Polski rząd chce dyktować rodzinom, jak mają wychowywać dzieci
Próby zdyscyplinowania dziecka, które wpadło w histerię, mogą być zinterpretowane jako przemoc w rodzinie. Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
Polski rząd chce wtrącać się w wychowanie dzieci w normalnych rodzinach. Zwykły klaps będzie naruszeniem prawa.
Posłowie chcą też kar dla rodziców za „przemoc psychiczną” i „szantaż emocjonalny” wobec dzieci. Pod te sformułowania urzędnik ze złą wolą będzie mógł podciągnąć wszystko.
Polska wybiera więc drogę takich państw jak Szwecja, gdzie normalna rodzina jest uważana za źródło patologii i twór z góry podejrzany. O tym, że polski rząd myśli podobnie, świadczą choćby wyniki telefonicznego sondażu, na który się powołuje. Wynika z niego, że przemoc jest rzekomo stosowana w 48 proc. polskich rodzin. Na to, że te badania są nierzetelne, wskazuje m.in. porównanie z innymi badaniami, które też otrzymali posłowie. Według nich, przemoc wobec dzieci zdarza się w 15 proc. rodzin... Mało kto w Sejmie zwraca uwagę na takie różnice.
Głupie pomysły
Zakaz kar cielesnych jest już zapisany w projekcie ustawy, który do Sejmu przysłał rząd. To znaczy, że każdy, nawet najlżejszy klaps, będzie złamaniem prawa. Niestety, w podkomisji sejmowej brakuje ludzi, którzy widzą absurd wprowadzania tak szczegółowego określania, co w rodzinie jest legalne, a co nie. Opozycja nie alarmuje mediów, bo wiceprzewodniczącą podkomisji przygotowującej ustawę z ramienia PiS jest Joanna Kluzik-Rostkowska. Można ją podejrzewać o wszystko, tylko nie o konserwatywne poglądy.
Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak zaproponował nawet dopisanie do ustawy zakazu przemocy psychicznej wobec dzieci, czyli ubliżania, wyszydzania i „szantażu emocjonalnego”. Przewodnicząca podkomisji Magdalena Kochan z PO poparła jego pomysł. Głosy takie jak wybitnego prawnika Andrzeja Zolla, byłego rzecznika praw obywatelskich, rzadko przebijają się do mediów. Andrzej Zoll nazwał te pomysły wprost głupimi i ostrzegł, że będą psuły stosunki w rodzinie.
W Sejmie zdroworozsądkowego punktu widzenia próbował do tej pory bronić tylko osamotniony poseł PiS Adam Śnieżek, z zawodu specjalista spraw socjalnych. Wybrał się na posiedzenie podkomisji, choć nie jest jej członkiem, i dzielił się swoimi wątpliwościami w sprawie ustawy. Co to za wątpliwości? — Między innymi takie, że zakaz stosowania kar cielesnych to regulacja, która idzie zbyt daleko — mówi „Gościowi” Adam Śnieżek. — Są sytuacje, w których danie klapsa jest uzasadnione. Na przykład jeśli dziecko uprze się w sklepie, żeby coś mu kupić, tupie, krzyczy i nie reaguje na tłumaczenie. A rodzic musi coś zrobić szybko, nie może przedłużać tej sytuacji — mówi Śnieżek.
Klaps dopuszczalny
Przewodnicząca podkomisji posłanka PO Magdalena Kochan widzi tę sprawę inaczej. Uważa, że klaps jest zawsze oznaką bezradności rodzica. — Niektórzy myślą, że dziecko jest obywatelem drugiej kategorii. Tymczasem mały człowiek ma swoją dumę i godność. Jego wychowanie nie może się opierać na strachu, tylko na rzetelnej rozmowie i rozumowym oddzielaniu dobra od zła — przekonuje w rozmowie z „Gościem”.
Zapis o karach cielesnych został jednak ostro skrytykowany przez różne organizacje zrzeszające rodziców. Źle ocenia go psycholog Joanna Krupska, prezes Związku Dużych Rodzin Trzy Plus i matka siedmiorga dzieci. Co ciekawe, Krupska osobiście nie stosuje klapsów. — Jestem jednak zdecydowanie przeciwna stawianiu w jednym rzędzie znęcania się nad dzieckiem i klapsów. Jest szereg pozycji w literaturze psychologicznej, które traktują klaps jako dopuszczalną metodę wychowawczą. A o metodach wychowania dziecka powinni decydować rodzice, a nie państwo — mówi.
Joanna Krupska obawia się, że rodzice nie będą teraz czuli się w pełni wolni w wychowaniu swojego dziecka. — Bojąc się, wielu rodziców zacznie w ogóle wycofywać się z wychowania dzieci. Poczują się wychowawczo bezradni. Tymczasem dla dobra dziecka trzeba mu stawiać wymagania. Można to robić za pomocą perswazji i dochodzenia do kompromisu z dzieckiem. Jeśli ktoś tego nie potrafi, to lepiej niech da klapsa, zamiast pozwolić dziecku rozlewać sok po całym mieszkaniu — mówi Krupska.
Urzędnik decyduje
Organizacje rodziców ostrzegają też, że zakaz klapsów może być niebezpieczny w połączeniu z drugim niepokojącym zapisem w rządowym projekcie. Chodzi o nowe prawo do odebrania dziecka rodzicom przez pracownika socjalnego. Pracownik mógłby to zrobić, jeśli stwierdzi, że zagrożone jest życie lub zdrowie dziecka. Zabierze dziecko w asyście policjanta lub lekarza, ale nie będzie musiał ich pytać o zdanie. — I to jest niebezpieczne, bo pracownicy socjalni nie zawsze są przygotowani do podejmowania aż tak ważkich decyzji. Jest wiele przykładów z Niemiec, kiedy urzędnicy z Jugendamtów nadużywali swoich uprawnień, zabierając dzieci. Później ich decyzje okazywały się bezpodstawne — mówi poseł Adam Śnieżek. — Przecież już dzisiaj policjanci mogą odbierać dzieci w drastycznych sytuacjach, kiedy oboje rodzice są pijani. Może trzeba ten system ulepszyć, ale nie w taki sposób, żeby decyzję podejmował jeden pracownik socjalny — uważa.
Decyzję pracownika socjalnego musiałby później potwierdzić sąd rodzinny. Jednak pracownik będzie miał aż 48 godzin na zawiadomienie sądu. W projekcie nie zapisano też, ile czasu miałby sąd na wydanie swojego orzeczenia.
Joanna Krupska widzi zagrożenie w tym, że nowe prawo będą wykorzystywali rodzice, którzy są ze sobą w konflikcie. Tak nagminnie dzieje się w Szwecji. — Dzieci są tam odbierane na podstawie zwykłych donosów, a później tułają się po rodzinach zastępczych. Nawet, jeśli wracają do domu, to pozostawia w nich ogromną traumę — mówi. — Nadużycia mogą się też zdarzać, jeśli rodzice będą w konflikcie z tym pracownikiem socjalnym, który sam podejmuje decyzję — ostrzega.
Podejrzana rodzina
W rządowym projekcie ustawy „o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie” obok zapisów, które podważają pozycję rodziny, są też propozycje wartościowe. Na przykład zapis, dzięki któremu sprawca domowej przemocy będzie natychmiast usuwany z mieszkania. — Dzisiaj jest tak, że ofiara przemocy ucieka z dziećmi z domu, a sprawca żyje sobie wygodnie we wspólnym mieszkaniu. Nieraz zdąży wszystko z tego mieszkania wyprzedać na alkohol — mówi posłanka PO Magdalena Kochan, przewodnicząca podkomisji. — Chcemy, żeby teraz to sprawca był usuwany z domu. Ma też dostać zakaz zbliżania się do rodziny na odpowiednią ilość metrów. Tę sprawę sąd rodzinny miałby rozpatrywać w trybie przyspieszonym, w ciągu 24 godzin — zapowiada.
Te zapisy nie są kontrowersyjne i wszyscy je popierają. Problem leży gdzie indziej. Posłanka Kochan obiecuje, że podkomisja będzie jeszcze dyskutować o ostrym sprzeciwie organizacji rodziców. Ich głos zabrzmiał bardzo zdecydowanie podczas tzw. wysłuchania społecznego w Sejmie. Ze swojego zdania o zakazie klapsów i przemocy psychicznej przewodnicząca podkomisji jednak się nie wycofuje. — Chcemy budzić tym prawem świadomość społeczną — mówi.
Adam Śnieżek uważa jednak, że wpisanie tych sformułowań do ustawy to tylko pierwszy krok. To będzie podstawa do dalszych zapisów, które wprowadzą sankcje karne na przykład za klapsa. — Będzie to też zachęta do dzieci do składania skarg na rodziców. Dzieciom będą przypominać o tym ciągle kolorowe pisemka młodzieżowe — mówi Adam Śnieżek.
— To jedna z ustaw, które działają w kierunku osłabienia rodziny — dodaje Joanna Krupska. — Polska jest na szarym końcu Europy pod względem wspierania rodzin, które wychowują nowe pokolenie i inwestują w nie. Przyjaźniejsze dla rodzin przepisy mają Czechy, Litwa, Węgry, a nawet Ukraina. Niechby państwo polskie zajęło się tymi sprawami, zamiast kontrolowaniem normalnych rodzin — mówi.
Szwedzki raj
Dawanie klapsów w Szwecji jest całkowicie zakazane od 1979 roku. Nie zlikwidowało to wcale znęcania się nad dziećmi przez margines społeczny. Za to dobrzy rodzice przyłapani na dawaniu klapsa stają w Szwecji przed sądami. — Sam broniłem ostatnio przed szwedzkim sądem Słowaka, który dał pojedynczego klapsa swojemu trzyletniemu dziecku — mówi Jerzy Misiowiec, adwokat od 30 lat mieszkający w Szwecji. — Matka dziecka zawiadomiła o tym policję. Ci państwo byli w trakcie rozwodu. Akurat mojego klienta sąd uniewinnił. Takie sprawy są jednak bardzo częste — relacjonuje Misiowiec.
W Szwecji urzędnicy chętnie korzystają ze swoich uprawnień do odbierania dzieci rodzicom. Wystarczy, że nastolatek po kłótni z rodzicem zadzwoni na policję i nakłamie, że na przykład jest molestowany seksualnie. Machina wtedy rusza i często nie da się już jej zatrzymać, nawet jeśli nastolatek odwoła zeznania.
Musi zdarzyć się wyjątkowa tragedia, żeby szokujące decyzje urzędników przebiły się do mediów. Tak stało się w przypadku śmierci Daniela. Do jego matki, Marianny Sigstroem, dotarł Grzegorz Górny z pisma „Fronda”. 12-letni Daniel chorował na padaczkę. Szwedzcy urzędnicy uznali jednak, że Marianna jest „nadopiekuńcza” i „popełnia błędy w wychowaniu”. Daniel został jej odebrany i tułał się po rodzinach zastępczych. Słał do mamy dramatyczne listy z prośbami o pomoc. Matka jednak, choć walczyła o syna, miała sądowy zakaz zbliżania się do niego. Pierwszą rodzinę zastępczą tworzyła dla chłopca para narkomanów na odwyku, drugą stanowił samotny alkoholik. Nie wiedział, jak pomóc chłopcu w czasie ataków padaczki. Daniel u niego zmarł.
Pojedynczy opiekunowie zastępczy zdarzają się, bo w dotkniętej rozkładem tradycyjnej rodziny Szwecji już 70 proc. gospodarstw domowych jest jednoosobowych. — Część tych rodzin nie ma ani kwalifikacji, ani zainteresowań wychowawczych. To dla nich źródło utrzymania. Intencje twórców tego systemu były dobre, ale wykonanie szwankuje — uważa adwokat Jerzy Misiowiec.
Mirosław Hrechorowicz ma podwójne obywatelstwo, szwedzkie i polskie. Dobrze zarabiał w Szwecji jako nauczyciel muzyki. Kiedy jednak jego córki osiągnęły wiek, w którym miały pójść do szkoły, Hrechorowiczowie spakowali się i wrócili do Polski, do Białegostoku. — Chcieliśmy dzieci wychować normalnie, mieć na nie jakiś wpływ. Tymczasem w Szwecji nie ma więzi rodzinnych takich jak w Polsce. Dotyka to też Polaków mieszkających w Szwecji, bo ich dzieci w szkołach nabywają szwedzkiej mentalności — uważa. Jego zdaniem, dzieci rzadko mają tam szacunek dla rodziców. — Kontakt rodziców z dziećmi to w Szwecji zazwyczaj katastrofa. Nie ma też mowy o przekazaniu dzieciom wiary czy tradycji. Nawet poziom nauczania jest w tym systemie fatalny, jest sporo przypadków analfabetyzmu — mówi.
Zakaz klapsów to w Szwecji jedno z wielu praw, które osłabiają pozycję rodziny. Prawa te wprowadziła socjaldemokracja podczas kilkudziesięciu lat nieprzerwanych rządów. W Szwecji to państwo przejmuje odpowiedzialność za wychowanie nowego pokolenia. — Wszystko jest podporządkowane kolektywowi. Prawa jednostki są mniej doceniane niż w innych częściach Europy, w zderzeniu z kolektywem przegrywają — uważa Jerzy Misiowiec. Jego zdaniem, Polska nie powinna szwedzkich rozwiązań kopiować. — Nadmiar regulacji niczemu dobremu nie służy — ostrzega.
opr. mg/mg