Na urlop zabieramy bagaż i ... głowę obarczoną myślami: co dalej z moim życiem? Wakacje to dobry moment, aby nie tylko zawierać przelotne znajomości, ale poważniej zastanowić się nad swoimi planami małżeńskimi
Ufff... Wreszcie odpoczynek. Wielu upaja się wakacyjnym słońcem, letnimi urlopami, wypadami ze znajomymi nad polski Bałtyk, wycieczkami po świecie. Niestety, nie wszyscy mamy ten komfort „słodkiego, miłego życia”, bowiem — żeby ktoś mógł odpoczywać, ktoś inny musi pracować (np. zarabiając na opłacenie sobie studiów). W każdym razie wielu pakuje plecak... i wyrusza z domu. Ale często zabieramy ze sobą jeszcze inny bagaż: głowę obarczoną myślami — co dalej z moim życiem? Bowiem od pytań o swoją życiową przyszłość nie ma wakacji ani urlopu. Może właśnie ten czas odpoczynku jest korzystniejszy do rozeznawania, do pogadania sobie z Bogiem o swoim dalszym życiu.
Oto garść kapłańskich refleksji dla tych, którzy wybierają małżeństwo,
ALE... ale — podobnie jak moja studentka Ania — do końca to wcale nie są pewni i mają całkiem sporo dylematów: czy np. Piotrek to jest właśnie ten facet przeznaczony dla niej przez Boga na męża? Na co zwracać uwagę, żeby się nie pomylić w wyborze tego „jedynego”, tej „jedynej”? Jak nie wpaść w pułapkę zauroczenia, emocji, „motylków w brzuchu”? W jaki sposób dojrzale przygotować się do małżeństwa, aby było ono szczęśliwym życiem „dwojga tworzących jedno” na zawsze, a nie tylko czasową miłostką czy tragifarsą zakończoną rozwodem?
Nikt z ludzi nie wymyślił i pewnie nie wymyśli supertestu przedmałżeńskiego gwarantującego udany związek.
Wielu natomiast podpowiada młodym, jak „sprawdzić się” w miłości (w łóżku), by się nie pomylić, nie rozczarować. Okazuje się jednak, że mimo tych sprawdzianów, dopasowywania się, mieszkania razem przed ślubem, więcej jest tych, którzy się jednak pomylili, poranili, rozczarowali, unieszczęśliwili (także swoje dzieci, co jest najbardziej bolesne). TYM BARDZIEJ WARTO POSŁUCHAĆ BOŻYCH PODPOWIEDZI. Warto przyjrzeć się ludzkiej miłości w lustrze Bożej Miłości, tej opisanej przez św. Pawła, która „nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, złego nie pamięta, nie unosi się gniewem” (1Kor 13, 1-13). Jeśli zatem w miłość między chłopcem i dziewczyną wpisane jest to, czego trzeba się wstydzić, jeśli jest to związek egoistycznego „szukania siebie” i własnego tylko dobra, jeśli brak przebaczenia, tylko jest wieczne „rozpamiętywanie złego”, jeśli nie ma poczucia bezpieczeństwa, tylko wybuchy gniewu, dąsy, wypominki o byle co, to jest to obiektywny znak, że trudno będzie zbudować później szczęśliwe małżeństwo. Dlatego podczas tzw. „chodzenia ze sobą” warto zrobić sobie bilans „za” i „przeciw”.
Proponuję, by zacząć, a przynajmniej nie pomijać, spraw wiary. Czy Bóg, wiara, modlitwa, chodzenie do Kościoła nas łączy, czy też dzieli? Wszak mądrość ludowa uczy, że „bez Boga to ani do proga”. TRZEBA SZUKAĆ BOŻYCH FUNDAMENTÓW, BY NIE BUDOWAĆ NA PIASKU. Bowiem z czasem przysłowiowe „motylki” zauroczenia odfruną, w codziennej prozie życia i życiowych problemów to właśnie Bóg, wspólna modlitwa, pójście razem do Kościoła, systematyczna spowiedź — są tym klejem, który skleja nieporozumienia i pęknięcia w małżeństwie. Czasem nie ma co sklejać, bowiem od początku Bóg jest wielkim Nieobecnym w narzeczeństwie, a potem w małżeństwie (chyba, że jak trwoga...). Tak ważne jest to religijne wychowywanie siebie nawzajem w okresie przedślubnym. Dlatego postaw sobie pytanie: Czy z moim chłopakiem/moją dziewczyną potrafię rozmawiać o Bogu? Czy stać nas na to, by wspólnie się pomodlić (np. o dar wytrwania w czystości do ślubu)? Czy przy nim/niej czuję się kochana(y), szanowana(y), bezpieczna(y)? Czy nie muszę udawać kogoś innego, niż jestem, by go/ją nie rozczarować?
W przygotowaniu się do małżeństwa niezwykle ważne jest poznanie siebie nawzajem. Szczególną okazją do tego są różne sytuacje konfliktowe, gdyż one pokazują nasz sposób reagowania i ukryte za tym mechanizmy. Dlatego, jeśli w okresie wspólnego „chodzenia” jest tylko cudownie i różowo, to trzeba się zastanowić, czy przypadkiem czegoś nie brakuje, może coś jest skrywane? Przecież życie nie zawsze jest takie kolorowe. Uważam, że warto wykorzystać trudności we wzajemnych relacjach przedślubnych, by poznać siebie lepiej, by pytać, dlaczego tak, a nie inaczej reaguję? Co powinnam/powinienem oddać Jezusowi, by to we mnie uzdrowił? Bowiem osoba świadoma swoich wad i zalet, starająca się codziennie stawać w prawdzie przed Bogiem, łatwiej zaakceptuje drugiego człowieka takim, jaki on jest. Uszanuje jego wolność i nie będzie się starała urabiać go „na swoją miarę”. Przyszły mąż czy żona nie może być „balsamikiem” na każdą ranę, „panaceum” na każdą kłótnię, „koszem na śmieci” i „podpórką” na każdą trudność. SZCZĘŚLIWE „BYCIE RAZEM” BAZUJE NA DOJRZAŁYM „BYCIU OSOBNO”. Tyle małżeństw się rozpada, bo zawierają je ludzie niedojrzali. Dlatego wszystkim parom planującym małżeństwo życzę dojrzewania do pięknej miłości, która „wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 7-8).
Ks. Arkadiusz Olczyk wykładowca teologii moralnej, sędzia diecezjalny Sądu Metropolitalnego, członek Komisji Bioetyki przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Częstochowie. Autor książek i artykułów.