Naukowcy odkryli, że ewolucja weszła w zmowę z płaczącymi nocą dziećmi. W ten sposób ukryto spisek ewolucji z państwem
Naukowcy odkryli, że ewolucja weszła w zmowę z płaczącymi nocą dziećmi. W ten sposób ukryto spisek ewolucji z państwem.
Teksty takie jak ten, który znalazłem na poświęconej rodzicielstwu podstronie jednego z większych portali, trudno inaczej podsumować niż parafrazą G.K. Chestertona: na taki brak rozsądku pozwolić sobie mogą tylko naukowcy. Nie wiem, ile (choć zgaduję, że wiele), czasu trzeba było zmarnować oraz ile (i dlaczego tak dużo) pochłonąć grantów, by dojść do wniosku, że niemowlęta płaczą w nocy, aby — proszę notować w kajeciku — przeszkodzić rodzicom w poczęciu kolejnego dziecka!
Ponoć naukowcy z Uniwersytetu Harvarda — jeśli popularyzator ich wiekopomnych odkryć nie uległ niebezpieczeństwu „głuchego telefonu” prezentując wnioski z badań — dowodzą, że nocny płacz dziecka to element „biologicznego zaprogramowania” malca, który to mechanizm jest uwarunkowany, a jakże, ewolucyjnie. Takie zaciemniające obraz rzeczy wyjaśnienie musi się pojawić zawsze tam, gdzie brakuje innego wytłumaczenia; kiedyś to „Bóg luk” klajstrował dziury w nauce, dziś brakującym ogniwem ewolucji spina się skutki z dowolnymi przyczynami. Oczami wyobraźni widzę, jak przyłapana przez naukowców na gorącym uczynku Ewolucja, poddana torturom ściśle naukowej metodyki badań, przyznaje się do faworyzowania malców płaczących nocami jako tych lepiej przystosowanych do życia.
Ci mniej przystosowani — którzy przesypiają całą noc bez zaglądania rodzicom pod kołdrę — poniosą okrutne, jak to zwykle bywa w świecie przyrody, od którego człowiek nie stanowi (tako rzecze ewolucja) wyjątku, konsekwencje: obarczeni rodzeństwem nie posiądą rodziców na własność, i podzielą los dinozaurów, ginąc w walce o przetrwanie w rodzinie wielodzietnej. Tak więc dzięki spiskowi świadomej wszystkiego Ewolucji i niczego nieświadomych beczących bachorów, w następnych pokoleniach możemy oczekiwać po pierwsze mniejszej ilości dzieci, a jeśli już się pojawią — to druga zła nowina — na pewno będą ryczały nocami.
Być może ronione przez nich krokodyle łzy można uznać za żałobę nad losem ich niedoszłych braci i sióstr, którzy mogliby się urodzić, gdyby nie nocne szlochania odbijające się według badaczy na życiu seksualnym mamy i taty. (Rozumiem, że zadośćuczynienie naukowości wymagało przeprowadzenia stosownych eksperymentów na poparcie tej tezy). Wszechwładna Ewolucja, choć sama „nie posiada oczu, lecz potrafi je wykreować” (Christopher Hitchens), czuwa nad wszystkim, jak kiedyś Opatrzność. Być może powinna więc wziąć odpowiedzialność za wszystkie — również te pozarodzicielskie — przyczyny obniżonego libido małżonków? Wszak na częstotliwość pożycia wpływ może mieć dosłownie wszystko, na przykład — pierwszy z brzegu zresztą — przepracowanie, o które akurat harvardzkich uczonych trudno podejrzewać, chyba że założyć, iż w imię nauki sami angażowali się w nocne eksperymenty.
Głód, mokra pieluszka albo ewolucja — to jedyne czynniki, które mogą powodować bezsenność latorośli i nocne koszmary rodziców; z nich zaś największa jest ewolucja. A przecież dziecko też człowiek, i świętym jego prawem jest płakać i z innych przyczyn, od owsików w pupie, przez senne majaki, po swędzącą w sercu tęsknotę za rodzicami. Drzewiej pociecha mogła się cieszyć obecnością przynajmniej jednego rodzica w ciągu dnia, dziś oboje pracują na etat poza domem, więc kontakt z łatającymi rodzinne dziury budżetowe rodzicami stanowi dla dziecka krótką „dobranockę”. Przypomnijmy, że tak zwany dzień wolności podatkowej w Polsce wypada w czerwcu, a więc podatkowa pańszczyzna na rzecz państwa zabiera rodzinie prawie połowę dochodów, a dziecku — dwa razy więcej rodziców. Jeśli więc Ewolucja spiskuje, to nie tyle z nieświadomym dzieckiem, ile z wyrachowanym państwem, które wysysa z rodziców soki libido. Bo ewolucji trzeba pomagać, o czym wiedział już Francis Galton, „ojciec eugeniki” i kuzyn Karola Darwina.
Tyle zdrowego rozsądku, a teraz wracamy do wniosków płynących z naukowej teorii. Jeśli zdarza się Państwu składać ręce nad śpiącym dzieckiem i nabożnie szeptać „śpi jak aniołek”, warto przy tym zdawać sobie sprawę, że oto macie do czynienia z wymierającym gatunkiem aniołów. Ten lepiej przystosowany do życia nocą zamienia się w diabła, ale należy być czujnym, bo może następne ogniwa naukowców dowiodą, że w kolejnym etapie ewolucji maluchy, które stały się tak absorbujące, jak to tylko możliwe w rodzinach małodzietnych, znów okazały się być narzędziem posługującej się nimi ewolucji (tak, ewolucja w toku dziejów nauczyła się posługiwać narzędziami): swoimi dziennymi harcami doprowadzają mamę i tatę na skraj wyczerpania, tak że nocą nie trzeba ich już budzić krzykami.
Od czasu do czasu można ewentualnie sprawdzić, czy śpią grzecznie jak bezpłciowi aniołowie. Niech śpią spokojnie, Ewolucja czuwa nad wszystkim. I choć oczu nie ma, to jednak wykreowanym krokodylim okiem łypie, czy rodzic A i rodzic B ręce trzymają pod kołdrą. A gdyby się nieopacznie zdrzemnęła, skutkiem czego obudziłby się popęd płciowy, od potencjalnych rodziców wymaga się jednak zachowania wstrzemięźliwości. W imię poszanowania nauki i w imię polityki prorodzinnej państwa, której nie ma.
Tekst ukazał się na stronie Duszpasterstwa Przedsiębiorców i Pracodawców „Talent”. Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg