to wybrać przyjemność, radość. Ta droga przez swą atrakcyjność sprawia, że łatwo uznać ją za jedyną. Myśl, że można wybrać trudniejszą, ciągle przecież widoczną po lewej stronie, staje się niezrozumiała. Urzeczeni pięknem doczesności, zapamiętali w rozkoszy, jaką okazała się ziemska wędrówka, dochodzimy nareszcie do jej końca. Co w tym przypadku oznacza koniec?
Oto znajdujemy się na placu stanowiącym centrum wzgórza i mamy przed sobą konny posąg Marka Aureliusza, przedstawionego w dostojnej, emanującej spokojem pozie. Wizerunek cesarza-filozofa w kontekście całej zabudowy wzgórza każe odnieść się do głoszonej przezeń doktryny filozoficznej, którą był stoicyzm. Stoicki spokój u końca pięknej drogi nie powinien nas jednak zwieść. Ten spokój bowiem nie jest naturalną konsekwencją obcowania z pięknem świata i cieszenia się życiem. Przeciwnie, możliwy jest do osiągnięcia tylko poprzez wyrzeczenie się wszystkiego, co wobec człowieka zewnętrzne, i pielęgnowanie jedynej rzeczy, która od nas samych zależy, czyli cnót. Wszystko w świecie jest nietrwałe i przemijające, dlatego nawet najwspanialsze rzeczy nie mogą dać człowiekowi poczucia pewności. U końca drogi obfitującej w przeróżne ziemskie atrakcje Marek Aureliusz mówi, że nie wystarczą one do godnego i prawdziwego życia. W ten sposób droga lekka, łatwa i przyjemna okazała się u swego kresu, jeśli konsekwentnie ją przemyśleć, drogą wymagającą odwagi być może większej niż ta, której trzeba, aby podjąć doczesne wyrzeczenia i zobowiązania.
opr. mg/mg