Od wieży Babel do komunikacji

O katolickich mediach - ich roli, zasadach etycznych i możliwości ewangelizacji przez nie

Od dziesięciu lat polskie media są wolne. W opisywaniu życia publicznego nie ma rewirów zakazanych, a próby ograniczenia wolności słowa wywołują solidarny sprzeciw dziennikarzy. Można mówić i pisać o wszystkim, ale czy my to umiemy?

W orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu Jan Paweł II napisał: „Historia komunikacji jest swego rodzaju drogą od pełnego pychy projektu wieży Babel i jej upadku, spowodowanego nieładem i wzajemnym niezrozumieniem (Rdz 11,1—9), aż do Zesłania Ducha Świętego i daru języków, co oznacza odbudowanie komunikacji”. Parafrazując słowa Papieża, można zapytać, w którym momencie budowania komunikacji społecznej jesteśmy obecnie?

Niczym nie skrępowani

Najpierw warto przypomnieć, z jakiego punktu startowaliśmy. Początek lat 90. to euforia z odzyskanej wolności. W imię wolności i niezależności można było wszystko skrytykować i ośmieszyć, a przypominanie, że istnieją pewne granice, odbierano jako próbę przywrócenia cenzury. Toczyła się ostra walka polityczna, w której uczestniczyły media. Sprzeciw budził nie sam fakt ich politycznego zaangażowania, ale mieszanie informacji z komentarzem, manipulacje i kłamstwa. Wstydliwym świadectwem tamtego okresu pozostanie sprawa wicemarszałka Andrzeja Kerna, któremu media — w imię walki z „ciemnogrodem” — zniszczyły nie tylko karierę, ale i życie osobiste. W demaskowaniu „obłudy” solidarnościowych elit wzięło udział nawet polskie kino, wystarczy wspomnieć takie filmy, jak „Uprowadzenie Agaty” Piwowskiego czy „Psy” Pasikowskiego.

Siedem zasad

Brak u wielu dziennikarzy powiązania wolności z odpowiedzialnością, a także bardzo szybki rozwój komercyjnych mediów elektronicznych zrodziły potrzebę wypracowania uniwersalnych dziennikarskich norm etycznych. Niektóre redakcje tworzyły własne kodeksy etyczne, natomiast w 1996 r. Konferencja Mediów Polskich powołała Radę Etyki Mediów. Jej dziełem była Karta Etyczna Mediów, zawierająca siedem dziennikarskich zasad: prawdę, obiektywizm, oddzielanie informacji od komentarza, uczciwość, szacunek i tolerancję, pierwszeństwo dobra odbiorcy, wolność i odpowiedzialność.

W ubiegłym roku przykazania dla dziennikarzy, wzorowane na Dekalogu, podał bp Jan Chrapek, wiceprzewodniczący Rady ds. Środków Społecznego Przekazu Konferencji Episkopatu Polski. Wszystkie tego typu kodeksy i przykazania na ogół spotykają się z aprobatą, jednak pozostaje pytanie, czy w dobrym wykonywaniu zawodu już nie wystarcza sumienie i prawo?

Prof. Jerzy Olędzki z Instytutu Dziennikarstwa UW mówi, że wystarczy tylko jedno: miłość bliźniego. — Swoim studentom powtarzam: jeśli będziesz szanować swojego odbiorcę, to znaczy będziesz uważał go za równego sobie, nie będziesz go krzywdzić kłamstwem, manipulacją czy próbą wprowadzenia w błąd.

Co może zrobić osoba, która czuje się pokrzywdzona przez media? Może zgłosić sprawę do sądu koleżeńskiego w stowarzyszeniach i dziennikarskich związkach zawodowych, może też wystąpić do sądu z powództwem cywilnym, może również poprosić o pomoc Radę Etyki Mediów. Choć Rada zajmuje się przede wszystkim analizą zjawisk zachodzących w mediach i nie ma żadnych kompetencji wykonawczych, to jednak cieszy się dużym autorytetem w środowisku. — Nasze uwagi nigdy nie pozostają bez echa. Dziennikarze czują potrzebę wytłumaczenia się, oczyszczenia z zarzutów. Nie mówią: »mamy was w nosie«, chociaż my nic nikomu nie możemy zrobić — podkreśla Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów.

Za co bić się w piersi?

W orędziu Papież zwraca się do ludzi mediów, aby w Roku Jubileuszowym zastanowili się nad swoimi osiągnięciami i błędami, pisząc: „Często odczuwa się potrzebę »rachunku sumienia« ze strony środków społecznego przekazu, który prowadziłby do bardziej krytycznego uświadomienia sobie braku poszanowania dla przekonań religijnych i moralnych ludzi”. Zdaniem Magdaleny Bajer, wymieniony w orędziu problem nie jest głównym grzechem polskiego dziennikarstwa:

— Większość mediów w Polsce tak bardzo pod tym względem nie grzeszy, oczywiście pomijam takie media, jak tygodnik „Nie” czy prasa brukowa, które plasują się poza standardem.

Radę Etyki Mediów bardziej niepokoi zjawisko, które — w wydanym pod koniec roku specjalnym oświadczeniu — zostało określone jako dziennikarstwo drapieżne. Rada odróżnia zalecaną dociekliwość od agresji, z jaką niektórzy dziennikarze traktują swoich rozmówców. Chodzi o coraz częstszy styl prezentowania rzeczywistości, w której jakoby dominują zło, kłamstwo i beznadziejność, zaś główną misją dziennikarza jest to zło demaskować.

— Od dziesięciu lat żyjemy w państwie wolnym i demokratycznym, choć oczywiście trapionym wieloma chorobami. Jeśli jednak te choroby przesłaniają obraz całego organizmu, to społeczeństwo uzna, że wszelkie wysiłki są daremne, pogrąży się w obojętności i egoizmie — tłumaczy Magdalena Bajer.

Pozostaje otwarte pytanie o źródła demaskatorskiego stylu w mediach. Czy jest on głęboko przemyślany, czy raczej wypływa z komercjalizacji mediów? Dzisiaj, aby zwrócić uwagę publiczności, trzeba zorganizować spektakl, czyli zderzyć przeciwstawne opinie i niemal skłócić rozmówców ze sobą. Tylko co z tego wyniesie odbiorca, poza satysfakcją, że oto znowu ktoś wygrał lub przegrał. Dziennikarze często mają pokusę kreowania rzeczywistości. Niedawno w jednym z wywiadów popularny redaktor zwierzył się: „Oglądają lub słuchają nas miliony ludzi, a twój gość to jest facet, który rządzi. Przez tych 15 minut, kiedy ja go mam, on nie rządzi”.

Profesor Olędzki uważa, że przed komercjalizacją bardzo trudno się uchronić: — Dla zarobku zrobi się bardzo wiele rzeczy w mediach — mówi, zaznaczając, że nawet trudno mieć o to pretensje. — Racją istnienia mediów komercyjnych jest przecież zysk, dlatego nie spodziewajmy się, że będą one szanować nasze uczucia religijne czy przekonania moralne. Na tego typu zarzuty odpowiedzą krótko: „przecież nikt nie musi oglądać naszych programów”.

Na nieskuteczność apeli moralnych oraz prawa, które zakazuje „propagowania w telewizji postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym” (ustawa o radiofonii i telewizji), zwrócił uwagę Marek Jurek, członek KRRiT. Komentując emisję w telewizji komercyjnej filmu pornograficznego, strawestował słowa Majakowskiego: „Argument jest niczym, kasa się liczy”.

Komercjalizacji ulegają również publiczna telewizja i radio. Stawanie do konkurencji o widza ze stacjami komercyjnymi powoduje zatracanie misji społecznej, którą mają pełnić publiczne środki przekazu. Przykładów sprzeniewierzania się tej misji jest nazbyt wiele. Wystarczy wspomnieć, że między „Wiadomościami” a prognozą pogody (a więc w czasie największej oglądalności) Telewizja Polska nadaje reklamy bezalkoholowego napoju, które faktycznie są reklamami różnych marek piwa. W przypadku publicznych środków przekazu, a zwłaszcza telewizji, istnieje jeszcze jedno groźne niebezpieczeństwo — zawłaszczanie tego medium przez jedną grupę polityczną. W 1997 r. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zdecydowała, że w radach nadzorczych radia i telewizji osoby związane z rządzącą wówczas koalicją SLD—PSL będą miały liczebną przewagę. Po tej decyzji pojawiły się głosy o zagrożeniu demokracji. Tak zinterpretowali to posunięcie między innymi polscy biskupi.

Katolicy bez grzechów?

Rachunek sumienia, o którym mówi Ojciec Święty, dotyczy również katolickich mediów. Oczywiście, trudno im postawić zarzut braku poszanowania dla przekonań religijnych i moralnych ludzi. Gorzej rzecz się przedstawia, gdy chodzi o szacunek dla określonych osób, grup czy środowisk o poglądach politycznych odmiennych od reprezentowanej przez daną redakcję. Pluralizm opinii bardzo często traktowany jest przez niektóre media katolickie jako zagrożenie dla bytu narodowego. Postawa poszczególnych redakcji w pewnym sensie kształtuje wizerunek Kościoła w Polsce. Na początku lat 90. Kościół przypominał „oblężoną twierdzę”, do czego przyczyniły się walnie ataki świeckich mediów, opisujące Kościół jako instytucję totalitarną, z założenia przeciwną demokracji. Niezwykle trudno było wyrwać się z tzw. katolickiego getta. Udało się to z pewnością Redakcji Katolickiej TVP.

— Przed papieską pielgrzymką w 1997 r. zaproponowaliśmy kierownictwu Telewizji, aby gospodarzem Studia Papieskiego nie był ksiądz, lecz prezenterka Jedynki Iwona Schymalla. Tak samo było w ubiegłym roku, poszerzyliśmy nawet krąg prowadzących i gości zapraszanych do Studia. To pomogło wyjść z getta nie tylko naszej Redakcji, ale katolickiej części społeczeństwa — opowiada ks. Andrzej Koprowski SJ, były szef Redakcji Katolickiej TVP.

Inne spojrzenie na „katolickie getto” ma red. Eugeniusz Zdanowicz, prezes warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich: — To my sami, katolicy, obrażając się nawzajem, zamknęliśmy się w gettach. A przecież gdy pomyślimy o kilkunastu milionach czytelników i słuchaczy wszystkich mediów katolickich, trudno wyobrazić sobie w Polsce większą siłę.

Ewangelizować w ukryciu

Czy Ewangelię powinni głosić tylko ci, którzy pracują w katolickich redakcjach? „Ukrytą formę głoszenia Pana mogą stanowić programy, zwracające uwagę na autentyczne potrzeby ludzkie, zwłaszcza potrzeby ludzi słabych, podatnych na zranienia i wykluczonych ze społeczeństwa” — odpowiada Ojciec Święty w swym orędziu. Dziennikarze tzw. mediów świeckich raczej nie mają trudności z „przebiciem się” w swoich redakcjach nie tylko z podobnymi tematami, ale także z pisaniem wprost o Kościele. Tak o tym mówi dziennikarz jednej z krakowskich rozgłośni radiowych: — Nie robimy jakichś „sensacyjnych” tematów związanych z Kościołem. Nie ma też formalnych ograniczeń. Na pewno jednak łatwiej wejść na antenę z relacją z imprezy organizowanej przez środowisko „Tygodnika Powszechnego”, uważanego za mniej klerykalny, niż z imprezy przygotowanej przez tygodnik „Źródło”, postrzegany jako dewocyjny.

A jaki obraz Kościoła wyłania się z tych prezentacji? O. Leon Dyczewski OFM Conv, dyrektor Podyplomowego Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa KUL, uważa, że w mediach świeckich generalnie brakuje spojrzenia na Kościół jako wspólnotę ludzi wiary, a nie tylko shierarchizowaną instytucję. Ale, zdaniem ojca profesora, także media katolickie nie dają pełnego obrazu — brakuje wyraźnie informacji o działalności ruchów i stowarzyszeń katolickich.

Dla wszystkich dziennikarzy problemem jest natomiast uzyskanie informacji od przedstawicieli „zinstytucjonalizowanego” Kościoła. Rzeczników prasowych albo w ogóle nie ma, albo są niedostępni, albo każą zadzwonić za kilka dni. Także w parafiach niechętnie traktuje się żurnalistów. — Nie jest najłatwiej. Nie ma już wprawdzie takiej nieufności jak dawniej („znów coś przekręcicie”), ale nie zawsze łatwo odnaleźć osobę, która kompetentnie i szybko mogłaby poinformować. Radzimy sobie, „zasięgając języka” u zaprzyjaźnionych księży, najczęściej związanych zawodowo z mediami — żali się krakowski dziennikarz.

Czy ukrytą ewangelizacją można nazwać postępowanie niektórych redakcji, które nie afiszują się ze swoim katolickim szyldem? Ojciec Dyczewski uważa, że może to wynikać z obawy przed utratą wiarygodności: — Media mają informować obiektywnie, natomiast każda grupa ideologiczna czy konfesyjna postrzegana jest jako nieobiektywna. Dlatego można zrozumieć postępowanie niektórych redakcji, ale „ukrywanie” katolickiego szyldu nie może prowadzić do utraty tożsamości. To ciekawe, że w Ameryce nikt nie ukrywa swojej katolickości, natomiast w Europie robi się to coraz częściej. Być może spowodowane to jest tendencjami w Unii Europejskiej, postrzegającej religię jako źródło podziałów ludzi.

Alicja Wysocka
współpraca:
Agnieszka Przytuła,Lublin
Bogdan Gancarz, Kraków

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama