W Polsce procedury adopcyjne są długie i żmudne - czy jednak faktycznie chodzi w nich o dobro dziecka?
W Polsce coraz więcej par małżeńskich dotkniętych jest bezpłodnością. Dlatego rośnie również liczba osób pragnących adoptować dziecko. W 2000 r. 2703 rodziny zdecydowały się na stworzenie nowego domu dziecku przebywającemu w placówce wychowawczej, a w 2009 r. liczba próśb adopcyjnych wzrosła do 3316. W ubiegłym roku w jednym tylko ośrodku adopcyjnym w Warszawie na 40 dzieci gotowych do adopcji czekało 57 rodzin.
Procedury adopcyjne są długie i żmudne, ale to nie zraża przyszłych rodziców. Rozumieją, że powierzenie im dziecka nie może nastąpić z marszu. Trzeba się do tego wydarzenia przygotować, przemyśleć wiele spraw, uświadomić sobie, że rodzicielstwo to nie dowartościowanie siebie, zaspokojenie pragnienia bycia mamą czy tatą — to chęć obdarzenia bezinteresowną miłością dziecka mającego swój bagaż życiowy. — Po kilku latach małżeństwa zdaliśmy sobie sprawę, że nie będziemy mieć dzieci, i wtedy zdecydowaliśmy się na adopcję — mówi Małgorzata, mama 4-letniego Piotrusia. — Nie było łatwo. Na dziecko czekaliśmy 2 lata. Bałam się, że nasze marzenie się nie ziści. Przeżywałam okropne chwile lęku, zwłaszcza po rocznym oczekiwaniu, gdy dowiedzieliśmy się o przełożeniu naszej kolejki na następny rok. Ale w końcu nastąpił dzień poznania mojego synka. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu. Piotruś miał roczek i pięć miesięcy. Przylgnął do mnie niczym huba. Nie mogłam ruszyć się na krok. Przy każdym rozstaniu dostawał ataków histerii. Płakał i złościł się, gdy przytulaliśmy się z mężem. A gdy na jego imieniny wyprawiliśmy rodzinne przyjęcie i przyszło nasze rodzeństwo z dziećmi, mały dostał szału. Rzucił się z krzykiem na swoich kuzynów, porozbijał zabawki. Trudno go było uspokoić. Dopiero po kilku miesiącach poczuł się pewnie w naszym domu i wszystko się uspokoiło — opowiada. To bardzo częsta reakcja dzieci adoptowanych. Po przyjściu do domu nowych rodziców boją się odrzucenia, są zaborcze, agresywne, czasem walczą o uwagę lub — w obawie przed rozłąką — gryzą i szczypią. Niekiedy chętniej nawiązują kontakt tylko z jednym z rodziców, ignorując polecenia drugiego. — Gdy adoptowaliśmy Anię w wieku 4 lat, nie zauważała mnie — mówi Halina. — Krok w krok chodziła za moim mężem. Tylko on mógł dawać jej posiłki, jego poleceń słuchała, do niego się przytulała, on opowiadał jej bajeczki przed zaśnięciem. Ja nie istniałam. Pomógł nam psycholog. Dziś Ania ma 15 lat. Kocham ją całym sercem i ona mnie też. Zwierza mi się ze swoich sekretów. Ma do mnie pełne zaufanie — dodaje.
Te i podobne zachowania są charakterystyczne dla dzieci z domów dziecka. Zdaniem jednego z psychologów z toruńskiej placówki adopcyjnej, najczęstsze zachowania to: symptomy choroby sierocej, upór, agresja, nadpobudliwość, nieśmiałość, niszczenie lub odbieranie zabawek, zaborczość w uczuciach, kłamstwa, problemy z koncentracją uwagi, kradzieże.
Dlatego nie może dziwić staranne przygotowanie rodziców do przysposobienia dziecka. Muszą wiedzieć, jakie problemy ich czekają, uświadomić sobie powagę decyzji, w swoich motywacjach nie kierować się poczuciem osamotnienia, chęcią zapewnienia sobie opieki i towarzystwa na starość, egzaltacją, chęcią wykazania się szlachetnością. Adopcja nie może być kompensatą po stracie własnego dziecka czy wynikać z presji najbliższych. Bo taka motywacja źle rokuje na przyszłość.
Małżeństwa myślące o adopcji muszą przejść niezbędne procedury. Wymagane są od nich: 5-letni staż małżeński, niekaralność, brak uzależnień (narkotyki, alkohol), stabilne źródło dochodów, określone warunki mieszkaniowe. Najwięcej kontrowersji wywołuje 5-letni staż małżeński. — Możemy pochwalić się takim stażem, ale w konkubinacie — irytuje się Julita — natomiast ślub wzięliśmy dwa lata temu. Mamy już 6-letniego synka i teraz chcemy adoptować dziecko. Dostaliśmy odmowę, bo przepisy na to nie pozwalają.
Psychologowie tymczasem podkreślają, że związek w konkubinacie jest oparty na innych zasadach, preferuje całkowitą wolność. Można go łatwo zniwelować. Małżeństwo to już ścisłe ramy, zinstytucjonalizowane. Daje trwałe poczucie stabilności, tak niezbędne do wychowania dziecka.
Kandydaci na rodziców odbywają w ośrodkach adopcyjnych szereg spotkań z psychologami i innymi specjalistami. Na tym etapie nie stawia się im żadnych wymagań, pozwala jedynie uświadomić sobie wiele spraw, nad którymi dotąd się nie zastanawiali. Są poddawani testom psychologicznym, życiorysowym. Dużo się z nimi rozmawia, aby wywnioskować, jaką reprezentują osobowość, wartości moralne. Następnie pary przechodzą dodatkowe warsztaty i zostaje sporządzony rejestr rodzin zakwalifikowanych. Od tego momentu zaczyna się trudny okres czekania na dziecko. Gdy w końcu znajdzie się dla nich wymarzona córeczka czy synek, ośrodek adopcyjny poznaje ich ze sobą i zostaje złożony wniosek o adopcję do sądu. Po kilku dniach dziecko można zabrać do domu. Procedura spełniona. Rodzina może się cieszyć pełnią szczęścia.
Dramat dzieci z placówek wychowawczych rozgrywa się na innej płaszczyźnie. Otóż na pozbawienie władzy rodzicielskiej biologicznych rodziców czeka się nieraz latami. Dziecko skierowane do adopcji musi mieć uregulowaną sytuację prawną. A rozprawy ciągną się w nieskończoność. Sąd wychodzi z założenia, że nie można zbyt pochopnie zrywać więzi dziecka z biologiczną rodziną. Tylko przeważnie nie ma czego zrywać, bo jest to coś, co nigdy nie istniało. Jeżeli matka nie stawia się na wezwania sądu, nie odwiedza dziecka w placówce wychowawczej, nie partycypuje w kosztach jego utrzymania, to jakie ma prawo decydować o jego losie? Sama swoim zachowaniem pozbawia się praw do niego. Niestety, sąd bierze pod uwagę pozorowane ruchy, formalne zabiegi matki — chyba tylko po to, aby poprawić samopoczucie kobiety. Więzi prawne są utrzymane, dziecko wychowuje się w domu dziecka, a z czasem szanse na jego adopcję maleją. Wiadomo, że maluch w placówce nie rozwija się tak jak w domu. Występuje u niego wiele zaburzeń, zahamowań. 2,5-miesięczna dziewczynka była zupełnie obojętna na otoczenie. — Nie słyszałam, aby zapłakała. Na nic nie reagowała. Dopiero po pewnym czasie, już w domu, po raz pierwszy usłyszałam jej płacz... — wspomina jej adopcyjna matka. Trauma odrzucenia zaczyna się już w niemowlęctwie. Im starsze dziecko, tym większy bagaż złych doświadczeń, trudności w nawiązaniu więzi z przybranymi rodzicami, większe kłopoty wychowawcze. Dlatego im starsze dziecko, tym mniejsza szansa na adopcję.
Gdzieś w dopieszczaniu biologicznych rodziców zagubiło się dobro dziecka. Powstała paradoksalna sytuacja — placówki wychowawcze są przepełnione nieszczęśliwymi dziećmi, a rodzice adopcyjni czekają na nie często bardzo długo. n
opr. mg/mg