Mamy ciężki wypadek samochodowy. To nie zdarzyło się nagle. Trwało kilka sekund...
Chciałbym wam opowiedzieć bardzo piękną historię o miłości. Słucha się tego jak bajki, ale ta różni się od innych, bo zdarzyła się naprawdę i nadal trwa...
Mszą świętą i małą imprezą dla rodziny obchodzimy swoje 25-lecie ślubu. A jednak po tylu latach mogę się jeszcze popisać sprawnością fizyczną, wnosząc swoją żonę na rękach na I piętro, tak, jak to było w dniu ślubu. Mam to nagrane, bo syn filmował to wydarzenie.
Zaraz po tym czeka nas nieco dłuższe rozstanie. Po raz pierwszy zgodziłem się na 8-dniową wycieczkę mojej Ewy do Rzymu. Mogła jeszcze zobaczyć naszego papieża Jana Pawła II. A ja nakleiłem sobie kartkę nad biurkiem, gdzie skrupulatnie odliczałem godziny do jej powrotu. Tamtego dnia wyjechałem 100 km naprzeciw autobusowi, którym wracała i już dalej za nim wracałem ciesząc się, że jestem tak blisko. Na zdrowy rozum to całkowite wariactwo, ale jak tu nie zwariować z takiej miłości.
W trakcie jednej z dróg do naszego domu, pod Poznaniem, mamy ciężki wypadek samochodowy. To nie zdarzyło się nagle. Trwało kilka sekund. W trakcie wyprzedzania niezbyt szybko jadącego samochodu ciężarowego czuję, że nasz samochód nie uzyskuje odpowiedniego przyśpieszenia. Informuję o tym żonę, żeby przestała czytać, bo jest niebezpieczna sytuacja na drodze. Naciskam na hamulce i wtedy na mokrej jezdni wpadamy w poślizg, a z przeciwka jedzie ciężarowy z belami drewna. Zdając sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie mogę uderzyć w niego bokiem, tak, aby mojej Ewie nic się nie stało. Ustawiam tak samochód, aby moją stroną uderzyć w jego lewe koło. Trzymając kurczowo kierownicę, oświadczam Ewie, że biorę to na siebie. Od tego samochodu odbijamy się i spadamy do rowu. Wszystkie bele drewna spadają na drogę. Ja musiałem dostać w przysłowiową czapę, bo pamiętam jak chciałem wyjść, chwytam jeszcze ręką za klamkę, ale ta odmawia mi posłuszeństwa, bo łokieć się rozsypał, jest w kilkudziesięciu częściach. Potem tracę przytomność. Na szczęście mojej żonie nic się nie stało, poza tym, że wypadł akumulator i spadł jej na nogę. Ewa, po odmówieniu "Zdrowaśki", wychodzi z samochodu przez okno. Mnie czeka kilkugodzinna operacja, potem kilkumiesięczna rekonwalescencja. Cztery lata trwała nauka schodzenia ze schodów. Mam krótszą lewą rękę i lewą nogę. Gdy teraz o tym myślę, to Bogu dziękuję, że nie wpadłem w panikę i jak łatwo mi to przyszło poświęcić się dla mojej ukochanej żony.
W trakcie mojej rekonwalescencji mamy drugą wnuczkę, Emilię. Cieszymy się z niej, a ja jeszcze mocniej, bo i z wyglądu i z charakteru będzie bardzo do mnie podobna. Nadal jeździmy razem do dzieci i wnuczek.
Nasze otoczenie: sąsiedzi, współpracownicy, koleżanki i koledzy, obserwując nas zawsze razem, zdają sobie sprawę, że jesteśmy bardzo kochająca się parą. Można to poznać po ich reakcjach. Kiedyś w pracy, podczas pewnej rozmowy powiedziałem coś w rodzaju, że uwielbiam kobiety. Bo to prawda - jako facet uważam, że jak Pan Bóg tworzył świat, to najlepsze, co mógł zrobić, to że stworzył kobietę. Na to otrzymuję odpowiedź mojej pracownicy: „Szefie, pan zawsze nas uczył, żeby wyrażać się precyzyjnie, a sam pan tego nie robi. Powinien pan powiedzieć, że uwielbia jedną kobietę.”
Podobna sytuacja spotkała też moją żonę. Pojechała kiedyś na zjazd absolwentów swojej szkoły. Wraca z jakąś koleżanką, która słyszy naszą rozmowę przez telefon. Ewa pyta mnie z troskliwością, czy zjadłem już kolację i czy zaraz położę się spać. Na to koleżanka, nie mogąc wyjść z podziwu, zadaje pytanie: „ty, jak długo wy jesteście po ślubie?”, otrzymuje odpowiedź „no prawie 30 lat”, i nie może tego pojąć: „i jeszcze tak ładnie potraficie ze sobą rozmawiać”.
Ja nie bardzo lubię jeździć na wycieczki, a tu moja siostra namówiła Ewę na pielgrzymkę do Medjugorie. Znowu tygodniowe rozstanie. Jak odprowadziłem naburmuszony żonę do autobusu, to moja siostra stwierdziła, że jeszcze mnie tak wzburzonego nie widziała. Natychmiast po powrocie do domu bukuję bilet lotniczy przez Berlin do Splitu. Co ja bym zrobił cały tydzień bez Ewy? Ale tu Opatrzność nade mną czuwa. Chorwacja nie była jeszcze w UE, i był potrzebny paszport, którego moja Ewa nie zabrała. Z Kłodzka wraca do mnie pociągiem.
W tym czasie mamy też wnuka Dominika. Świat dorosłych rozpoznaje w nas jakąś szczególną parę małżeńską, a co tu powiedzieć o naszym trzyletnim wnuku. Kiedyś w tygodniu sam do nich przyjechałem. Jego pierwsze do mnie pytanie „gdzie babcia, przecież dziadek bez babci się nigdzie nie rusza”. Był to bardzo szczęśliwy dla nas okres. Moja żona zajmowała się domem, ja ogrodem.
Teraz znowu będziemy się musieli zmierzyć z trudnymi problemami. Nasza córka zostaje sama z trójką małych dzieci bez środków do życia. Czujemy się w obowiązku jej pomagać i finansowo i w opiece nad dziećmi.
Jeszcze trochę radości w tym trudnym roku, mamy kolejnego wnuka Jasia. Tym razem to nasz syn został tatą.
opr. ac/ac