Polska prasa kobieca lansuje styl życia kobiety wyzwolonej, w którym nie ma miejsca na macierzyństwo - nie wspominając o cenie, jaką kobieta płaci za taki styl "bycia motylem"
Od pewnego czasu polska prasa kobieca lansuje nowy styl życia. Dzisiejsza kobieta, osoba wyzwolona, daleko odbiega od dawnego portretu matki Polki. W nowym, radosnym świecie nie ma miejsca na zniewalające macierzyństwo, sprowadzające cierpienia, wyrzekanie się przyjemności. Jest to dość zaskakujące, zwłaszcza w Polsce, gdzie współczynnik dzietności jest najniższy w Unii Europejskiej.
Fot. Dominik Różański.
Edyta dobiega trzydziestki, ale nie chce nawet myśleć o macierzyństwie. Skończyła studia, kilka lat temu wyszła za mąż i robi karierę prawniczą. — Dziecko to przebudowa całego mojego świata — mówi. — Jestem tak pochłonięta pracą zawodową, że na nic nie mam czasu. Z mężem widujemy się dopiero późnym wieczorem. W moim życiu wszystko jest poukładane — praca, wyjazdy zagraniczne, urlopy daleko od Polski. Jak mogłabym to stracić? Dobrze, że Paweł wyznaje te same zasady, co ja. Rodzicielstwo to nie dla nas. Może nie dorośliśmy jeszcze do tylu wyrzeczeń, jakie ze sobą niesie. Może kiedyś, za kilka lat będziemy na to gotowi.
Nie można nikogo zmuszać, aby zmienił swój system wartości. Są kobiety świadomie wyrzekające się dziecka. Nie widzą siebie w roli matki. Nie mają instynktu macierzyńskiego. Nie potrafiłyby obdarzyć małego człowieka miłością, czułością — i może lepiej, że nigdy matkami nie zostaną. Tych jest jednak niewiele. Cała rzesza wyemancypowanych dziewczyn nie myśli o macierzyństwie, bo tak jest wygodniej, nie trzeba z niczego rezygnować, być odpowiedzialnym za drugiego człowieka. — Życie jest krótkie — stwierdza Ania, trzydziestoletnia pracownica agencji reklamowej — trzeba z niego czerpać, co się da, a nie zawracać sobie głowę pieluchami i zupkami. Moje mające dzieci koleżanki patrzą na mnie z zazdrością. Sama o sobie decyduję, robię, co chcę i kiedy chcę. Jestem wolna — kończy swój wywód ze śmiechem.
Młodzi ludzie, hołdujący hedonistycznemu poglądowi na świat, żyją chwilą. Nie jest istotne, co będzie jutro lub za kilka lat, liczy się tu i teraz. Życie motyla jednak kończy się przeważnie bolesnym obudzeniem. Zostaje samotność, pustka, niespełnienie.
— Dwa lata temu odeszłam na emeryturę — mówi Ewa, redaktorka w jednym z warszawskich wydawnictw. — Mąż, który był starszy ode mnie, umarł kilka lat temu. Nie mieliśmy dzieci, bo ograniczałyby nasze kolorowe życie. Gdy byłam młoda, nie czułam potrzeby bycia matką. Praca, wyjazdy, życie towarzyskie, krąg zaufanych przyjaciół — żyłam jak w ciepłym, bezpiecznym kokonie. Gdy się ocknęłam, było za późno na zmiany. Słuchałam wynurzeń moich koleżanek na temat ich dzieci. Żyłam problemami Kaś, Baś i Jacusiów. Wiedziałam, jaką szkołę kończą, jaki wybrali kierunek studiów, z kim zakładają rodziny. Tylko ja nie miałam o kim mówić. Zbliżyłam się do dziecka moich kuzynów, przelałam na nie swoje niespełnione uczucia macierzyńskie. Ale matka Tomka przywołała mnie do rzeczywistości, wskazując mi właściwe miejsce. Wpadłam w obsesję. Wyobrażałam sobie, jakie byłoby moje dziecko, gdybym wtedy, wiele lat temu nie dokonała aborcji. Liczyłam, ile miałoby lat, zastanawiałam się, do kogo byłoby podobne. W końcu musiałam szukać porady u psychologa. Teraz jest już lepiej, ale te myśli nadal nie dają mi spokoju. I dziś, z perspektywy przeżytych lat, wiem, jaką cenę płaci się za bycie motylem.
Warto, aby nad słowami Ewy zastanowili się niektórzy dziennikarze, propagujący akcję przeciwko macierzyństwu. A temu ma służyć raport „Matka Polka kontra życie”, zamieszczony w jednym z numerów „Twojego Stylu”. Według niego bycie mamą to „cierpienie, droga krzyżowa”, a gdy urodzimy dziecko, to umieramy. Dlaczego tak się dzieje? Wyrzekamy się przecież własnego ciała, bo ciąża, poród, karmienie piersią do tego prowadzą. Ale to nie wszystko. Przede wszystkim rezygnujemy z własnego ja — wyrzekamy się pracy zawodowej, upodobań, przyjemności, samorealizacji, seksu. Są matki, które nie chcą się tak poświęcać, jednak one, zdaniem dziennikarki, zostają napiętnowane przez społeczeństwo jako wyrodne rodzicielki.
Cytowane są wypowiedzi czytelniczek. „Sama sobie ukręciłam ten bicz. Ludzie ludziom zgotowali ten los”. Niewyspanie towarzyszące wychowaniu niemowlaka porównuje się do tortur stosowanych w chińskich więzieniach. Obowiązki macierzyńskie jawią się nam jak obozy zagłady, przerażające w swym okrucieństwie więzienia. Sfrustrowane matki tracą poczucie rzeczywistości, odwołując się w swym „nieszczęściu” do motta „Medalionów” Zofii Nałkowskiej. Powinny jak najszybciej udać się do psychologa i tam szukać pomocy. Nikt nie neguje ich psychicznych cierpień, ale zdanie kobiet z zaburzeniami osobowości nie może być wzorem dla młodych dziewczyn — jaki bowiem sens ma propagowanie chorych zachowań i stawianie na piedestale pracoholizmu lub imprezowania bez żadnych zahamowań?
Kobiety boją się rezygnacji z pracy, odstawienia na boczny tor przez dwa lata. Czy to są realne zagrożenia? Różne są sytuacje i wiele zależy od pracodawcy. Ale większość stosunkowo bezboleśnie wchodzi w nowe obowiązki. Przez ten krótki okres nie staną się przecież wtórnymi analfabetkami.
Oczywiście, że ich życie wymagać będzie dużego „przemeblowania” — pogodzenia pracy zawodowej z opieką nad dzieckiem, obowiązkami domowymi. Wszystkie te trudy wynagrodzi roześmiana buzia malucha. — Zdecydowałam się na dziecko późno, bo mam trzydzieści sześć lat — mówi Magda, mama kilkumiesięcznej Oli. — Robiłam karierę zawodową. Szybko awansowałam, byłam ceniona w pracy. Częste wyjazdy zagraniczne, nawał obowiązków wykluczały, moim zdaniem, macierzyństwo. Mieliśmy z mężem grono przyjaciół, zwiedziliśmy chyba pół świata. Nie odczuwałam potrzeby bycia matką, odkładałam ten etap życia na nieokreślone „później”. Wszystko się zmieniło, gdy Ola przyszła na świat. Życie nabrało innego wymiaru. Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo jestem szczęśliwa. Od pierwszej chwili, zaraz po porodzie, gdy wzięłam ją na ręce, poczułam spokój, taką dziwną błogość, której nie oddałabym za żadne splendory zawodowe. Niestety, po pół roku musiałam wrócić do pracy. Zatrudniłam opiekunkę. Najtrudniej było mi każdego ranka rozstać się z Olą. Byłam niespokojna o nią, tęskniłam. Ciągle dzwoniłam do opiekunki z pytaniami. Na szczęście po kilku dniach przywykłam do nowej sytuacji.
— Pierwsze dziecko urodziłam jako dziewiętnastolatka — mówi Patrycja. — To była „wpadka” studencka. Pobraliśmy się z Michałem. Dzięki pomocy rodziców skończyliśmy studia. Gdy zdobyłam pozycję zawodową, a Jola poszła do szkoły, znowu zaszłam w ciążę. Początkowo byłam przerażona. „Rozsypie mi się ta mała stabilizacja, którą tak mozolnie budowałam” — myślałam. Co z pracą, mieszkaniem w kawalerce...? Na szczęście udało nam się rozwiązać te problemy. Wzięliśmy kredyt na nowe mieszkanie. Szef się zgodził, abym pracowała w domu. Pewnie, nie jest mi lekko pogodzić wszystkie obowiązki, zwłaszcza że Karolek rozwija się bardzo szybko i jest żywym dzieckiem. Patrząc jednak z perspektywy czasu, jestem szczęśliwa, że mam dwójkę tak udanych, zdrowych dzieci. Najmilsze są chwile, gdy z Michałem spędzamy wolny czas z naszą dwójką, gdy widzimy, jakie czynią postępy — Karolek w poznawaniu świata, a Jola w nauce relacji z dziećmi, bratem.
Dwie przeciętne młode matki, którym nieobce są trudy wychowania dzieci. Ale dla nich macierzyństwo nie jest dopustem Bożym, Źródłem wszelkiego zła, niszczeniem własnej osobowości. Pomimo wyrzeczeń, obowiązków nie żałują tej chwili, w której zdecydowały się na macierzyństwo. I tu warto przytoczyć jedną z wypowiedzi moich rozmówczyń: — Wychowałam dziecko jako samotna matka. Momentami było mi bardzo ciężko. Miałam chwile załamań do czasu, gdy usłyszałam zdanie mojego małego synka, który towarzyszył mi w przyrządzaniu kolacji: „Mamo, jestem taki szczęśliwy, że żyję”.
Te słowa to najpiękniejszy prezent, jaki może otrzymać matka od swojego dziecka. Przeważnie są wypowiedziane z serca i stają się rekompensatą za wszystkie trudy macierzyństwa. Bycie mamą to nie tylko nieprzespane noce, rezygnacja z imprez, wojaży. To coś znacznie głębszego, pozwalającego inaczej oglądać świat, zmienić system wartości, wyzbyć się egoizmu — po prostu dojrzeć duchowo. Matka Teresa z Kalkuty mówiła, że każde dziecko przychodzące na świat jest dowodem zaufania Boga do nas.
Matka Teresa z Kalkuty mówiła, że każde dziecko przychodzące na świat jest dowodem zaufania Boga do nas.
opr. mg/mg