O problemie narkotyków i ich łatwej dostępności
Z wiklinowego fotela, chcąc nie chcąc, śledzę rozmowę telefoniczną Jarka. Czekam na zakończenie spotkania terapeutów. Jarek szczegółowo objaśnia, jakie są warunki przyjęcia do „Domu Nadziei”. — Zaświadczenie od lekarza, konsultacja, proszę przyjechać do ośrodka — słucham mimo woli. Odkłada słuchawkę. Spogląda na mnie, jakby oceniał, czy można mi zaufać, w końcu kładzie przede mną klucz: — Gdyby pani stąd wychodziła, proszę zamknąć — i znika.
Jarek zakończył terapię w Katolickim Ośrodku Rehabilitacyjno-Wychowawczym dla Dzieci i Młodzieży „Dom Nadziei” w Bytomiu. Zaczął brać już w podstawówce, ktoś przynosił marihuanę do szkoły.
— Sprzedawał w małych ilościach, nie tam zaraz na lufki czy gramy — wyjaśnia Jarek. — Nieraz częstował, tak bardziej promocyjnie. Wtedy jeszcze nikt za bardzo nie brał się za to. W ósmej klasie, jak byłem już na wylocie, to były w szkole takie dwie osoby, ja potem byłem tą trzecią, co kupowały trochę więcej i sprzedawały.
Ośmioletnie dzieci wąchające klej czy rozpuszczalnik — kilka lat temu to wyjątkowe sytuacje. Dzisiaj coraz bardziej powszechne. Środki te można kupić bez problemu i za grosze.
W zawodówce — molochu, gdzie większość uczniów pochodzi ze wsi, informacje o narkotykach krążyły wśród mniejszości z miasta. Jarek był dla nich klasowym pośrednikiem, znał sprzedającego i załatwiał towar innym.
— Czasem jak komuś numer wyciąłem, zdobyłem więcej, to sam sprzedawałem. Na przykład dwie porcje narkotyku rozrabiałem na cztery, żeby trochę zarobić.
Do czystego narkotyku dosypywał tyle samo glukozy czy mąki. Ilość się podwajała, zyski też. Niektórzy niewiele wiedzieli o narkotykach, nabierali się na wtykany im majeranek czy liście pomidorów. Później nikt już nie chciał kupować towaru od Jarka.
* * *
Z badań przeprowadzonych przez Janusza Sierosławskiego z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wynika, że w ciągu ostatnich paru lat odsetek uczniów szkół średnich, którzy choć raz mieli kontakt z narkotykami znacznie wzrósł. Najbardziej wśród tych, którzy sięgają po amfetaminę, heroinę, kokainę i extasy. Badania z ostatniego roku pokazują, że wśród uczniów III klas amfetaminę choć raz w życiu zażywało 11 proc., heroinę — 7 proc., a extasy 3 proc. Kompot i słoma makowa to dzisiaj używki tych, którzy biorą już od bardzo dawna. Wśród młodych palenie marihuany często traktowane jest jak sięganie po kieliszek czy papierosa. Nie uzależnia fizycznie, zapewnia dobry humor, wygląda niewinnie.
— Po dłuższym czasie wzrasta uzależnienie psychiczne — wyjaśnia Zofia Milka, terapeutka z bytomskiego „Domu Nadziei”. — I należy pamiętać, że w każdym wypadku wzrasta tolerancja organizmu na narkotyk. Z czasem trzeba brać coraz więcej, coraz częściej. Marihuana spełnia rolę inicjującą, po niej najczęściej sięga się po inne narkotyki, np. amfetaminę.
* * *
W kolejnej szkole — w społecznym liceum — Jarek wie, że nie może utrzymywać kontaktów z tymi, którzy biorą. A rozpoznaje ich bez trudu. Lepiej niż nauczyciele.
— Była taka grupka kolesi, non stop napaleni przychodzili. Rzucali się w oczy, zaczęły jakieś rzeczy ginąć, to poszedłem do dyrektora. Już ich wyrzucili, cztery czy pięć osób.
Marcin pochodzi z północnej Polski. W jego klasie, w technikum, w którym się uczył, połowa próbowała narkotyków. Niektórzy z nich je sprzedawali.
— Nie tam, że handlowali po szkołach, ale każdy przynosił, od swoich znajomych czy od kogoś...
— Ty też sprzedawałeś?
— Trochę. Miałem od kolegów z osiedla, oni przywozili z Warszawy, bo tam można kupić dużo i taniej.
— Gdzie?
— Nie wiem — uśmiecha się, i wiemy, że raczej zna adres.
W szkole 1 gram marihuany czy amfetaminy kosztuje 30 zł.
— Jeden gram marihuany jest na dziesięć lufek, a amfetaminy — zależy dla kogo, ale dla takiego, co jeszcze nie jest uzależniony — to starczy na dziesięć działek.
* * *
Śląscy dealerzy nie muszą zaopatrywać się w warszawskich „hurtowniach”. Tutaj przebiega tranzyt z zachodu na wschód. Można dostać wszystko — niemiecką, czystą heroinę, drogą extasy — jedna tabletka po 70 zł — bo też sprowadzane z zagranicy, dla biedniejszych — polska amfetamina. W powszechnie znanych miejscach w mieście, w dużych dyskotekach. Marihuanę niektórzy hodują w doniczce na parapecie. Narkotyków jest coraz więcej, coraz czystszych. Młodzi sięgają po nie nie tylko szukając zapomnienia. Najczęściej dla mody i z ciekawości.
Teraz Marcin chodzi do technikum na Śląsku. Ci, którzy biorą, na przykład jego kolega z klasy, robią to w kącie szkolnej palarni.
W szkole Igora również nikt z zewnątrz nie handlował narkotykami na jej terenie, przynosili je uczniowie. Igor też.
— Myślałem, że nikt nie widzi tego, że biorę. Poza tym w ogóle się tym nie przejmowałem. Co prawda dwie dziewczyny wyleciały ze szkoły, jak dyrekcja dowiedziała się, że biorą...
Igor ocenia, że w jego klasie uzależnione były trzy osoby, a spróbował jakiegoś narkotyku każdy. Bez trudu można było zdobyć informacje, gdzie i od kogo je kupić.
— Ale jak widziałem, że ktoś nie bierze, nie rozmawiałem z tą osobą. Mówiłem, że nie wiem, o co chodzi, bo to było podejrzane, bałem się, że ktoś może się wygadać.
Telefon swojego dealera Igor poznał na początku trzeciej klasy od nowego kolegi, który przyszedł do szkoły. Chłopak, który mu regularnie dostarczał narkotyki sam nie brał, zarabiał w ten sposób, ucząc się równocześnie w jednej ze śląskich szkół. W społecznym liceum, do którego chodził Igor, dealerzy to osoby, których w szkole nikt nie zna.
— To były nasze kontakty. Można było zadzwonić, ta osoba przyjeżdżała pod szkołę — wyjaśnia Igor. — Dziwię się, że nikt nic nie zauważył. — Zawsze było to zorganizowane bezpiecznie, żeby nikt nie widział.
Na przykład wyjście na chwilę, w czasie lekcji do wcześniej umówionego dealera, który w konkretne miejsce, w określonym czasie podjeżdżał samochodem. I szybki powrót do szkoły.
To, że z Igorem dzieje się coś niepokojącego, najwcześniej zauważyli nauczyciele. Rodzice zazwyczaj dowiadują się o tym ostatni, przed nimi dzieci kamuflują się najdłużej. Nauczyciele wcześniej mogą zwrócić uwagę na nagłą zmianę zachowania ucznia. Złe oceny, stronienie od klasy, pojawienie się nowych znajomych — najczęściej starszych — czekających pod szkołą. Opuszczone lekcje, ciągła „nieobecność” siedzącego na lekcji. Po kilku tygodniach brania amfetaminy, po której można nie jeść, nie spać — waga spada o parę kilogramów. Nieruchome źrenice — wielkie po amfetaminie albo jak łepek od szpilki po heroinie.
* * *
— Dlatego z myślą o nauczycielach przygotowaliśmy program „Mogę pomóc” — mówi Zofia Milka. — Są to zajęcia w większości prowadzone metodą warsztatową. Nie dajemy gotowej recepty, bo takiej recepty nie ma. Chcemy przez nie odciążyć nauczycieli z odpowiedzialności, którą często na siebie przyjmują. Rolą nauczyciela jest uczyć, a nie leczyć z uzależnienia. Zadaniem pedagogów jest jednak dostrzeżenie problemu i odesłanie ucznia w odpowiednie miejsce.
Wielu podchodzi do zajęć z rezerwą, zazwyczaj dopiero po zakończonym szkoleniu nie żałują. Niektórzy dowiadują się tego, z czym nie chcą się pogodzić: uzależnionemu nie można pomóc na siłę. Ale również tego, że chociaż każdy zaczyna brać narkotyki na własne życzenie, to uzależnienie jest nieuleczalną chorobą, z której nikt sam nie wyjdzie.
opr. mg/mg