Czystość to miłość z najwyższym znakiem jakości i gwarancja, że to, co ludzi łączy, to znacznie więcej niż pożądanie czy emocjonalne zauroczenie
Czystość to miłość z najwyższym znakiem jakości i gwarancja, że to, co ludzi łączy, to znacznie więcej niż pożądanie czy emocjonalne zauroczenie. Czystość jest najpewniejszą inwestycją w miłość - przekonuje Milena, od roku szczęśliwa żona Piotra.
Przecież trzeba się sprawdzić; nie warto kupować kota w worku - najczęściej w ten sposób tłumaczą się młodzi ludzie żyjący ze sobą przed ślubem. Pewien znajomy kapłan odpowiada im tak: „No cóż… Oczywiście, że możesz spróbować, jak smakuje seks przedmałżeński. Ale pamiętaj: już nigdy nie będziesz wiedział, jak smakuje zachowanie czystości dla tej jedynej osoby, tobie przeznaczonej. W życiu nie da się mieć wszystkiego. Trzeba wybierać”. Milena i Piotr postawili na czystość. Od ponad roku są szczęśliwym małżeństwem i zapewniają, że warto było czekać. - To tak jak z prezentem. Gdy się go rozpakuje przed świętami, to psuje się niespodziankę - twierdzą, podkreślając, że czystość to łaska. Bez Boga trudno o nią walczyć. Nierzadko myślimy sobie, że może się to dokonać tylko naszą solidną pracą, że wystarczy się mocno zaprzeć i się uda. Nic bardziej mylnego. Tylko z Bożą pomocą jesteśmy w stanie stawać do tej walki. Oto świadectwo Mileny.
Przyznam, że długo modliłam się o dobrego męża, m.in. nowenną do św. Józefa. Jednak nie mówiłam o tym Piotrkowi, ponieważ nie chciałam, by odebrał to, iż wywieram na nim jakąś presję. Oczywiście w sercu miałam jego, ale gdyby Bóg chciał inaczej, podporządkowałabym się Jego woli. Ostatniego dnia nowenny sięgnęłam po Pismo Święte z prośbą, by Bóg coś mi powiedział. Prosiłam też św. Józefa o jakiś znak, czy w ogóle mnie słyszy. Otworzyłam Biblię na chybił trafił i przeczytałam fragment, w którym anioł przychodzi do św. Józefa, mówiąc do niego, by się nie bał i wziął swoją małżonkę Maryję do siebie. Serce mi zadrżało. Już wiedziałam, iż moja modlitwa dotarła do nieba. Zyskałam pewność, że św. Józef się zajmie moją sprawą, bo przecież jak już mężczyzna się do czegoś zabiera, to robi to konkretnie i… musi być dobrze.
Następnego dnia Piotrek zaprosił mnie do restauracji. Niczego nie podejrzewałam, ponieważ odkąd się znamy, zawsze stara się, by było miło, co zresztą bardzo doceniam. Usiedliśmy przy stoliku, zamówiliśmy obiad, rozmawialiśmy. W pewnym momencie on wyciągnął pudełeczko, a ja pomyślałam, że to… słuchawki do iPhone’a. Kiedy jednak ukląkł, nie miałam już wątpliwości co do jego zamiarów. Jednak zanim powiedziałam „tak”, przetrzymałam go na kolanach, zadając dwa ważne dla mnie, ale myślę też, że i dla każdej kobiety, pytania. Pierwsze brzmiało: czy przyrzeka, iż zawsze będzie się opiekował mną i naszą rodziną tak, jak najlepiej potrafi. Drugie: czy obieca, że przez okres naszego narzeczeństwa jeszcze bardziej będziemy wzrastać i pogłębiać swoją wiarę. Przysiągł, że tak właśnie będzie, a ja zgodziłam się zostać jego żoną. Bez wątpienia w podjęciu decyzji pomógł mi ów wspomniany fragment Pisma Świętego.
Właściwie od początku naszego narzeczeństwa mieliśmy dylemat, gdzie w przyszłości zamieszkamy. Tymczasem tuż po zaręczynach trafiła nam się okazja, by nabyć własne „M” w Siedlcach. Wzięliśmy kredyt i kupiliśmy to mieszkanie. Wówczas pojawił się kolejny ambaras: kto się do niego wprowadzi? Oboje wiedzieliśmy, że nie chcemy mieszkać razem przed ślubem. Wychowałam się w rodzinie katolickiej i takie podejście dla mnie jest oczywiste i naturalne. Nawet przez chwilę nie pomyślałam: „A może jednak warto się sprawdzić przed ślubem?”. Dużo rozmawialiśmy na ten temat z Piotrkiem, modliliśmy się. Wielkie wsparcie dała nam też wspólnota.
To naprawdę był dla nas problem, ponieważ oboje pochodzimy z Międzyrzeca Podlaskiego. Ja wtedy byłam na ostatnim roku studiów na siedleckim uniwersytecie, a Piotr dojeżdżał stąd do pracy w Warszawie. Dlatego zdecydowaliśmy, że to on wprowadzi się do naszego mieszkania, a ja pójdę na stancję. Oczywiście byliśmy świadomi tego, iż finansowo to absolutnie się nie opłaca. Zdawaliśmy sobie sprawę, iż będziemy musieli spłacać kredyt, który wzięliśmy, opłacić moją stancję i dojazdy Piotra do Warszawy. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale zaufaliśmy Panu Bogu. Mieliśmy przeświadczenie, że robimy tak, jak On naucza, więc na pewno da nam łaski, by wszystko się udało. Bez wątpienia pomogła nam też modlitwa naszych przyjaciół, rodzin. Niedługo po tym okazało się, że dostałam stypendium naukowe na uczelni. U Piotra natomiast posypały się podwyżki, dzięki czemu zarabiał dwukrotnie więcej niż wcześniej. To były dla nas oczywiste znaki żywej obecności Boga i tego, że pomaga On nawet w tak przyziemnych, ale jakże ważnych sprawach.
Wiedzieliśmy jednak, iż szatan nie śpi i spróbuje swoich sztuczek oraz że będzie nas do siebie ciągnęło. Dlatego na początku naszego narzeczeństwa napisaliśmy własną modlitwę. Jedną część wymyśliłam ja, drugą Piotr. W trudnych chwilach, ale nie tylko, często do niej wracaliśmy. Postanowiliśmy też swoją czystość zawierzyć Maryi. Piotrek oświadczył mi się w październiku, więc codziennie o tej samej porze odmawialiśmy dziesiątek Różańca w konkretnej intencji dotyczącej naszej przyszłości. Nawet gdy byliśmy w różnych miejscach, rzucaliśmy wszystko i klękaliśmy, bo wiedzieliśmy, że ta druga osoba też to robi. To było dla nas bardzo ważne, dlatego zdarzało się, iż łączyliśmy się telefonicznie, by razem odmówić Różaniec. Bo kiedy modlisz się za ukochaną osobę, wtedy najwięcej jej pomagasz, bo Pan Bóg więcej może niż ty sam. Kiedy się modlisz, jest już was dwoje, a razem z Bogiem możesz wszystko…
Modlitewnie wspierały nas też wspólnoty, do których należeliśmy: Piotr do warszawskiej „Pójdź za Mną”, ja do siedleckiej Wspólnoty Jednego Ducha. Później narzeczony dołączył do mnie. Tam wzrastaliśmy, ucząc się m.in., jak razem się modlić, rozmawiać.
Ślub wzięliśmy 14 maja 2016 r. i dopiero wtedy wprowadziliśmy się do naszego mieszkania. Wcześniej wybraliśmy łóżko, ale Piotrek powiedział, że nie będzie w nim spał, że zaczeka na mnie… Życie w czystości było dla nas nieustannym odkrywaniem, jak wielkim darem jesteśmy dla siebie nawzajem i jak ogromnym cudem jest każde z nas w oczach Boga. Stanowiło także lekcję walki z egoizmem - największym wrogiem miłości. Chcieliśmy być wierni w najdrobniejszych rzeczach, bo od drobnych rzeczy zaczynają się psuć te większe. Dzięki łasce Bożej wytrwaliśmy! Udało się! Z Bogiem wszystko jest możliwe!
Teraz możemy powiedzieć, że warto jest czekać! Dlaczego? Bo w ogniu próbuje się złota miłość. Poza tym wiem, że Piotr szanuje mnie jako kobietę, szanuje moją duszę i ciało. Może zabrzmi to banalnie, ale czuję się jak księżniczka. To piękne, że teraz poznajemy siebie z mocą sakramentu małżeństwa. Inaczej było, kiedy „chodziliśmy ze sobą”, inaczej gdy zostaliśmy narzeczeństwem, a teraz jako małżonkowie czujemy jeszcze bardziej, jak działa między nami łaska Boża.
Zdaję sobie sprawę, iż dzisiaj często mówi się, że czystość przedmałżeńska to przeżytek, a takich ludzi już nie ma. Otóż są. Nasi przyjaciele ze wspólnoty też tak żyją i naprawdę są szczęśliwi.
Po ślubie zamieszkaliśmy na osiedlu należącym do parafii bł. Męczenników Podlaskich. Naszymi sąsiadami zostały dwa małżeństwa również należące do WJD. Wspólnie postanowiliśmy, że założymy nową wspólnotę. Z racji tego, iż byliśmy tzw. świeżakami, nie bardzo wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać. Zawierzyliśmy wszystko Bogu, pytając Go, co mamy robić. Odpowiedź znajdowaliśmy w Piśmie Świętym, które czytaliśmy. To było niesamowite doświadczenie, gdyż każdy z nas otwierał Biblię na bardzo podobnych fragmentach, w których była mowa o dzieciach Bożych, modlitwie, uwielbieniu Boga i ewangelizacji. Tak powstała wspólnota Odkupieni, która opiera się na ewangelizacji, głoszeniu Jezusa i Jego uwielbieniu. Muszę przyznać, że jesteśmy bardzo dumni i szczęśliwi, iż to się udało. To nasze oczko w głowie, nasze dziecko… Zastanawiając się, jak poinformować innych parafian, że istniejemy, wpadliśmy na pomysł, by zorganizować rekolekcje odnowy wiary. To był strzał w dziesiątkę, gdyż po ich zakończeniu na nasze spotkania zaczęło przychodzić coraz więcej osób. Ksiądz proboszcz wyznaczył nam duchowego opiekuna, mamy swoje diakonie i wspólnie wzrastamy, modląc się i uwielbiając Boga. Ta wspólnota to także piękny owoc naszego małżeństwa…
MD
Echo Katolickie 32/2017
opr. ac/ac