Dżabel Musa, czyli Góra Przymierza

Synaj - miejsce święte i cel pielgrzymek

przekraczamy dość sprawnie, zostawiając za sobą izraelski Eliat, miasto urządzone w stylu zachodnich ośrodków wypoczynkowych. Przed nami półwysep Synaj i wspaniały widok na Zatokę Akaba, który wynagradza konieczność przesiadki do kolejnego autobusu. Jak się okazuje, w tym rejonie świata można podróżować, korzystając jedynie z lokalnych, narodowych przewoźników i biur podróży. Na granicy dołącza się do nas trzech miłych przewodników. Mają nam pomóc zrozumieć Egipt i jego mieszkańców. Są także gwarancją, że nasza podróż do podnóża świętej góry Synaj przebiegnie w miarę bezpiecznie i sprawnie.

Mijamy kolejne punkty kontroli, na których nieco rozleniwieni żołnierze kiwają w geście „jechać dalej”. Jednak o każdej grupie przekazują informację do centrali. Tak więc niemal wszyscy turyści i pielgrzymi są nie tyle dobrze chronieni, ile po prostu skrupulatnie kontrolowani.

Półwysep Synaj podnosi się po latach wojny i sporu o polityczną przynależność. Po krótkim okresie okupacji przez wojska izraelskie, po słynnym pokoju w Camp David pod koniec lat 70., wrócił do Egiptu, ale graniczne miasto (raczej osiedle) Taba na dobre zasmakowało pokoju dopiero kilkanaście lat temu. Dziś jest jednym z najlepiej funkcjonujących ośrodków nad Morzem Czerwonym. Dzięki specjalnej, „pielgrzymiej” wizie możemy zostać na terytorium Egiptu przez 24 godziny. To wystarczy, aby wejść na szczyt Góry Przymierza, zejść z niej pokonując blisko 3,5 tysiąca schodów drogą mnichów do klasztoru św. Katarzyny i przejechać się na wielbłądzie.

Cel pielgrzymek i źródło dochodu

Krótki nocny spoczynek zostaje przerwany dzwonkiem telefonu o wpół do drugiej. Punktualnie o drugiej w nocy („Boże, przecież to środek nocy” — protestują nieliczni) wsiadamy do autokaru, aby po pokonaniu 5 km dotrzeć w pobliże starożytnego monastyru. Pierwsze kroki nocnej wędrówki mijają wręcz w radosnym nastroju. Przed nami do pokonania około 900 metrów różnicy poziomów, między Morgenland, turystycznym osiedlem w pobliżu klasztoru, a szczytem „dymiącej góry”. Raz w roku wędrują na nią nawet miejscowi muzułmanie, czczący Świętego Mojżesza, którego uznają bardziej za opatrznościowego sprawcę sporego ruchu pielgrzymkowo-turystycznego niż prawodawcę.

Wioska zamieszkana przez beduińskich górali Dżebelija liczy nie więcej niż 500 osób. Dla wszystkich góra Synaj jest źródłem stałego i, jak się zdaje, niezłego dochodu. Dlatego raz po raz słyszymy zachętę do skorzystania z podwiezienia na wielbłądzie. Słowo camel powraca wiele razy, niezależnie czy jest to propozycja, pytanie czy wręcz żądanie wypowiadane przez młodych beduińskich chłopców. Za 10 dolarów gotowi są zaoszczędzić kilkusetmetrowej wędrówki zmęczonym pielgrzymom. Niektórzy korzystają od razu, jeszcze w oazie u podnóża góry, z tego udogodnienia, inni myślą, że „po drodze” będzie taniej, ale cena jest stała. Ten dollars i ani centa mniej, aż do samego szczytu. Zimna noc mija równie szybko jak czas naszej wędrówki.

Koło piątej „zaczynają się schody”, i to dosłownie. Ostatnia część drogi jest wspólna dla dwóch szlaków, które łączą się w miejscu nazwanym „Siedemdziesięciu Starszych Izraela”, na pamiątkę mędrców towarzyszących Mojżeszowi. Trzeba pokonać kilkaset schodów ułożonych przez wieki, zarówno przez mnichów, jak i przez pielgrzymów.

Nasz podziw budzą nie tylko pielgrzymi reprezentujący starszą generację rodzaju ludzkiego, ale także napotykane co kilkadziesiąt metrów małe kramiki, w których można kupić miętową herbatę, kawę, a także całkiem dobrze znane snickersy, coca-colę i tabliczki czekolady. Tu z kolei najpopularniejszym słowem jest one dollar, za tyle można kupić niemal wszystko, tyle tylko, że po jednej sztuce. Z jednym z beduińskich sprzedawców próbuję rozmawiać o ich życiu, pielgrzymach i... Papieżu. Młody handlarz łamaną angielszczyzną opowiada o swojej rodzinie, która żyje głównie dzięki Górze, ale — jak mnie zapewnia — to bardzo ciężka praca, nie tylko dla ludzi. „Nawet teraz (czyli poza sezonem) raz na dwa tygodnie musimy uzupełniać zapasy w naszym kramie. Bez osła nie poradzilibyśmy sobie” — skarży się Ismaeel. Na ostatnich schodach, tuż przed szczytem, napotykamy ślady lodu i śniegu, który spadł z początkiem lutego. Wiatr jest coraz bardziej dokuczliwy, poranek zapowiada się zimny i wietrzny. Na Papieża specjalnie nie czekają, są bowiem muzułmanami, ale o jego wizycie słyszeli, „mają nikogo nie wpuszczać w okolice klasztoru” — mówi mój rozmówca.

Wschód słońca nad Synajem

Ostatnią godzinę spędzamy czekając na wschód słońca. Na szczycie towarzyszą nam protestanci z Korei i Japonii, grupa młodzieży z Chile, ubrani w białe tuniki pielgrzymi z Nigerii oraz dość spora grupa rodaków, w tym polska rodzina z Londynu. Niemal wszyscy przyszli tu, aby obejrzeć niepowtarzalny wschód słońca, a potem przypomnieć sobie historię Mojżesza i głośno odczytać Dekalog.

Niektórzy szczęśliwcy na małym placyku obok wzniesionego na samym szczycie kościółka celebrują Mszę Świętą. Świątynię wzniesiono sześćdziesiąt lat temu, wykorzystując kamienie i fragmenty murów z kościoła wzniesionego jeszcze przez cesarza Justyniana w VI wieku. Otwiera się ją raz w roku, w dzień Świętego Mojżesza, kiedy na szczyt góry przybywają mnisi z klasztoru św. Katarzyny (aktualnie przebywa tam jedynie 15 greckich, prawosławnych mnichów), świeccy pracownicy klasztorni (uważają się za potomków bizantyjskich osadników synajskich, których sprowadzili tam przed tysiącem lat islamscy władcy). W dniu Mojżesza na Górze nie brakuje także Beduinów z jedynej podklasztornej osady.

Na szczycie robi się jasno dosłownie w mgnieniu oka. Stąd rozpościera się jeden z najpiękniejszych górskich widoków: czerwone skały Synaju, korona pobliskich szczytów — góry Świętej Katarzyny, Góry Mojżesza i Ras-es-Safsaf. Najwyższy szczyt wznosi się 2642 m n.p.m., inne są nieco niższe.

Klasztor z gorejącym krzakiem

Wracamy koło ósmej kamienną drogą, która nas zaprowadzi wprost pod mury klasztoru. Sam monastyr należy do najbardziej niezwykłych miejsc chrześcijańskiego świata. Zbudowanie pierwszej świątyni i początki klasztoru związane są z osobą św. Heleny, która wskazała właśnie to miejsce, jako biblijną górę Horeb. Zadbała też, aby gorejący krzak znalazł się w specjalnej kaplicy. W ciągu następnych tysiąca sześciuset lat udało się go przeszczepić tylko w jedno miejsce: na klasztorny dziedziniec. W innych, nawet położonych w tym samym klimacie, nie przyjął się.

Schyłek antyku to czas rozkwitu życia monastycznego i początek wznoszenia wielkiego monastyru, który cesarz Justynian zamienił w warownię. W tym samym okresie (pod koniec VI wieku) powstaje jedna z najpiękniejszych mozaik — Przemienienie Pańskie na górze Tabor. W czasie kiedy chrześcijańska Europa uczyła się czytać, biblioteka na Synaju posiadała już najwcześniejsze kodeksy i teksty Pisma Świętego. Do dziś zbiory biblioteczne posiadają jeszcze około 4500 niepowtarzalnych rękopisów i ponad 2 tysiące starożytnych ikon (obejrzeć można jedynie nieco ponad sto z nich).

Imię świętej Katarzyny monastyr otrzymał w VII wieku, niemal niezmieniony przetrwał dziejowe burze, wojny i najazdy do dziś. Choć w najświetniejszych latach przebywało tam kilkuset mnichów, dziś klasztor jest domem i miejscem życia dla 15 mężczyzn pochodzących z Cypru i Grecji. Monastyr jest też najmniejszą diecezją prawosławną. Oprócz mnichów należą do niej jeszcze tylko mieszkanki położonej w pobliżu oazy Faran — bliźniaczego żeńskiego klasztoru zanurzonego przez niemal cały rok we wspaniałej zieleni. Mniszki wróciły tam, po blisko dwunastowiekowej przerwie, sto lat temu. Więcej szczęścia mieli mężczyźni, którzy trwają na modlitwie od starożytności. Żyjąc w swoistej symbiozie z otaczającym światem przetrwali najazd islamu i ostatnią wojnę z Izraelem.

***

Ponoć zmarły w 1981 roku prezydent Egiptu Anwar Sadat chciał zbudować w pobliżu klasztoru trzy świątynie: chrześcijańską, mahometańską i żydowską, na znak pojednania i dialogu religijnego. Wizyta Papieża jest po części spełnieniem tej myśli — na Synaju rozbrzmiały słowa modlitwy Papieża Polaka, który dla dialogu chrześcijańsko-żydowskiego zrobił najwięcej. Jego modlitwa rozbrzmiała na dziedzińcu prawosławnego klasztoru, w cieniu pochodzącego z X wieku meczetu. Dialog między religiami monoteistycznymi został wzbogacony być może o mały, ale bardzo ważny symbol.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama