Miłość i małżeństwo to nie tylko radość, ale wspólne przeżywanie i trudnych chwil
Chciałbym wam opowiedzieć bardzo piękną historię o miłości. Słucha się tego jak bajki, ale ta różni się od innych, bo zdarzyła się naprawdę i nadal trwa...
Po półtora roku takiego dojeżdżania rozpoczynam pracę. Z mojej pierwszej pensji kupiliśmy sobie nawet radio. Nasze mieszkanko to jeden pokoik, łazienka i aneks kuchenny, ale to i tak radość dla mojej żony, która przedtem z pięcioosobową rodziną mieszkała w jednym pokoju, a wychodek i pompa z wodą stały na dworze. Uwielbia wannę, której w domu nie miała. Chociaż to mogłem jej zapewnić. Po dwóch latach pracy otrzymuję mieszkanie zakładowe. Dyrektor zakładu, w którym pracuję, nie mógł płacić lepiej inżynierom - zarabiam dużo poniżej średniej zakładowej - ale zachęcił ich wizją samodzielnego mieszkania. Jeszcze większa była radość Ewy, gdy mogła sama urządzać mieszkanie. Był to czas „karnawału Solidarności”, prawie nic nie można było kupić, ale gdzieś tam udało się "wystać" jakiś dywanik. Zasłony, poszewki, firanki, wszystko poszyte przez babcię Ewy, nawet ubrania, które nosi, w czasach szkolnych poszyła jej babcia. Przez wiele lat młoda piękna kobieta nie będzie mogła z braku funduszy i możliwości kupić sobie nic do ubrania. Jeszcze trudniej kupić w sklepie coś do jedzenia, poza bułkami, mlekiem i hitem PRL-u – serkiem homogenizowanym. A moja żona ma wilczy apetyt, potrafi na śniadanie zjeść 5 bułek, bo spodziewamy się drugiego dziecka. Z przydziału w zakładzie pracy raz w tygodniu mam możliwość kupić kostkę masła. Oczywiście ja nadal jem suche bułki, ale cieszę się, że mogę całe masło oddać Ewie, bo ona tego potrzebuje. W jej ciele rośnie nowy człowiek.
Znamy się już 8 lat i po takim czasie pierwszy raz przyszło mi zobaczyć jak moja Ewa płacze. Tuż przed porodem, w sklepie obuwniczym, były kozaczki dla dzieci. Jest listopad, nasza Ania chodzi jeszcze w letnich bucikach, jak nie dostaniemy tych kozaczków, to zimą trzeba ją będzie nosić do przedszkola. Jej mamusia staje w kolejce "bez kolejki" (ciężarne, inwalidzi, matki z dzieckiem na ręku). Wpuszczają po 5 osób z kolejki i jedną z kolejki "bez kolejki". Stoi cały dzień, nawet donosimy jej ciepłą herbatę w termosie, ale właśnie jak ma już wejść do sklepu jest 18.00 i zamykają sklep. Wtedy właśnie się rozpłakała. Na szczęście sklepowa widząc ją z dzieckiem i wielkim brzuchem, domyśla się, że nie da rady stać całą noc do rana i sprzedaje jej parę zimowych bucików. A w niedzielę, dokładnie na 3 tygodnie przed stanem wojennym rodzi nam się synek, któremu dajemy na imię Marcin.
Teraz jesteśmy pełną rodziną z dwójką dzieci. To wspaniałe, ale miłość i małżeństwo to nie tylko radość, ale wspólne przeżywanie i trudnych chwil. A takie bardzo ciężkie chwile musieliśmy razem przeżywać. Najpierw nasz dziesięciomiesięczny synek dostaje ciężkiego zapalenia opon mózgowych. Był w szpitalu, leczony bardzo silną dawką antybiotyków. Do dziś mam przed oczyma obraz, jak z okna szpitala z płaczem, żaląc się, pokazuje mi swoją pokłutą główkę. Po szpitalu wraca do domu bardzo rozdrażniony. Nie może spać. Razem z żoną całą noc na zmianę nosimy go na rękach. Mnie już na drugi dzień nie starcza sił, ale przez kolejne noce nosi go jego mama.
Trwa stan wojenny, niewiele można kupić. Czasem naszej babci udaje się dostać kawałek kości na kartki i jest zupa na parę dni. Żona na wychowawczym, sam utrzymuję rodzinę. Na dodatek zostaję wyrzucony ze szkoły, gdzie dorabiałem jako nauczyciel. Powód – uczyłem rysunku technicznego, a to przecież bardzo polityczny przedmiot. Żyjemy biednie, uprawiamy działkę, którą kiedyś kupiłem. Dzieci często przebywają na świeżym powietrzu, a my liczymy, na ile uprawianie ogródka pomaga nam w budżecie domowym. Bieda nam bardzo doskwiera, dla polepszenia naszej sytuacji finansowej miałem zamiar zatrudnić się przy czyszczeniu rowów. Płaca dużo większa niż moja jako inżyniera. Moja żona mi odradziła, mówiąc: „teraz zarobisz więcej, ale musisz myśleć o przyszłości. Nie po to studiowałeś 5 lat, aby teraz rowy kopać”. No i jak życie potem pokazało - miała rację. Nawet kiedyś mi powiedziała, że jestem mądrzejszy od niej. Bardzo mi to schlebia, ale nie jest do końca prawdą, jak pokazał ten przypadek. Tak więc mam żonę nie tylko piękną i gospodarną, ale również bardzo mądrą.
W wieku 6 lat nasza córka spada na głowę z łóżeczka, ma operację trepanacji czaszki. Siedząc oboje całą noc na jakiejś stercie pustaków i wpatrując się w okna sali operacyjnej, razem przeżywamy trudne chwile. Pan Bóg, wiedząc, jak gorąco Ania będzie później w Niego wierzyć, ratuje jej zdrowie. Po dwóch tygodniach wychodzi słaba jeszcze, ale zdrowa ze szpitala. Pamiętam taką scenę, kiedy czekamy z synkiem, siedzącym w takiej spacerówce. Mama przynosi ją, całkiem łysą, na rękach z oddziału chirurgicznego. Ja od razu podbiegam, pchając wózek, żeby się do córeczki przytulić. Wtedy mały braciszek, nie mogąc wstać, łapie ją za nóżkę i mocno się do niej przytula, ciesząc się, że znowu widzi swoją siostrzyczkę.
Po trzech latach Ewa wraca do pracy. Pracuje na dwie zmiany, a często też w soboty i niedziele. Ja będąc w weekend z dziećmi, gotuję obiady. Nawet przypominam sobie to, jak kiedyś kroiłem marchewkę na zupę, ale nie mogę sobie przypomnieć, czy dzieci je jadły i czy im smakowały. Jak oboje chodzimy na pierwszą zmianę, to wcale nie musimy nastawiać budzika, bo o 6 rano słyszymy klucz w drzwiach. To babcia przychodzi wysłać dzieci do przedszkola i szkoły, aby mogły sobie jeszcze trochę pospać.
Kiedy Ewa chodzi na drugą zmianę, to nie widzimy się cały dzień. Ja po południu zajmuję się dziećmi, zabieram je autobusem za miasto, na ogródek. Jak wracam do domu, babcia zostawia pod talerzykiem uszykowaną kolację. Dzieci najedzone, wykąpane, a ja mogę wyjść po Ewę, która wraca z drugiej zmiany. Kiedyś wychodzi z przychodni z jakąś młodszą koleżanką. Rozmawiają i słyszę jak Ewa mówi „o, już przyszedł po mnie mój mąż”. Ta natomiast widząc mnie, ze zdziwieniem na cały głos „taki mały”. Hm, to jak facet nie jest wysoki i przystojny, to nie może mieć pięknej żony? W jej pojęciu, wyłącznie oceniając wygląd, nie pasowaliśmy do siebie. Bardzo rzadko chodziliśmy na zabawy, może raz na dwa lata, ale chyba jak ktoś nas obserwował to widział, jak wielka miłość nas łączy. Moi koledzy, którzy bardzo mnie szanowali, zawsze prosili mnie o zgodę na taniec z moją Ewą i tylko jeden taniec. Czyżbym wzbudzał taki respekt?
W połowie lat 80-tych Ewa dodatkowo wykonuje zabiegi medyczne w domach pacjentów. Wieczorami chodzimy razem, dzieci zostają same w domu. Obawiamy się tylko planowych wyłączeń prądu, ale córka ma latarkę, którą natychmiast włącza i pociesza swojego brata, że rodzice zaraz przyjdą. Dodatkowa praca Ewy przynosi efekty, a przez ostrą zimę zarabia tyle, że możemy sobie kupić używanego malucha. Oboje robimy prawo jazdy, bo przedtem nie myślałem, że będę miał kiedykolwiek samochód. Nawet jedziemy na drugie wczasy w swoim życiu, a przecież jesteśmy małżeństwem już 10 lat.
Mój kuzyn widząc, że poprawiła nam się sytuacja, wypomina mi „ty nie myśl, że to Ewa będzie na ciebie pracować”. Jego słowa dają mi wiele do myślenia, bo to przecież ja powinienem być odpowiedzialny za bezpieczeństwo finansowe rodziny. Po namyśle postanawiam rozpocząć działalność na własny rachunek. Jak teraz na to patrzę, to była bardzo odważna decyzja, środek komunizmu. Moi koledzy inżynierowie, którzy otworzyli zakłady rzemieślnicze i pracują w nich rękoma, pytają: „ty chcesz w tym systemie głową zarabiać?” Początki są trudne, dużo pracy idzie w gwizdek, dochody nie są wielkie, a dodatkowo zżera je inflacja i 65% podatek dochodowy. Utrzymujemy się z pensji żony.
Na dodatek Ewa przez 6 tygodni przebywa w szpitalu na dwóch operacjach. Razem z babcią zajmujemy się dziećmi. Córkę, zanim pójdzie do szkoły, wysyłam do sąsiadki na czesanie włosów. Babci jest już ciężko, ma przecież 84 lata, ale nie odmawia pomocy. Ktoś inny powinien w tym przypadku pomóc, ale całkowicie zawiódł. Na powrót Ewy ze szpitala postanawiam sam sprzątnąć całe mieszkanie. Zmywanie podłóg i mebli idzie mi wyjątkowo ciężko, tracę na to już dwa dni. Najtrudniej powiesić wyprane firany. Odzywa się natura matematyka, który wymierza szerokość firan, zlicza żabki i, odmierzając linijką, zapina każdą z nich. Tylko facet może wpaść na taki głupi pomysł, ale po powrocie otrzymuję pochwałę od żony: „tak równo zawieszonych firan jeszcze nie miałam”. Najbardziej z jej powrotu cieszy się babcia, witając ją słowami: „Ewuniu, ja ci kuchnię uprzątnęłam, ale ty musisz zrobić ostatni szlif”. Babcia początkowo była trochę sceptycznie nastawiona, ale potem obie bardzo się pokochały.
opr. ac/ac