Decyzja, ograniczająca wystąpienia ks. Bonieckiego w mediach, była smutna i bolesna. Może jednak była niezbędna, aby przeciąć manipulacje mediów, wykorzystujących wypowiedzi duchownych do legitymizacji swojego relatywizmu?
"Decyzją przełożonego prowincji ksiądz Adam Boniecki ma na razie ograniczyć swoje wystąpienia medialne do Tygodnika Powszechnego.” ogłosił w zeszłym tygodniu zakon Marianów. Na kilka dni ta decyzja stała się głównym tematem omawianym w mediach, wywołując wielkie zamieszanie w Kościele.
W internecie powstała strona, gdzie zbierane były podpisy pod petycją w sprawie obrony ks. Adama Bonieckiego, Tygodnik Powszechny" na znak solidarności z księdzem dołączył do swojego wydania specjalną naklejkę: „Ksiądz Boniecki ma głos w moim domu”. Kolejni publicyści zabierali głos po stronie zakonnika. „Wstydzę się, że jest to możliwe w moim Kościele” mówił Zbigniew Nosowski, Szymon Hołownia stwierdził, że duchowny został - co prawda z miłością - ale jednak kopnięty, a Piotr Mucharski, ogłosił, że cenzurowanie ks. Bonieckiego ośmiesza Kościół.
Obrony ks. Bonieckiego podjęły się nawet środowiska, którym na co dzień do Kościoła bardzo daleko. Tadeusz Bartoś, były dominikanin, skomentował sprawę następująco: „Możliwość wydawania takich zakazów istnieje, ale na Białorusi czy w Chinach. No i w Kościele katolickim”. W podobnych duchu wypowiedziała się Małgorzata Kidawa-Błońska „To nawet nie jest cenzura, to jest zakaz myślenia”. Krystyna Janda postanowiła nawet w geście protestu wystąpić z Kościoła: „Mam tego dosyć. Występuję z Kościoła”. Solidarnie przeciwko „kneblowaniu” ks. Bonieckiego wystąpili też Monika Olejnik („ Brońmy ks. Bonieckiego! Każą mu milczeć, ma zakaz występowania w mediach po poniedziałkowej „Kropce nad i”. Jak za komuny” ) i „Gazeta Wyborcza” (szereg artykułów m.in. „Milcz, księże”, „Panowie, nie wygłupiajcie się (w sprawie księdza Bonieckiego)”, „Zamknij się pan”)
W internecie pojawiły się też inicjatywy oraz głosy wyrażające poparcie dla decyzji przełożonych znanego zakonnika, którym jednak ciężej było się przebić. Jej słuszności bronili m.in. Paweł Milcarek, Piotr Semka i Tomasz Terlikowski. Kto miał rację w sporze? Jak ocenić decyzję prowincjała marianów oraz późniejszą obronę księdza Bonieckiego?
Z całą pewnością zamykanie jakiemukolwiek księdzu ust drogą administracyjną jest smutnym i bolesnym wydarzeniem. Nie wiem czy prowincjał marianów wcześniej próbował rozmawiać z księdzem Bonieckim, a jak tak, to w jaki sposób, nie wiem więc na ile wyczerpane zostały inne środki jakie możnaby zastosować w takim przypadku. Co za tym idzie nie mogę obiektywnie ferować wyroków czy podjęcie takiej decyzji było uzasadnione czy nie. Na pewno mogę jednak stwierdzić, że sposób jej zakomunikowania wiernym był niewłaściwy. Szacunek względem osób, dla których ksiądz Boniecki jest autorytetem, wymagał by spróbować wyjaśnić im tą decyzję, a nie tylko ograniczyć się do wydania zdawkowego komunikatu.
Z drugiej jednak strony kolejne wypowiedzi medialne księdza Bonieckiego wymagały podjęcia jakiegoś działania, które sprowadziłyby go z powrotem na właściwą drogę i ochroniły słuchających go wiernych przed zamętem w głowach. Ksiądz Boniecki niewątpliwie jest bardzo ciepłą, serdeczną, wzbudzająca sympatię, mającą dobre intencje osobą. Niestety w ostatnim czasie można było odnieść wrażenie, że jego bardzo słuszna chęć dialogu z osobami o innej wrażliwości religijnej, zaczęła się mu wymykać spod kontroli. I zamiast w subtelny sposób przekonywać poszukujących do Prawdy, zaczął tą Prawdę rozmywać.
W przeciągu miesiąca duchowny zasłynął z obrony promującego satanizm i w wulgarny sposób obrażającego chrześcijan Nergala („W telewizji występuje zupełnie w innej roli, w umowie zastrzeżono, żeby tematów religijnych nie poruszał. Zachowuje się kulturalnie i delikatnie”; „Oceniając Darskiego należy wziąć pod uwagę całość osoby. Był on ciężko chory, po czym zainicjował akcję zdobywania szpiku dla chorych, wyznał, że kiedy zobaczył dobroć, którą go otoczono w czasie choroby, płakał ze wzruszenia”), ze zbagatelizowania pojawienia się Ruchu Palikota w Sejmie („Nie wiem, czy jego obecność w polityce jest aż takim złem"), akceptacji postulatu zdjęcia krzyża z ściany Sejmowej (na pytanie czy krzyż powinien zostać w sejmie czy powinien być usunięty, duchowny odpowiedział: "obie odpowiedzi są poprawne”). W końcu ksiądz Boniecki wpasował się też w powszechnie głoszone przez środowiska lewicowe postulaty mówiąc: "Przeklerykalizowanie życia społecznego jest w obecnych czasach nie tylko niewskazane, ale i niemożliwe (...). Dzisiaj jesteśmy w świecie laickim, to rozdzielenie jest zupełnie uzasadnione i na miejscu".
Spór o obecność Nergala w TVP i o obecność krzyża w Sejmie, pojawienie się w Sejmie Ruchu Palikota z jego antyklerykalnymi hasłami obudziło uśpioną zazwyczaj opinię katolicką w Polsce. W tej sytuacji lekceważące opinie ks. Bonieckiego, sugerujące, że nie mamy do czynienia z poważną sprawą oraz przytakiwanie lewicy w sprawie laickości państwa, były trochę jak przysłowiowe wbijanie noża w plecy. Wierni mogli odnieść wrażenie, że w sumie ten satanizm, czy antyklerykalizm to nie jest nic takiego złego oraz że Kościół nie ma jednoznacznej opinii na ten temat.
Żyjemy w czasach powszechnego relatywizmu moralnego. Większość wiernych traktuje chrześcijaństwo i wiążące się z nim zasady moralne, jak półkę z supermarketu, z której wybierają sobie to co im odpowiada. Szczególnie widać to w sferze seksualnej, gdzie tylko nieliczni katolicy zachowują czystość przedmałżeńską czy nie stosują antykoncepcji. Sytuacja w której księża w fundamentalnych dla chrześcijaństwa sprawach zajmują sprzeczne stanowiska może utwierdzać osoby wierzące, że nie ma jednej obowiązującej nauki moralnej, że jest to bardziej sprawa naszych sumień.
Ks. Waldemar Chrostowski komentując sprawę zauważył: „Istnieje opinia, moim zdaniem uzasadniona, że ks. Boniecki reprezentuje stanowisko "katolicyzmu otwartego", ale to otwarcie Kościoła sprzyja, by z niego wychodzić — a nie do niego wchodzić i zachować bezpieczeństwo wynikające z solidnej i dobrze ukształtowanej wiary.” Jest dla mnie znamienne, że wśród najbardziej gorliwych obrońców księdza Bonieckiego znalazły się środowiska takie jak „Gazeta Wyborcza” wprost walczące z wartościami chrześcijańskimi. Duchowny poszukując dialogu z osobami błądzącymi, chyba nie zorientował się, że zamiast samemu nawracać takie osoby, to on był wykorzystywany przez nie w ideowej walce, które one prowadzą. Paweł Milcarek ocenił to następująco: „Być może (ks. Boniecki) nie zauważył, że jego łagodne, stonowane wypowiedzi przekształcały się w mediach w głos przyzwoitki, dzięki której profanacje i antychrześcijańskie bluzgi nabierały prawa obywatelskiego w debacie”.
Administracyjne ograniczenie wypowiedzi publicznych księdza Bonieckiego być może było za daleko posuniętym krokiem, na pewno zaś odbyło się w niewłaściwej formie. Niemniej jeśli nie okaże się ono jednostkowym wydarzeniem, tylko wyrazem szerszej chęci zatroszczenia się przez Kościół o swój kształtowany w przestrzeni publicznej przekaz moralny, a co za tym idzie o dobro wiernych, to może z niej wypłynąć jeszcze wiele dobra.
opr. mg/mg