Maria Bienkiewicz, założycielka fundacji Nowy Nazaret, nazywana jest adwokatem dzieci poczętych. Jej życiową misją jest ratowanie dzieci zagrożonych aborcją
Z Marią Bienkiewicz, założycielką fundacji Nowy Nazaret, rozmawia Monika Lipińska.
Nazwana Pani została adwokatem dzieci poczętych. Jaki był początek tej drogi?
Na początku lat 80 spotkałam koleżankę. Opowiedziała mi o znajomej, która aby zrobić specjalizację z ginekologii, musiała przeprowadzać „zabiegi”. Byłam wstrząśnięta i powiedziałam, że na sądzie ostatecznym stanie przed Panem Bogiem i będzie musiała zdać z tego sprawę. Nie wiedziałam wtedy, że te słowa zmienią moje życie, bo od tego momentu zajęłam się ratowaniem zagrożonych zabiciem dzieci. Rozmawiałam z ich matkami już przyjętymi na aborcję do szpitala, często przerażonymi i poniżonymi. Powodem decyzji o zabiciu dziecka była bardzo często trudna sytuacja materialna tych kobiet, ich rodzin. Jedynym „wsparciem”, jakie otrzymywały, było wypisanie skierowania na aborcję. Udzielałam im wszelkiej możliwej pomocy, aby tylko uratować dziecko. Stało się to celem mojego życia.
Śledzi Pani losy tych ocalonych dzieci?
Z wieloma mam bliski kontakt do dzisiaj. Wszystkie wyrosły na wspaniałych ludzi. Ks. prałat Zdzisław Peszkowski, kapelan rodzin katyńskich, widując te uratowane dzieci, obserwując ich talenty, mawiał, że aborcja to powtórny Katyń, bo tam też ginęli najwybitniejsi. Przy czym dramatem aborcji jest fakt, iż na śmierć skazuje nie agresor czy ktoś obcy, tylko osoba, która powinna okazać wszelkie dobro.
Dziecko uratowane przed aborcją przywraca ład w rodzinie, jednoczy ją - widziałam to. Zdarzało się wręcz, że niewierzący rodzice prosili o duchowe wsparcie albo o pomoc w uzupełnieniu sakramentów św. Tak jak uratowane dziecko łączy rodzinę, tak aborcja ją niszczy. W domu, w którym doszło do aborcji, pojawiają się nieufność, agresja, przemoc. Pan Bóg staje się dla takich rodziców wyrzutem sumienia, toteż zwykle odchodzą od Kościoła. Straszliwe spustoszenie czyni syndrom poaborcyjny będący - o czym mówi się mało, bo nie jest to temat medialny - przyczyną wielu samobójstw.
Co myśli Pani, słysząc o tzw. wskazaniach medycznych do usunięcia ciąży?
Krajowy konsultant ds. ginekologii i położnictwa prof. Michał Troszyński, z którym miałam okazję pracować, powtarzał, że nie ma żadnych wskazań lekarskich do tego, by zabić dziecko, trzeba tylko bardziej zająć się dwoma pacjentami: matką i dzieckiem. Przecież współcześnie wiele operacji ratujących życie można wykonać w trakcie ciąży. Tymczasem dzisiaj, mimo postępu medycyny, lista „wskazań” się wydłuża. Dlaczego „wyrok skazujący” może wydać psychiatra albo okulista? Jeśli poród naraża kobietę na odklejenie się siatkówki, ciążę można rozwiązać przez cesarskie cięcie. W książce „Raport położnej z Oświęcimia” Stanisława Leszczyńska, pisała, że mimo warunków urągających ludzkości, w obozie koncentracyjnym nie miała żadnego zgonu okołoporodowego.
Nie da się usprawiedliwić decyzji o zabiciu nienarodzonego. Grzech ciężki popełnia całe środowisko biorące udział w tej zbrodni: rodzice i każdy, kto nakłania matkę do aborcji - a często jest dosłownie stawiana pod ścianą, polityk stanowiący prawo, pracownik służby zdrowia... Wszyscy będą musieli kiedyś za zadaną śmierć odpowiedzieć przed Panem Bogiem.
Dlaczego tak trudno dotrzeć z przekazem o wartości poczętego życia?
Na pewno pokutuje deprecjonowanie wartości życia człowieka, do czego przyczynił się komunizm. W 1956 r. polscy ginekolodzy otrzymali nakaz przeprowadzania aborcji. Ci, którzy nie chcieli, byli w różny sposób szykanowani, z pozbawieniem prawa wykonywania zawodu włącznie. Szanse na awans, karierę, pracę na uczelni mieli natomiast ci, którzy jeszcze przed ustawą dokonywali nielegalnie aborcji, nierzadko mieli na koncie wyroki sądowe, ponieważ w trakcie zabiegów często dochodziło do okaleczenia, a nawet zgonu pacjentki. Wiedza przekazywana studentom akademii medycznych, przyszłym pielęgniarkom i położnym była więc siłą rzeczy zmanipulowana. O dziecku w łonie matki mówiono „zarodek”, „blastula” „embrion”. Utarło się, że kiedy rodzice pytali o stan zdrowia narodzonego dziecka, neonatolodzy odpowiadali: „płód ma się dobrze”. Dzisiaj zresztą też nie mówi się o zabiciu dziecka, tylko o „zabiegu”.
Przerażające są wypowiedzi osób atakujących obrońców życia. W jednym z prześmiewczych komentarzy czytam: „jajko to nie kura, skrzek to nie żaba, a embrion to nie człowiek”...
To już nie tylko mowa pogardy, ale zatracenie ludzkiej godności. Dowodzi straszliwego upadku. Współczesny człowiek zwątpił w wartość swojego istnienia. Przykładów tego mamy mnóstwo. Na zachodzie Europy w prywatnych, dotowanych przez państwo klinikach aborcyjnych nie przeprowadza się, jak dawniej, aborcji przez łyżeczkowanie. Kobietom podawane są środki indukujące poród. Rodzą się żywe dzieci, które stają się „surowcem”. Z ich ciał, zgodnie z zapotrzebowaniem przemysłu farmaceutycznego czy kosmetycznego, pozyskuje się m.in. kolagen, enzymy, substancje do produkcji leków kardiologicznych, neurologicznych, immunologicznych i innych, tkanki do transplantacji. Cały ten proceder jest zatrważający, gdyż zabijane dzieci doznają niewyobrażalnego cierpienia. Mam wrażenie, a nawet jestem tego pewna, że zapomnieliśmy o istnieniu piekła. Współczesny człowiek nie chce myśleć o tym, że ma przed sobą tylko dwie drogi: niebo albo piekło. Przestał wierzyć w szatana. Kolumbijska lekarka, mistyczka Gloria Polo mówi, że kiedy dziecko zostaje zabite, w niebie jest wielkie cierpienie, za to w piekle - radość, bo uwalnia się demon.
Jaka jest skala aborcji dokonywanych Polsce?
Byłabym nieuczciwa, podając jakiekolwiek liczby, aczkolwiek takie dane od czasu do czasu się pojawiają. Według PAP od 1956 r. do grudnia 1985 r. zginęło 36 mln dzieci. Teraz, kiedy istnieje aborcja farmakologiczna, można przypuszczać, że więcej. Ciała dzieci zabitych w tzw. aborcjach domowych spłukiwane są wraz z wodą do kanalizacji. To proceder znany od 1956 r., kiedy w ten sposób pozbywano się rozczłonkowanych ciał dzieci. Dzisiaj - o czym głośno mówią osoby pracujące w oczyszczalniach ścieków dużych miast - do kanalizacji trafiają naprawdę duże dzieci.
Zakładając w 1998 r. fundację Nazaret, stawiała sobie Pani za cel m.in. godny pochówek dzieci zmarłych wskutek poronień i aborcji. Ostatni odbył się w Gończycach w grudniu ubiegłego roku.
Po pierwszym pogrzebie, który zorganizowałam w 2005 r., ówczesny minister zdrowia skierował przeciwko mnie pozew z zarzutem zbezczeszczenia ciał dzieci. A te ciała były w szpitalach palone razem ze śmieciami. Tak zresztą zdarza się i dzisiaj. Raport NIK wykazał, że - wbrew zmienionemu prawu - niewielka część szpitali oddaje ciała tych dzieci do pochówku. Większość trafia do tzw. odpadów szpitalnych. Kim trzeba być, żeby zamykać oczy na prawdę, jeżeli są tam ciałka powyżej 3 kg wagi? Przed pogrzebem w Gończycach brałam na ręce te dzieci - duże, przepiękne, zdrowe. Pytałam: „Jaki plan Pan Bóg miał wobec ciebie? Kim miałeś być?”. Bo - zgodnie z proroctwem Jeremiasza: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię” - Bóg ma jakiś zamiar w stosunku do każdego z nas. Jeżeli człowiek ma odwagę targnąć się na życie drugiego - to tak jakby walczył ze Stwórcą. Tylko Pan Bóg może życie dać i odebrać, nikt więcej. Dlatego na szarfach umieszczanych na trumienkach widniał napis: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 7,12).
Jakie zadania obecnie ma przed sobą powstała w 2018 r. fundacja Nowy Nazaret?
Blisko 40 lat pracy pokazały mi konieczność innych działań. Jednym z nich jest pomoc kobietom z syndromem poaborcyjnym oraz rodzinom z tzw. syndromem ocaleńca dotykającym np. rodzeństwo ofiary aborcji. Proszę mi wierzyć: widziałam straszliwe cierpienia spowodowane zabiciem dziecka. Dotykają one także lekarzy, którzy je przeprowadzali. M.in. w tym celu chcemy powołać Narodowe Centrum Obrony Życia i Ekspiacji. Św. Jan Paweł II, który do sprawy obrony nienarodzonych przywiązywał ogromną wagę, powtarzał, że krew niewinnie przelana głośno woła do Pana Boga i że naród, który zabija własne dzieci, staje się narodem bez przyszłości. Patrząc dzisiaj, jak dobro nazywa się złem, a zło dobrem, zastanawiam się, czy tego stanu nihilizmu już nie osiągnęliśmy, i to w wielu dziedzinach życia. Dlatego trzeba paść na kolana i błagać Pana Boga o miłosierdzie. Trzeba też głośno mówić, że miłosierdzie Boże jest tak niepojęte, że największy grzesznik może stać się największym świętym - trzeba tylko zaufać.
Czy upominanie się o prawa dzieci nienarodzonych do życia nie było głosem wołającego na pustyni? Nie czuła się Pani w tej walce osamotniona?
Skupiłam się na ratowaniu dzieci i rodzin, przywracaniu kobietom godności. Nie zastanawiałam się, czy dam radę, czy ktoś mnie wesprze. Nie miałam na to czasu. Siły czerpałam z Mszy św., adoracji Najświętszego Sakramentu, modlitwy. Co miesiąc jeździłam na Jasną Górę, by zdawać Matce Bożej swego rodzaju raport z tego, co udało się zrobić. Byłam świadkiem potężnych cudów. Nigdy nie zakwalifikowałam na zabieg kobiety kierowanej na aborcję z tzw. względów medycznych i żadne dziecko nie urodziło się trwale chore - na co wskazywała wcześniejsza diagnoza lekarza zlecającego przerwanie ciąży.
Bóg zapłać za rozmowę.
opr. mg/mg