Współczesne media systematycznie manipulują odbiorcami, ukazując fakty wybiórczo lub akcentując to, co zgadza się z góry przyjętą tezą. Przed tym trzeba się bronić
W tym wydaniu „Przewodnika” polecam szczególnie tekst ks. Artura Stopki. Nie dlatego, że odkrywa on nieznane dotąd fakty, ale że pokazuje ich ogromne znaczenie dla przyszłości Kościoła, nie tylko w Polsce. Faktami nazywam tutaj wpływy medialne, jakie posiadają niektóre osoby i środowiska, które kształtują sposób przyswajania sobie nauczania Kościoła przez opinię publiczną. Ks. Stopka zastanawia się nad sytuacją Kościoła w Stanach Zjednoczonych, ale zarazem przekonuje, że z podobnymi tendencjami mamy do czynienia w krajach europejskich, a więc i w Polsce. Chcąc zarysowany w artykule ks. Stopki temat ująć najprościej, powiedziałbym, że jego istota leży w rewolucji cyfrowej, która zdominowała przekaz informacji we wszystkich sferach życia publicznego. Okazało się bowiem, że posiadanie odpowiednich narzędzi i źródeł ich finansowania pozwala niektórym środowiskom na skuteczne przesuwanie akcentów w sposobie prezentowania nauki Kościoła, a w konsekwencji na kształtowanie sposobu jego powszechnej percepcji. W USA jest to wyraźnie widoczne, ponieważ niektóre środowiska posiadają tak duże środki, że mogą realnie wywierać wpływ na akcentowanie w przekazie nauki Kościoła jednych tematów, a wyciszanie innych. Dokonując przy tym świadomej decyzji doboru treści, nie zawsze w zgodzie z przyjętą linią nauczania Kościoła.
Efektem takiego stanu rzeczy jest nie tyle poszerzona wolność dyskusji publicznej — która jest jak najbardziej pożądana — ile jej medialne zmanipulowanie. Jeśli bowiem media potrafią tak znacząco przefiltrować, a nawet poprzekręcać nauczanie Kościoła, to trudno oczekiwać, że jakakolwiek rzetelna dyskusja na temat tego nauczania będzie możliwa. A tym bardziej trudno oczekiwać, że odbiorcy tego medialnego przesiewu będą wystarczająco rzetelnie poinformowani o tym, czego naprawdę Kościół naucza. I powtórzę: nie tyle jest to problem mediów świeckich, bo od nich trudno oczekiwać akcentowania przekazu treści w taki sposób, aby Kościół był zadowolony. Dużo większym problemem są media katolickie bądź z katolicyzmem ściśle związane. To one przecież powołują się na naukę Kościoła, a jednocześnie potrafią dokonać jej gruntownej selekcji i bardzo subiektywnej interpretacji.
W Polsce ten problem narastał, począwszy do śmierci Jana Pawła II, którego autorytet nie pozwalał wcześniej na kontestowanie nauki Stolicy Apostolskiej. Wraz z odejściem papieża Polaka w polskiej przestrzeni publicznej pojawiło się jednak wielu „nauczycieli” wiary i moralności katolickiej, których głos zdołał skutecznie zagłuszyć oficjalny przekaz Watykanu, a nawet polskiego episkopatu.
Przekonałem się o tym dosadnie podczas jednej z panelowych dyskusji, w trakcie której okazało się, że jej uczestnicy są przekonani, iż otwarcie na uchodźców nie jest stanowiskiem Kościoła: ani tego w Polsce, ani Watykanu. Że są to jedynie prywatne opinie papieża, które nie mają żadnej mocy moralnie obowiązującej. I że polscy biskupi tych opinii papieża nie podzielają. Byłem też nieraz zaskoczony, gdy rozmawiając z osobami bardzo zaangażowanymi w Kościele, okazywało się, że ich zdaniem polscy biskupi kazali im głosować na PiS, a wybór reprezentanta innego ugrupowania kazali traktować z zasady jako grzech. Potem to już nawet przestawały mnie dziwić wypowiedzi w mediach, które dla wielu osób stawały się wyrazem najgłębszej wierności wobec Kościoła katolickiego, a które z jego nauczaniem nie miały wiele wspólnego: zaliczam do nich opinie ks. prof. Tadeusza Guza, który na początku pandemii stwierdził między innymi, że Komunią św. nie można się zarazić. A już absolutnie może zasmucać fakt, że w obronie księdza profesora stanęła komisja dyscyplinarna KUL-u, gdy ten powiedział rzecz skandaliczną i daleką od stanowiska Kościoła: „My wiemy, kochani państwo, że tych faktów, jakimi były mordy rytualne, nie da się z historii wymazać. Dlaczego? Dlatego, że my, polskie państwo, w naszych archiwach, w ocalałych dokumentach, mamy na przestrzeni różnych wieków — wtedy, kiedy Żydzi żyli razem z naszym narodem polskim — my mamy prawomocne wyroki po mordach rytualnych”. Powiedział to, wiedząc, że ten okrutny zabobon był wielokrotnie potępiany przez Stolicę Apostolską.
Czy w tym artykule sugeruję jako dobre rozwiązanie zamykanie ust katolikom w publicznej debacie? Czy marzy mi się hegemonia medialna instytucji Kościoła? Zdecydowanie nie. Na chorobę medialnej kakofonii w komunikowaniu nauki Kościoła lekarstwem nie może być coś, co tę chorobę tylko pogłębi. Nie można odbierać ludziom wolności wypowiedzi, aby mogli czuć się w Kościele naprawdę poważnie potraktowani i aby chcieli wsłuchiwać się w jego nauczanie. Problemem nie jest więc wolność słowa, ale słabość tego słowa, które powinno być spójne i dominujące w przekazie kościelnym. Jeśli duchowni, a szczególnie biskupi — a wraz z nimi wszyscy, którzy są odpowiedzialni lub blisko związani z mediami instytucjonalnymi Kościoła — potrafiliby w sprawach zasadniczych mówić jednym głosem w jedności z papieżem, Stolicą Apostolską i lokalnym episkopatem, to nie byłoby tak dużego problemu z rozróżnieniem tego, czego Kościół rzeczywiście naucza, a co jest jedynie opinią publicystów. Wówczas nawet krytyczna dyskusja pomagałaby lepiej zrozumieć, o co rzeczywiście Kościołowi chodzi, a w niektórych przypadkach jego nauczanie lepiej przedstawiać lub nawet skorygować. Oczywiście silny wpływ — szczególnie mediów cyfrowych, za którymi stoją czasem bardzo duże pieniądze — będzie nadal mieć swoje poważne konsekwencje w powiększaniu wspomnianej kakofonii. Zawsze potrzebne będzie bardzo jasne stanowisko biskupów, którzy się od tych opinii będą publicznie odcinać. Przy wszystkich problemach związanych z wolnością debaty publicznej w świecie po cyfrowej rewolucji, sytuacja, w której siła spójności płynącego z wnętrza Kościoła „słowa” i tak byłaby o niebo lepsza od tej, gdy wielu naprawdę mądrych i zaangażowanych w życie Kościoła ludzi jest dzisiaj przekonanych, że niektóre przynajmniej poglądy ks. prof. Tadeusza Guza albo wybrane wypowiedzi Pawła Lisickiego, redaktora naczelnego „Do Rzeczy”, czy niektóre opinie przytaczane na portalu PCh24, są klimatem opinii czy wręcz stanowiskiem podzielanym przez Stolicę Apostolską. Siła słowa Kościoła w Polsce, która byłaby w rzeczach ważnych owocem głębokiej spójności i jedności z Rzymem i Kościołem powszechnym, ocaliłaby wiele umysłów i serc od niepotrzebnych moralnych rozterek. Tego nie osiągnie się jednak kolejnymi komunikatami rzecznika episkopatu o pozwoleniu na jedzenie kiełbasy w piątek.
Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”
opr. mg/mg