Media katolickie, które jakkolwiek sobie radząc na rynku nie powstają wskutek odgórnych zarządzeń Konferencji Episkopatu.
"Idziemy" nr 38/2009
Korzystanie z najnowszych technologii w mediach nigdy nie było mocną stroną Kościoła. Zawsze dreptaliśmy krok za tym, z czego korzystał świat. Tak było i tak jest. Nawet pierwsze gazety katolickie powstały w XVII wieku jako przeciwwaga dla już wychodzących pism świeckich, nieprzyjaznych Kościołowi i krzewiących antyklerykalne ideały Rewolucji Francuskiej.
Media katolickie są ciągle rażąco słabe wobec rozwijających się inicjatyw świeckich. Ich ogólny udział w rynku nie przekracza kilkunastu procent. Nawet w tak katolickich krajach jak Włochy, Portugalia czy Hiszpania. O Polsce nie wspominając, bo u nas przedmiotem marzeń jest ciągle osiągnięcie kilkuprocentowego udziału w segmencie prasy, radia, telewizji i internetu. Największe tygodniki katolickie, niezależnie od deklarowanych nakładów, osiągają czytelnictwo na poziomie 4%. Dzienniki katolickie praktycznie nie istnieją. A słuchalność najpopularniejszego wśród katolików Radia Maryja, według badań SMG/KRC jest poniżej 2% w skali Polski. Zasięg katolickiej telewizji – po zmianach w Pulsie została nam już tylko jedna – jest poniżej błędu statystycznego. Żaden zaś z katolickich portali internetowych nie uplasował się w pierwszej dwudziestce.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Ale zasadnicze tkwią w nas – ludziach Kościoła. Bo dzisiaj nikt nam nie broni tworzyć ogólnopolski katolicki dziennik z prawdziwego zdarzenia. Szansę na taki dziennik pogrzebaliśmy już co najmniej dwa razy. W eterze Kościół ma częstotliwości i ma też wszelkie możliwości techniczne, aby funkcjonowały dwie ogólnopolskie stacje radiowe. I co z tego? Ba, w pierwszych latach wolności oferowano nam nawet naziemną częstotliwość telewizyjną z zasięgiem na całą Polskę, ale zrezygnowaliśmy, bo dla decydujących o tej sprawie ze strony Kościoła było to za duże wyzwanie. Media katolickie, które - jakkolwiek radzą sobie na rynku - nie powstają wskutek odgórnych zarządzeń Konferencji Episkopatu. Tworzą je charyzmatycy, którzy, jak to z charyzmatykami bywa, bez własnej winy miewają drobne napięcia z hierarchią. Bo media potrzebują medialnych autorytetów i takie autorytety same tworzą. To zaś czasem może sprawiać wrażenie kreowania alternatywnej hierarchii w Kościele.
Ale najważniejsze przyczyny słabości mediów katolickich są po stronie ich odbiorców. Mówiąc skrótowo, wynikają z grzechu, który mieszka w nas. Tak bowiem niestety jest, że ludzie mają wrodzoną skłonność sięgania na pierwszym miejscu po to, co sensacyjne, choćby i nieprawdziwe. Że grzech opisany czy pokazany na ekranie przyciąga o wiele mocniej niż dobro. Tłumaczyłem to niedawno jednemu z warszawskich proboszczów, który nie rozumiał dlaczego powinien zachęcać do sięgania po prasę katolicką, gdy po Fakt i Superekspres codziennie w jego parafii ustawiają się kolejki. Gdyby bowiem chodziło o sprzedaż, a nie o służbę Kościołowi, wystarczyłoby dać na okładkę dwuznaczny tytuł o pieniądzach z tacy albo o gospodyni na plebanii i nakład zszedłby na pniu. Tylko czy o to nam chodzi?
Kościół nigdy nie był i chyba nie będzie silny nowymi technologiami. Bo to są sprawy świata, a nie Kościoła. Ale musi być silny ludźmi, którzy do niego należą. Ludzie, którzy pracują w mediach, muszą być ważniejsi niż technologie. Technologie można kupić. A brak odpowiednich ludzi sprawia, że z wielu technologii nie potrafimy skorzystać. Dlatego w Dniu Środków Społecznego Przekazu proszę wiernych i duchowieństwo wszelkich szczebli o autentyczną troskę o ludzi pracujących w mediach katolickich, którzy starają się zachować wiarę, moralność i człowieczeństwo. Nie chcemy wiele: zrozumienia dla naszej pracy pod presją czasu, ekonomii, mody i ludzkich skłonności. Dobrego słowa i modlitwy.
opr. aś/aś