Podatki, abonamenty i archaiczne media

"Socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju" - te słowa Kisiela jako żywo pasują do niekończącej się dyskusji o abonamencie RTV. Może zamiast w przeszłość, czas popatrzeć w przyszłość?

Podatki, abonamenty i archaiczne media

Jak mawiał nieodżałowanej pamięci Stefan Kisielewski, socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju. Jednym z takich nierozwiązywalnych problemów jest kwestia podatku na prorządowe media, zwanego dla niepoznaki abonamentem telewizyjnym.

Jak informuje Słownik Języka Polskiego, abonament to „opłacone prawo do korzystania z jakichś usług; też: dowód uiszczenia takiej opłaty”. W innych językach odpowiednikiem abonamentu jest zazwyczaj „licencja” (TV licence, TV-Lizenz). I właśnie ta nazwa wiele mówi o samej opłacie: otóż państwo łaskawie udziela nam licencji, czyli pozwolenia na korzystanie z telewizora. W normalnym świecie istnieje zasada „co nie jest zabronione, jest dozwolone”. Dlatego nie potrzeba licencji ani pozwoleń na korzystanie z urządzeń niestwarzających zagrożenia. Jednak w świecie rządzonym przez socjalistów funkcjonuje zasada odmienna: „co nie jest dozwolone, jest zabronione”. Skutkiem takiego rozumowania jest nieskończony rozrost biurokracji: każda, najbardziej nawet trywialna sytuacja życiowa, wymaga urzędniczych pozwoleń i — jakże by inaczej — stosownych opłat.

Niestety, jak się wydaje, tak już przywykliśmy do tego nienormalnego sposobu pojmowania rzeczywistości, że próba powrotu do normalności budzi objawy, które dają się opisać jedynie w kategoriach zaburzeń psychicznych. Przykładem jest niedawno zmieniona ustawa dotycząca możliwości wycinki drzew na prywatnych posesjach. Oto przez całe lata funkcjonowało patologiczne prawo, wymagające po pierwsze urzędniczego pozwolenia na wycięcie własnego drzewa na własnej posesji, a po drugie — jakżeby inaczej — wniesienia stosownej opłaty, która nijak się miała do zarobków przeciętnego obywatela (koszt wycięcia pojedynczego drzewa mógł wynieść nawet 180 tys. zł!). W momencie, gdy ustawę tę zmieniono, jedni zaczęli drzewa ciąć na potęgę (zapewne w przekonaniu, że „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” i prawo szybko zostanie znów zmienione), inni zaś wpadli w jakiś rodzaj ekologicznego amoku, przeliczając każde ścięte drzewo na litry utraconego tlenu. Wielu zaczęło nawet wiązać problem smogu z wycinką drzew, nie dostrzegając, że smog w większości miast nasila się najbardziej w okresie zimowym, kiedy to drzewa nie produkują tlenu, bo znajdują się w stanie zimowego spoczynku.

Wróćmy jednak do kwestii abonamentu czy też licencji telewizyjnej. W porządku, rozumiem, że rząd pragnie mieć podporządkowane sobie media. Niech jednak w takim przypadku uczciwie powie, że nie chodzi o „abonament”, czyli opłatę za prawo do korzystania z usług telewizji publicznej, ale o podatek na „publiczne” (tzn. rządowe) radio i telewizję. Znaczna część społeczeństwa może nie być w ogóle zainteresowana tymi usługami. Osobiście wiele lat temu zrezygnowałem z posiadania telewizora, a gdy zdarzy mi się — będąc w gościach czy na wakacjach — obejrzeć jeden czy drugi program telewizyjny, utwierdzam się tylko w przekonaniu o słuszności mojej decyzji. Przede wszystkim — olbrzymia większość programów telewizyjnych jest intelektualną obrazą dla widza. Po drugie — jest to olbrzymia strata czasu. Dlaczego zamiast rozsądnie zaplanować dzień, miałbym podporządkowywać swój plan dnia programowi telewizyjnemu? W dzisiejszych czasach, jeśli interesuje mnie jakiś program czy film, zdecydowanie rozsądniej jest skorzystać z usług VOD, czyli obejrzeć go w miejscu i czasie dogodnym dla mnie, bez reklam. Zresztą wiele lat temu, gdy miałem jeszcze odbiornik telewizyjny, był on podłączony do wideo, na którym ustawiałem godziny rejestracji interesujących mnie programów i oglądałem je nie „na żywo”, ale wtedy, gdy miałem czas, przewijając to, co mnie nie obchodziło. Od dłuższego czasu radia słucham przez internet, ponieważ niemal wszystkie stacje funkcjonujące w eterze stały się obecnie pasami transmisyjnymi irytujących reklam. Nie jestem w stanie wysłuchać ciekawej skądinąd półgodzinnej audycji, jeśli trzykrotnie przerywana jest pięciominutowami blokami, podczas których spiker podniesionym głosem zapewnia mnie o konieczności przyjmowania niezliczonych suplementów na prostatę, nietrzymanie moczu i skurcze. W internecie mogę znaleźć znacznie więcej interesujących mnie treści, a także znacznie bogatszy wybór muzyki, dopasowanej do moich upodobań i oczekiwań.

I tu dochodzimy do meritum. Sądzę, że cała kwestia abonamentu związana jest z archaicznym podejściem do mediów jako czegoś, co jest serwowane wszystkim według uznania właściciela danego medium. Tymczasem od dobrych 15 lat w świecie mediów dokonuje się rewolucja polegająca na zaangażowaniu odbiorcy, pozwoleniu mu, aby nie tylko sam wybierał interesujące go treści, ale i je współtworzył. Skończyły się czasy tłoczenia ludziom do głowy treści według gustu kogoś „tam na górze”. Dowodzi tego spadek nakładu, czy wręcz upadek wielu „papierowych” tytułów prasowych, takich jak anglojęzyczny Newsweek (2012), które nie zrozumiały tego, co się dzieje we współczesnych mediach. Dotyczy to zarówno świata prasy, jak i wszelkich innych mediów. Skończyły się czasy, gdy wydawca czy dziennikarz był „medialnym guru” — dziś jego status jest o wiele niższy. Media, które nie pogodzą się z tym zbliżeniem statusu twórcy i odbiorcy, nie przetrwają. Bycie na „państwowym garnuszku” może przedłużyć ich agonię, ale nie zapobiegnie ich końcowemu upadkowi.

Nie wiem jak państwu, ale mi wydaje się, że rząd jest nie dla samego siebie, ale dla społeczeństwa. Jego misją jest organizacja życia społecznego i gospodarczego w tych sytuacjach, gdy nie wystarcza organizacja oddolna. W związku z tym, jeśli przyjmiemy, że jest potrzebne, aby istniały media „publiczne”, odmienne od komercyjnych (co do tego niektórzy wyrażają duże wątpliwości), wypadałoby ustalić, jakie kryteria muszą spełniać te media, aby faktycznie mogły zwać się publicznymi. Przede wszystkim, muszą być niezależne od rządu i, na ile to możliwe, także innych wpływów politycznych. Zachowanie dziedzictwa kulturowego, podnoszenie stanu świadomości społecznej odnośnie do bieżących problemów i wydarzeń, oraz szeroko pojęta edukacja — co do tych celów mediów publicznych zgodziliby się zapewne wszyscy. Do tego nie jest potrzebna żadna polityka. Potrzebny jest natomiast szeroki konsensus osób odpowiedzialnych za kulturę, informację i edukację. Wszelkie „rady mediów narodowych” czy „krajowe rady radia i telewizji” jak dotąd wybierane były z klucza politycznego, co neguje u samej podstawy sens ich istnienia. Jeśli media publiczne mają być faktycznie publiczne, trzeba użyć całkowicie innej metody kreowania takich gremiów. Przy doborze osób mających w nich zasiąść niezbędne byłoby zaangażowanie różnych (słowo kluczowe: różnych!) środowisk dziennikarskich, akademickich i kulturowych — może konieczne byłoby też ustalenie jakichś parytetów, aby reprezentowane były odmienne punkty widzenia.

Podsumowując, nie widzę powodu, dla którego we współczesnym świecie miałoby funkcjonować coś tak archaicznego jak „licencja na telewizor/radio” ukryta pod mylnym mianem „abonamentu”. Nie godzę się na płacenie jakiegokolwiek abonamentu na „rządowe” media — i ośmielam się sądzić, że znaczna większość obywateli ma podobne zdanie. Jeśli rząd potrzebuje propagandy, niech wyłuska pieniądze z własnych lub partyjnych funduszy, a nie narzuca obywatelom konieczność płacenia za to, co nie jest w interesie obywateli, a jedynie w interesie polityków. Zbieranie bazy wszystkich osób posiadających odbiornik telewizyjny w dzisiejszym świecie jest żenujące, śmieszne i absurdalne zarazem. Po co? Jeśli chcemy zapewnić funkcjonowanie publicznych mediów, przeznaczmy na to część pieniędzy z podatków, ale przy szerokiej kontroli społecznej co do treści serwowanych przez te media. Koszty tworzenia i utrzymywania bazy danych dla para-podatku, zwanego „abonamentem” oraz jego poboru skonsumują jego znaczną część. Zamiast zajmować się problemami „nieznanymi w żadnym innym ustroju”, pora popatrzeć w przyszłość, zastanowić się, czemu mają służyć media publiczne i uniezależnić je od wszelkiej polityki. Wysoka jakość treści i dopasowanie do potrzeb odbiorców są gwarancją sukcesu. A wtedy pieniądze na funkcjonowanie mediów publicznych na pewno się znajdą.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama