Nie ma dziś portalu internetowego, w którym nie znalazłaby się zakładka zawierająca wyznania „byłych”. Nie, nie chodzi o eksmężów czy eksżony. To zbyt banalne. I nudne. Onet, Interia, Wirtualna Polska i inne ścigają się w publikowaniu rewelacji „byłych” kleryków, księży, zakonnic.
Są ekspertami w sprawach wiary i moralności, salonowymi autorytetami. „Były” jezuita Stanisław Obirek, autor takich książek, jak: „Babilon. Kryminalna historia Kościoła”, „Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele”, „Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła”, jest nader częstym gościem programów z założenia mających za zadanie opluć Kościół, jego świętości. „Były” dominikanin Tadeusz Bartoś to zaciekły krytyk pontyfikatu św. Jana Pawła II, zwolennik „ochrzczenia” homoseksualnych coming outów. Tomasz Polak, czyli „były” teolog ks. Tomasz Węcławski - apostata, ciekawe, że dalej prezentowany np. na łamach „Tygodnika Powszechnego” jako ekspert od spraw kościelnych, czego przykładem może być tekst z 15 kwietnia br. pt. „Co będzie, jeśli Kościół obumrze”. To tylko najbardziej znani „eks”, jest ich więcej. „Byli” są sponsorowani i zachęcani, by pisać książki o „uwiedzeniu przez zakon”, „oszukaniu przez Kościół”, przekonywać (chyba przede wszystkim samych siebie, o czym mogłaby świadczyć intensywność ich „świadectw”) innych, jak mroczną twarz ma instytucja, którą porzucili, a która ich prześladuje i znaczy życie mroczną wendetą. Organizuje się im huczne promocje, publikuje „mrożące krew w żyłach” opowieści, zaprasza do telewizji śniadaniowych. „Były ksiądz ujawnia. Opowiada o sekretach seminarium i Kościoła. Adam był księdzem przez 9 lat”, „Były ksiądz opowiedział nam, co go spotkało, gdy zdecydował się odejść z kapłaństwa”, „Wyrzucili go z seminarium. Opowiedział ze szczegółami, jak wygląda życie kleryka” - to tylko przykłady tytułów tekstów, które znajdziecie Państwo w internecie.
Nietrudno zgadnąć, w jakiej konwencji są pisane. Średniowiecze w swojej najciemniejszej odsłonie, przemoc, patologiczna kontrola na każdym kroku i zmuszanie do bezwzględnego, toksycznego posłuszeństwa - to jedne z najlżejszych oskarżeń. Artykuły trafiają na czołówki stron internetowych w okolicach ważnych katolickich świąt. Próby zohydzenia ich są już normą w polskich, antyklerykalnych realiach, zapewne z nadzieją, że choć odrobinę da się „uszczknąć” z katolickiego świętowania.
Odwet
Co mają wspólnego ze sobą owe wyznania? Pod pozorem rozprawiania się z fałszem tak naprawdę stanowią próbę rozrachunku ze swoim życiem, porażkami, rozczarowaniami. Są pełne sprzeczności, często demaskują niedojrzałość, wewnętrzne powikłanie. „Przez całą lekturę «Sakramentu obłudy» towarzyszyło mi wrażenie, że książka stanowi odwet na legnickim seminarium, kurii, Kościele katolickim i chrześcijaństwie w ogóle” - zwraca się do Roberta Samborskiego, byłego kleryka Wyższego Seminarium Duchownego w Legnicy i autora książki „Sakrament obłudy. Wspomnienia z seminarium”, Piotr Kanikowski. „To właściwe wrażenie” - odpowiada Samborski. „Chociaż słowo «odwet» brzmi bardzo groźnie, a ja tę książkę pisałem dla zabawy, zachęcony przez pana Artura Nowaka [adwokat, wystąpił w filmie „Tylko nie mów nikomu”, gdzie przedstawił się jako ofiara księdza pedofila, oskarżony o płatną protekcję, nadużycia i ujawnienie tajemnicy służbowej]. Sam z siebie raczej nie wracałbym do tych seminaryjnych lat, bo szkoda byłoby mi na to czasu. Pomyślałem jednak, że napisanie takiej książki może być ciekawą przygodą. Miałem przy tym radochę, wie Pan, w typie: ha, ha, myśleliście, że będę do grobowej deski siedział cicho i nic nie powiem” (za www.nj24.pl, „Były kleryk zrobił Kościołowi figiel”).
Z wywiadu można się dowiedzieć, że ekskandydat na księdza jest zdeklarowanym homoseksualistą, ateistą i prowadzi stronę internetową, która nazywa się Świątynią Wilka. Można na niej znaleźć m.in. podobne do chrześcijańskich modlitwy do Fenrira - wielkiego wilka i kazania o doborze naturalnym.
Czyli coś z dawnego życia pozostało - tylko już będzie realizowane w „swoim” kościele.
A więc chodzi o odwet, „radochę”, zemstę, odreagowanie frustracji. Czy kogoś to dziwi?
Lepszy i gorszy świat
Bunt duchownych zawsze sprawiał ogromną radość wrogom Kościoła. W minionych tygodniach takową „frajdę” zapewnił publice znany dominikanin o. Marcin Mogielski - ogłosił w Wielką Sobotę, że odchodzi z Kościoła katolickiego i zmienia wyznanie. Dlaczego akurat tego dnia? Nie było innego?
Gdy przed laty po swoim homoseksualnym coming oucie porzucał kapłaństwo ks. Krzysztof Charamsa, został entuzjastycznie powitany przez prof. Jana Hartmana: „A więc wszystkiego dobrego, Krzysztofie, na nowej drodze życia! Witamy Cię serdecznie w naszym świecie wolnych i równych, gdzie wszyscy się szanują i są dla siebie życzliwi i tolerancyjni” - mogliśmy przeczytać na jego blogu. Wedle kapłanów postępu w świecie nie ma miejsca dla jakiegokolwiek boga - z jednym wyjątkiem: „Tak, samiśmy sobie bogami. Ba, bogamiśmy dla naszych bliźnich, którzy nie w nas wierzą. Chodzimy jak ci niewidzialni mesjasze po tej świętującej ziemi i nikt nas nie rozpoznaje” (wpis wyżej wymienionego pt. „Świąteczne wyrzutki”). Ciekawe.
Do tego „lepszego świata” dostali zaproszenie wcześniej np. ks. Wojciech Lemański, ks. Kazimierz Sowa kochający medialny celebrytyzm czy wspominani wyżej „byli” duchowni. Nie ma niczego cenniejszego dla mainstreamu, jak ksiądz, który przeszedł „na jasną stronę mocy”. Do usług mainstreamu jest też zawsze ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, gotów w każdej chwili przypiąć łatkę biskupom. Wielkim „wsparciem” są duchowni z zawiedzionymi ambicjami, w oskarżaniu hierarchów szukający odwetu.
Słabo to wszystko wygląda.
Przy okazji: jakąż frajdę musi dziś sprawiać wielu „nawrócenie” Tomasza Terlikowskiego, uważanego onegdaj za „katotaliba”, ultraradykała, niegodnego nawet, by jego nazwisko wypowiedziały usta cywilizowanego, światłego człowieka. Dziś pan Tomasz - mianowany przez Onet nieformalnym „papieżem znad Wisły” - mający gotową odpowiedź na każdą okoliczność, jest stałym bywalcem salonu. Krytykuje praktycznie wszystko, co związane z Kościołem, jest niezadowolony z każdego aktu pokory hierarchów, ciągle wołając: „Mało, za mało!”. Uważany za autorytet, bo… był w „tej” rzeczywistości, więc „wie najlepiej”. Doprawdy?
Zamiast puenty
Żyjemy w świecie nieidealnym. Tak było, jest i będzie. Nasz świat nieustannie „staje się”, ewoluuje, a z nim Kościół. W swojej ludzkiej cząstce podlega procesom, jakie dokonują się poza nim. Rozpięty pomiędzy świętością i grzesznością potrzebuje dopełnienia w mocy Ducha Świętego - On jest jego siłą. Bez niej dawno by go już nie było. Kto szuka w Kościele słabości, znajdzie ją bez trudu.
Uczciwa krytyka jest jak najbardziej uzasadniona. Ba, jest bardzo potrzebna! Mnóstwo kościelnych spraw wymaga uwagi, reformy - szczególnie w aspekcie „czynnika ludzkiego”. Ale dehumanizacja, absurdalne projekcje oskarżycieli są wyssane z palca. Akurat ci, którzy odeszli z Kościoła/seminarium/kapłaństwa (lub z jakichś powodów ich usunięto), są marnymi autorytetami w tej materii. Podobnie jak marnym autorytetem w sprawie męża/żony jest współmałżonek, który niedawno się z nim/z nią z wielkim hukiem rozwiódł.
A może jednak chodzi o coś jeszcze innego?
Podczas wizyty Bolesława Bieruta w Moskwie 1 sierpnia 1949 r. Stalin tłumaczył, jak sobie z „problemem” niepokornych księży poradzić: „Przy klerze nie zrobicie nic, dopóki nie dokonacie rozłamu na dwie odrębne i przeciwstawne sobie grupy” - mówił. „Propaganda masowa to rzecz konieczna, ale samą propagandą nie zrobi się tego, co potrzeba. Nastawcie się na rozłam. Bez rozłamu wśród kleru nic nie wyjdzie” (A. Nowak, „Czas walki z Bogiem. Kościół na straży polskiej wolności”).
Czyżby stary (czerwony) diabeł znów ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwonił?
Echo Katolickie 22/2023