Miłość, małżeństwo, rodzina. Ślub

Teraz jesteśmy już małżeństwem i mieszkamy na pokoju u babci mojej żony. Codziennie dojeżdżamy - Ewa do szkoły, ja na uczelnię

Chciałbym wam opowiedzieć bardzo piękną historię o miłości. Słucha się tego jak bajki, ale ta różni się od innych, bo zdarzyła się naprawdę i nadal trwa...

Miłość, małżeństwo, rodzina. Ślub

I tak 18 września 1976 w kościele św. Mikołaja w M. w obliczu Pana Boga, kapłana i swoich krewnych składamy sobie przysięgę małżeńską – „ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, i to że cię nie opuszczę…”. Potem następuje założenie obrączek. Sam wzruszony piękną chwilą, sięgam po pierwszą z brzegu obrączkę i zakładam na palec mojej żonie. Nie zauważyłem, że wziąłem tę większą obrączkę, ale moja Ewunia, widząc, że na tacy została ta mniejsza, nie przejmuje się tym i z odpowiednim impetem zakłada mi na palec swoją obrączkę. Parę dni później zamiana będzie mnie kosztowała - moczenie ręki przez 2 godziny w lodowatej wodzie.

Miłość, małżeństwo, rodzina. Ślub

Teraz jesteśmy już małżeństwem i mieszkamy na pokoju u babci mojej żony. Codziennie dojeżdżamy - Ewa do szkoły, ja na uczelnię. A propos

szkoły, to chcąc wziąć ślub, musiała się zwolnić z lekcji w sobotę. A potem w poniedziałek przyszła ze zdjęciami, informując panią profesor, że właśnie wyszła za mąż. Jakie musiało być zdziwienie jej koleżanek… A że była to klasa maturalna, to postawiłem Ewie zadanie: skoro jesteś moją żoną to powinnaś mieć 5 na maturze z matematyki. Ja cię do tego przygotuję. Oczywiście na maturze nie miała jednej, tylko z wszystkich czterech przedmiotów piątki. Byłem potem na wręczeniu świadectw dojrzałości. Ponad 100 absolwentek, sporo rodziców. Gdzieś tam z ostatniej ławki słyszę swoje nazwisko, ale moja Ewa po świadectwo się nie zgłasza. Dopiero koleżanki jej przypomniały: a ty czasem się teraz tak nie nazywasz? Parę dni później idzie do lekarza i zaraz po wyjściu ogłasza mi bardzo radosną wiadomość - że jest w ciąży i będziemy mieli dziecko.

W Poznaniu nie można było liczyć na mieszkanie, więc zabieram Ewę do P., do mojej rodziny. Ona zaczyna pracę w szpitalu, ja codziennie dojeżdżam na studia w Poznaniu. W ten sposób jesteśmy razem i możemy cieszyć się sobą, ale i też razem rozwiązywać problemy życia codziennego. Ktoś z rodziny podarował Ewie książkę kucharską, przecież prowadzimy już własne gospodarstwo. Co prawda pierwszy placek wyszedł jej z zakalcem, ale ja i tak z wielkim apetytem zjadłem. Niestety resztę żona wieczorem wyrzuciła. Szkoda, bo i tak z miłości zjadłbym całą blachę. Trochę to zabawne, ale po wielu latach wszyscy się przekonają, że moja żona to mistrzyni nad mistrzynie w sztuce kulinarnej.

W następnym roku, 26 lutego 1978, rodzi się nam córeczka, której dajemy na imię Anna. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Ja mogę tylko napisać malutką kartę do żony – „bardzo Ci dziękuję teraz jest nas troje”, podaną przez położną. Bo taki był system. Ojciec nie mógł zobaczyć od razu swojego dziecka, a nawet żony, tylko gdzieś w oknie, na którymś z pięter szpitala zobaczył ją, jak coś pisze palcem na szybie, zapewne najpiękniejsze słowo świata – „kocham cię” Po kilku dniach mogę je obie odebrać ze szpitala. Oczywiście jako świeżo upieczony nieporadny tatuś, z przejęcia niosę swoje dziecko całkiem zakryte w beciku, nie wiedząc z której strony główka, a z której nóżki. Po powrocie do domu Ewa jest serdecznie witana przez moją mamę i moje dwie babcie, ale wszystko jeszcze ją boli i nie może za bardzo wstawać. I tak w pierwszy dzień przyszło mi, niezgrabnemu człowiekowi, przebrać kaftanik takiemu maleństwu. Jak ja to zrobiłem - do dziś nie wiem.

Po zakończeniu 3-miesięcznego urlopu macierzyńskiego Ewa wraca do pracy, a w tym czasie Anią zajmuje się moja 76-letnia, ale pełna sił babcia. Widać, że opieka nad prawnuczką sprawia jej dużo radości. Raz nawet, widząc jak Ania próbuje przebierać misia, stwierdza – „moi chłopcy tego nie robili”. Chodziło oczywiście o mego ojca i mnie, których przedtem wychowywała. Ja nadal dojeżdżam na studia do Poznania. Pociąg rusza o 4 rano, więc można jeszcze 2 godziny pospać (ale był taki dzień, 17 października, gdzie nikt nie spał, a wszyscy z radości dyskutowali), a w drodze powrotnej uczyłem się. Tak więc mogłem już trochę pomagać w domu. Wziąłem na siebie robienie prania. Nie było automatów, więc takie pranie trwało cały dzień. Najpierw przez trzy miesiące pieluchy prałem w ręce, potem kupiliśmy sobie kultową pralkę Franię. W ten sposób miałem też swój udział w pracach domowych. Z pewnością facet nigdy nie zrobi tyle co pracowita i gospodarna żona, ale choć trochę jej pomoże.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama