Kochać to znaczy służyć dobru drugiego człowieka

Aby małżeństwo było udane, potrzebne są konkretna wiedza i konkretne starania. Nie wystarczy tylko intuicja, nie wystarczy tylko chcieć. Kochać uczymy się całe życie

Z Małgorzatą Kornacką, psychologiem, certyfikowanym terapeutą poznawczo-behawioralnym, pomysłodawczynią i współautorką warsztatów dla kobiet „Jak Judyta”, autorką książek „Boży coaching”, „Małżeństwo. Instrukcja obsługi”, żoną i mamą - o małżeńskiej miłości, przebaczaniu i stawianiu wymagań - rozmawia Anna Wolańska.

Tytuł nowej książki Pani autorstwa sugeruje, że aby małżeństwo prawidłowo funkcjonowało, potrzebna jest znajomość instrukcji jego obsługi. Nie wystarczy intuicja?

Żeby małżeństwo było udane, potrzebne są konkretna wiedza i konkretne starania. Nie wystarczy tylko intuicja, nie wystarczy tylko chcieć. Połowa małżeństw na świecie się rozwodzi. Ale to nie znaczy, że ta druga połowa to szczęśliwi ludzie. Dlaczego? Właśnie dlatego, że to nie jest takie proste, nie wystarczy tylko się zakochać i jakoś to będzie. Potrzeba jeszcze konkretnej wiedzy i starań.

Są jednak tacy, którzy mówią, że do udanego małżeństwa wystarczy właściwy kandydat albo właściwa kandydatka...

To jest przykład myślenia, w którym podchodzimy do miłości jak do szalonego ognia, tymczasem prawdziwa miłość przypomina żarzące się węgle. Nie wystarczy tylko się zakochać, zachwycić, potrzebne są starania, które warto podejmować w trakcie trwania związku, na przestrzeni wszystkich lat. Oprócz znalezienia właściwej osoby konieczne jest posiadanie i wykorzystywanie pewnych umiejętności, takich jak np. umiejętność przebaczania, nazywania swoich potrzeb, rozwiązywania konfliktów, słuchania drugiego, asertywności. To właśnie one pomogą nam przetrwać kryzysy.

...i tacy, którzy przekonują, że trzeba często chodzić do spowiedzi. To dobry sposób na budowanie trwałego związku?

Jak najbardziej! Ale oprócz tego, żeby chodzić do spowiedzi, trzeba też być w dialogu z drugim człowiekiem, nawracać się i zadośćuczynić. Jeżeli np. dostaje się jakieś zadośćuczynienie jako pokutę, to warto ją wprowadzić w życie. Ale jeżeli jest to tylko taki wytrych, że: „pójdę, poopowiadam, a potem dalej będę robić swoje”, to niekoniecznie takie działanie przyniesie dobre owoce.

W swojej książce podpowiada Pani, że dla dobra związku małżonkowie powinni traktować siebie jak królewska para. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować...

Królewska para to znaczy, że obydwoje jesteśmy godni szacunku, obydwoje mamy wielką wartość i nawet jeśli służymy sobie, to nie robimy tego, przyjmując postawę kogoś nieważnego, kogoś nieistotnego, tylko króla. Króla, który idzie i myje komuś stopy, ale ze świadomością tego, że to jest coś ważnego, co ja robię. Ja jestem ważny i ta druga osoba jest ważna. Częstym błędem jest to, kiedy małżonkowie nie traktują siebie poważnie. Pozwalają sobie wtedy na zachowania, na które w innych okolicznościach - np. wobec szefa w pracy czy wobec klienta - nigdy by sobie nie pozwolili. A tymczasem - któż ma być ważniejszy, niż właśnie ta osoba, z którą decyduję się dzielić resztę życia?!

Czy małżeńska mądrość przychodzi wraz z wiekiem, doświadczeniem?

Generalnie ludzie dzielą się na głupich, mądrych i bardzo mądrych. Głupi to ci, którzy popełniają błędy i nie wyciągają wniosków, mądrzy to ci, którzy popełniają błędy i wyciągają wnioski, a bardzo mądrzy to ci, którzy uczą się na błędach innych. Mądrość przychodzi z wiekiem pod warunkiem, że nasze działania poddajemy refleksji i uczciwej ocenie.

A życiowy bagaż? Ma wpływ na wspólne życie małżonków?

Olbrzymi. Wiele naszych problemów wynika z różnych pragnień i nieprzepracowanych traum, które miały miejsce w dzieciństwie. To, oczywiście, nieprawda, że jeśli ktoś miał trudne dzieciństwo, to nie nadaje się do małżeństwa. Ale z całą pewnością taka osoba może potrzebować pomocy, żeby uporać się z różnymi niewłaściwymi przekonaniami, które mogą niszczyć małżeństwo. Np. ktoś może myśleć, że jest gorszy, że jest do niczego. I jeśli małżonek zrobi błąd, zapomni o czymś, to wtedy ten, który ma zranienia, nie pomyśli: okej, no zrobił błąd, pomylił się, na pewno nie chciał źle, ale pomyśli: to specjalnie, nie liczy się ze mną. I nada temu znaczenie nieprawdziwe, ale raniące i takie, które buduje mury. I w tym sensie przekonania, które gdzieś tam nabywamy w dzieciństwie pod wpływem różnych trudnych sytuacji, mogą przyczyniać się do jeszcze większych kryzysów w naszym małżeństwie czy do postrzegania problemów jako poważniejszych niż one są w istocie.

Jak rozumie Pani przebaczenie? Czy w małżeństwie wszystko należy przebaczyć? Bywa przecież i tak, że druga strona traktuje to jako przyzwolenie na niewłaściwe zachowanie.

Ja wyraźnie rozróżniam przebaczenie i pojednanie. Do przebaczenia potrzebna jest tylko decyzja osoby, która została skrzywdzona. Przebaczenie polega na tym, że ja do pewnych rzeczy nie wracam, nie chcę karać kogoś za to, co się stało - milczeniem, nieodzywaniem się, robieniem na złość, brakiem współpracy, jakimiś wymówkami. To nie rozwiązuje problemu, nie cofa czasu, buduje dodatkowy mur. A do pojednania potrzebna jest jeszcze druga osoba. I żeby doszło do pojednania, to ta druga osoba musi zobaczyć swój błąd, przeprosić i w jakiś sposób zadośćuczynić. Kochać to znaczy służyć dobru drugiego człowieka. A czy to będzie dobre, jeżeli ktoś popełnia błędy, nie ponosi za to żadnych konsekwencji, a my mu na to pozwalamy? Bezwarunkowa miłość domaga się warunkowej relacji. Nie da się kochać drugiego, nie stawiając mu jakichś wymagań, które będą dla niego rozwojowe. Ale to nie ma nic wspólnego z nieprzebaczeniem. Podobnie, jak wobec dziecka, należy wyciągać konsekwencje nie wtedy, kiedy jesteśmy rozzłoszczeni, tylko na chłodno. Tu nie chodzi o to, żeby dać upust swojej złości, ale o to, by małżonkowi stawiać wymagania skutecznie. Spokojnie i stanowczo. Autorytet musi być zawsze jak kaloryfer - twardy i ciepły. Twardy dla problemu, ciepły dla człowieka.

Spory odsetek młodych małżonków mieszka z rodzicami, którzy wspomagają ich pozwoleniem na użytkowanie swojego mieszkania, pieniędzmi. To właściwa postawa?

Ja jako źródło mojej mądrości traktuję Biblię. A Pan Jezus mówi wyraźnie, że opuści mężczyzna ojca i matkę. Opuści - to bardzo mocne słowo. Tak naprawdę mężczyzna staje się mężczyzną wtedy, kiedy bierze odpowiedzialność za innych. Wielu mężczyzn pytanych, kiedy pierwszy raz poczuli się mężczyznami, powiedziało, że wtedy właśnie, kiedy wzięli odpowiedzialność. Na pewno zdrowiej jest, jeśli młodzi małżonkowie mają taki czas, by okrzepnąć, dojrzeć, budować swoją relację samodzielnie. Natomiast wizyty u dziadków razem z wnukami, by rodzina wielopokoleniowa mogła się sobą cieszyć, są pięknym rozwiązaniem.

Czemu ludzie tak często dziś się rozwodzą?

Po pierwsze - zmieniło się podejście do rozwodów. Na przestrzeni lat nastąpiła ich akceptacja, dużo większe społeczne przyzwolenie. Oczywiście, są takie sytuacje, w których rozwód wręcz jest wskazany, konieczny, by ludzie się zdrowo rozwijali. Myślę jednak, że często zbyt pochopnie podejmuje się decyzje o rozwodzie. Po drugie - żyjemy w czasach, w których wszystko mamy szybko, trudniej nam się czeka na wartościowe rzeczy, chcemy je mieć od razu. Jeśli one natychmiast się nie pojawią, jesteśmy skłonni rezygnować i szukać kolejnej łatwej okazji. I myślę sobie, że to też może być powód, dla którego ludzie tak szybko podejmują decyzje o rozstaniu. Kiedyś było tak, że rzeczy się naprawiało, teraz się wyrzuca i kupuje nowe.

Wspomniała Pani o pochopnych decyzjach. Czy to znaczy, że każde małżeństwo można uratować? Gdyby tylko dwojgu ludziom „chciało się chcieć”?

Zdecydowanie tak. Jeżeli dwie osoby mówią, że „tak, ja chcę” - to jest to możliwe. Jeżeli dwie osoby mówią, że „chcę, ale zmieńcie mi tę drugą osobę, a wtedy się zgodzę” - wtedy nie. Tylko wtedy nie. Ale jeśli pada deklaracja: „chcę zobaczyć, co ja mam zmienić, chcę pracować nad sobą dla tego drugiego, chcę nauczyć się kochać, przebaczać, rozumieć” - wtedy każde małżeństwo można uratować.

Proszę zatem podpowiedzieć, jaki powinien być pierwszy krok do rozwiązania małżeńskiego problemu.

Pierwszy krok to uświadomienie sobie, że w ogóle mamy problem. Nazwanie go, przedyskutowanie. Wydaje się, że rozmowa między małżonkami jest dosyć trudną sprawą. Praktyka pokazuje, że o ile kobiety są z reguły świadome problemów, które występują w małżeństwie, o tyle mężczyźni są bardzo często zaskoczeni, że w ogóle mamy do czynienia z jakimś problemem. Zazwyczaj jest tak, że im się żyje wygodnie, oni nie widzą problemu. I to wielokrotne się powtarzało w gabinecie, kiedy kobieta wypłakiwała różne rzeczy, mężczyzna zdumiony na nią patrzył i mówił: „Kochanie, ale ja pierwszy raz słyszę, czemu ty mi wcześniej tego nie powiedziałaś?”. Czyli pierwszy krok to uświadomienie sobie, że w istocie mamy problem. A drugi - poszukać dróg, jak możemy go rozwiązać. No i zdecydować się na jakieś wspólne rozwiązanie.

Dziękuję za rozmowę.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama