Punkt wyjścia

Wielu komentatorów zastanawiało się "kto zwyciężył na Synodzie". Zdaje się, że nie o to chodziło - kolegialność w Kościele nie oznacza zwycięstwa jednej frakcji nad drugą

Punkt wyjścia

W tych dniach wielu komentatorów kontynuowało debatę na temat, kto „zwyciężył” na Synodzie. Jest to dyskusja na swój sposób uprawniona, nie potrafi ona jednak uchwycić głębokiego znaczenia i historycznego zasięgu wydarzenia, które w ostatnich dwóch latach znamionowało wewnętrzne życie całego Kościoła, i to nie tylko w obradach circuli minores czy w auli Synodu, ale w każdej poszczególnej diecezji i parafii. 

Dobrze jest wyjść od tego aspektu, można by rzec, peryferyjnego, by dogłębnie zrozumieć to, co się wydarzyło. Wysłanie i sporządzenie kwestionariuszy o „powołaniu i misji rodziny w Kościele i w świecie” stanowiło, ze wszystkimi ograniczeniami tekstów pisanych, niewątpliwie wielką nowość. Nigdy w historii Kościoła nie było tak wielkiego uczestnictwa „oddolnego” jak w ciągu tych dwóch lat. W każdej diecezji, choć z różną wrażliwością i na różne sposoby, dyskutowano i rozmawiano o rodzinie. I działo się to, paradoksalnie, w jednym z najtrudniejszych dla instytucji rodziny momentów historycznych, właśnie wtedy, kiedy rodzina wydaje się nie tylko niedoceniana, ale wręcz ignorowana przez powszechne myślenie i przez politykę poszczególnych krajów.

Drugi aspekt, który należy podkreślić, dotyczy natomiast ducha, który panował w łonie Kościoła. Ducha tego można by opisać za pomocą jednej z najważniejszych ikon ewangelicznych: obrazu Miłosiernego Samarytanina. Samarytanin jest bowiem tym człowiekiem, który widzi cierpienie współczesnego człowieka i nie odwraca się w drugą stronę. Mówi do nas, choć nie rozumiemy ani jednego z wypowiadanych przez niego słów, i daje światu świadectwo miłości Chrystusa, nic na tym nie zyskując. Stanowi on epokową zmianę w sposobie patrzenia na cierpienia i na potrzeby osób.

Nie osądza się przypadku z wysokości uznanego autorytetu, lecz oczami pochylonego Samarytanina przyjmuje się, uzdrawia, a na koniec próbuje się włączyć do wspólnoty kościelnej. To włączenie następuje zatem nie przez „narzucenie”, lecz przez „przyciąganie”, i rodzi duszpasterstwo nastawione na przyjmowanie i otaczanie opieką.

Ostatni aspekt, który należy na koniec podkreślić, odnosi się do metody synodalnej. Metoda i synod to dwa słowa, których nie można rozdzielać i należy je odczytywać jedno obok drugiego. O ile synod wskazuje bowiem „wspólną drogę” do pokonania razem, metoda z rozeznaniem prowadzi nas do poszukiwania tej drogi. I to ta właśnie metoda, zaczerpnięta z nauczania Vaticanum II, oświeciła drogę synodalnego Kościoła. Kościoła, w którym każdy członek cieszy się uznaniem jako żywy kamień, wybrany i cenny; gdzie praktykuje się rozeznanie wspólnotowe, unika się klerykalizmu i dowartościowuje powołanie misyjne.

Jedno z największych dziedzictw tego Synodu polega zatem na tym, że zaczął on wyznaczać nową drogę. Jest to punkt wyjścia, który będzie można doskonalić na różne sposoby. Na przykład przeznaczając jeszcze więcej miejsca dla rzeczywistości wiernych świeckich i punktu widzenia kobiet. Jednakże jest to punkt wyjścia, z którego w żaden sposób nie można zawrócić.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama