Czy nowe przypisy dotyczące rozmów kanoniczno-duszpasterskich z narzeczonymi przed zawarciem przez nich małżeństwa realnie wpłyną na lepsze przygotowanie do ślubu i na poprawę kondycji polskich małżeństw?
Nowe przypisy dotyczące rozmów kanoniczno-duszpasterskich z narzeczonymi przed zawarciem przez nich małżeństwa wejdą w życie za pół roku. Czy realnie wpłyną na lepsze przygotowanie do ślubu i na poprawę kondycji polskich małżeństw? To się dopiero okaże. Ale coś robić trzeba, bo jest źle.
Nie tylko rośnie liczba rozwodów, których w ubiegłym roku orzeczono prawie 63 tys. Zmalała też liczba zawieranych małżeństw – do nieco ponad 192 tys. w roku 2018. Tylko częściowo można to tłumaczyć niżem demograficznym i migracją. W ogólnej liczbie małżeństwa wyznaniowe stanowią ok 63 proc., a wśród nich ponad 90 proc. to małżeństwa katolickie. Oznacza to, że wśród wszystkich nowych małżeństw te zawierane w Kościele katolickim stanowią już tylko ok 60 proc. Mało – jak na katolicki kraj. Przybywa za to związków nieformalnych, szczególnie w dużych miastach.
Negatywne zjawiska dotykające małżeństw zwłaszcza w dużych aglomeracjach mają wiele uwarunkowań. Jednym z nich jest właśnie migracja. Młodzi ludzie wyjeżdżający do większych ośrodków (lub za granicę) nierzadko ze względów praktycznych decydują się na wspólne zamieszkanie, choć nie są jeszcze małżeństwem, i zaczynają się do nowej sytuacji przyzwyczajać. Odwlekaniu decyzji o ślubie sprzyja anonimowość w nowym środowisku, uwolnienie się od wpływu krewnych i duszpasterzy, jak również stale towarzyszące migrantom poczucie niepewności o przyszłość. Do tego dochodzi moda na rozwiązłość lansowana w mediach, kulturze i w życiu społecznym. Nawet język dostosowano do nowej rzeczywistości. Ten, z którym dzieli się łoże, to coraz częściej „partner”, żeby nie rozróżniać między małżonkami i konkubentami, a nawet nie sugerować koniecznej różnicy płci.
Nie wolno udawać, że procesy te nie są metodycznie sterowane. Wszelkie rewolucje – począwszy od tej w raju – miały i mają na celu zniszczenie relacji nie tylko między Bogiem i człowiekiem, ale również uderzenie w świętość tej najważniejszej i najbardziej intymnej relacji społecznej, jaka istnieje w małżeństwie. Zniszczenie tych relacji stawia się jako konieczny warunek ulepienia nowego człowieka, zaprogramowanego do życia w utopijnym świecie. Ten proces wpisany był w program wielkiej rewolucji francuskiej, w dzieła Engelsa i w działalność Lenina. Twórcy zaś neomarksizmu za jedną z przyczyn załamania się systemu komunistycznego uznali zaniechanie ostatecznej rozprawy z małżeństwem i rodziną, dlatego to zadanie uznali za fundamentalne w budowaniu „nowego wspaniałego świata. Po tej linii idzie także ideologia społeczeństwa otwartego, czyli, jak to określił Benedykt XVI, „dyktatura relatywizmu”, gorliwie forsowana przez instytucje George’a Sorosa, loże masońskie, sprzyjające im media i ośrodki kultury. Stawką w tych zmaganiach jest nie tylko człowiek, ale i jego związek z Bogiem.
Kryzys małżeństwa i rodziny zawsze idzie w parze z kryzysem wiary. Pytanie, co jest przyczyną, a co skutkiem, należy do tej samej kategorii, co dylemat, czy najpierw była kura, czy jajo. Zamiast zajmować się sofistyką, trzeba podejść do problemu jako do całości. Takie podejście sugeruje również Dekalog, w którym przykazanie dotyczące życia rodzinnego stoi bezpośrednio po tych dotyczących relacji do Boga. Kryzys wiary, widoczny szczególnie w dużych miastach, gdzie już połowa młodzieży nie uczęszcza na lekcje religii, a ponad 80 proc. nie chodzi na niedzielne Msze Święte, ma niewątpliwie główne źródło w kryzysie małżeństwa ich rodziców i w kryzysie rodzin. Chyba sam tylko Bóg może coś poradzić wobec człowieka, który wynosi z dzieciństwa negatywny obraz ojca. „Mocnym upośledzeniem, szczególnie dla chłopaka” – nazwał w jednym z wywiadów brak ojca Borys Szyc, który sam porzucenia przez ojca doświadczył.
Kiedy coraz więcej młodych ludzi nie chce zawierać sakramentalnego małżeństwa, samo zreformowanie formalności przedślubnych może nie wystarczyć. To może jedynie zmniejszyć liczbę małżeństw zawieranych nieważnie. Ale największym wyzwaniem jest zaradzenie narastającemu kryzysowi wiary. Bo nie o to przecież chodzi, żeby niewierzących popychać do sakramentu małżeństwa. Tego robić nie można – jak nie można ich popychać do przyjęcia Eucharystii. Zamiast tego trzeba ich ewangelizować, nierzadko od podstaw, aby wzbudzić w nich wiarę i szczere pragnienie Boga.
Trzeba zadbać o obecność Chrystusa w ich sercach wpierw, nim zamieszkają razem. Małżeństwo też musi mieć swój adwent.
"Idziemy" nr 50/2019
opr. ac/ac