Jezus wraz z tłumami zanurzył się w rzece Jordan: „Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest”. Ewangelista Łukasz mocno podkreśla fakt, że chrzest Jezusa dokonuje się w czasie przyjmowania chrztu przez wielu. Chrzest, który dla zanurzających się w Jordanie był znakiem gotowości do nawrócenia, stał się tłem dla chrztu Jezusa. Jezus w ten sposób swoją wyraził solidarność z ludźmi. Sam, będąc bez grzechu, zanurzył się wraz z tymi, którzy doświadczali własnej grzeszności i słabości. Jezus staje pośród nich, nie ucieka, nie boi się, że ich grzeszność zabrudzi Jego świętość. I tak jest po dziś dzień. Jezus stoi po stronie człowieka, grzeszącego, słabego, poranionego, zmęczonego. Stoi po stronie ludzi dotkniętych pandemią.
Jezus nad Jordanem modlił się. Zresztą na tę charakterystyczną cechę Jezusa, czyli na Jego modlitwę, Ewangelista Łukasz wyjątkowo często zwraca uwagę. Nie przedstawia treści modlitwy Jezusa. Nie wiemy czy była modlitwa uwielbienia Boga, czy też była to modlitwa wstawiennicza za lud znad Jordanu. W każdym razie modlitwa sprawiła, że „otworzyło się niebo”.
Na teofanię nad Jordanem (teofanią nazywamy objawienie się chwały Boga) można spojrzeć z dwóch perspektyw. Najpierw: od strony samego Jezusa. To na Niego zstępuje Duch Święty. Ujawnia się tym samym głęboka relacja między Jezusem a Duchem Świętym. To przecież w mocy Ducha Świętego Jezus się począł, a potem będzie tego Ducha posyłał ludziom. Następnie „z nieba odezwał się głos: Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie”. To były słowa Boga Ojca do Jezusa. O ile modlitwa Jezusa była słowami Jezusa do Ojca, tak tu następuje relacja odwrotna. Teofania znad Jordanu pozwala poznać (choć częściowo) wewnętrzne życie Trójcy Świętej; Trójcy Świętej, która jest jednością i w której Trzy Osoby Boże trwają we wzajemnych, głębokich relacjach. Modlitwa Jezusa pozwoliła Mu być w Jego własnym domu, czyli we wnętrzu Trójcy Świętej.
Możemy też na teofanię spojrzeć od strony ludzi, zarówno ludu zgromadzonego nad Jordanem, jak i z naszej perspektywy. Bo to wydarzenie było widoczne dla ludzi tam zgromadzonych. Ono po to nastąpiło, by ludzie mogli doświadczyć obecności Boga. Oczywiście, słów „niebo się otwarło” nie należy rozumieć w sensie meteorologiczno-astronomicznym, lecz w znaczeniu teologicznym. Niebo się otwarło, czyli przełamała się zasłona oddzielająca Boga i ludzi. W tym samym momencie zgromadzeni doświadczyli obecności Ducha Świętego, który objawił się „w postaci cielesnej niby gołębica”. I znów nie należy tych słów traktować biologicznie (to nie była gołębica, to była „niby gołębica”, choć „w postaci cielesnej”), czyli jakaś obecność przenikająca przestrzeń, znak tajemniczego oddziaływania Ducha Świętego. W końcu, wszyscy usłyszeli głos Boga Ojca, który zaświadczył o tym, kim jest Ten, który stoi nad Jordanem. Słowa zostały skierowane do Syna, ale były słyszane przez ludzi. W uszach pobożnego Żyda brzmiały one prawie tak jak słowa Psalmu 2, 7: „Ty jesteś moim Synem, ja Ciebie dziś zrodziłem”. A treścią tego psalmu jest uroczysta intronizacja króla, której towarzyszy akt namaszczenia, symbolizujący zapewnienie o Bożej opiece. Słowa z nieba mogły też przywołać w pamięci jeszcze inny tekst Pisma św., z Księgi Izajasza (42,1) „oto mój Sługa, którego podtrzymuję. Wybrany mój, w którym mam upodobanie. Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął”. Słowa z nieba pozwalają zatem zrozumieć, że Ten, który zgodnie z zapowiedziami starotestamentalnymi przyjmuje misję Sługi Bożego, jest jedynym i umiłowanym Synem Boga Ojca. Czy tak to zrozumieli ludzie tam stojący? Na pewno była potrzebna do tego wiara. Bez niej następowały jakieś zjawiska, które można by wytłumaczyć meteorologicznie (wyrwa w chmurach), ornitologicznie (właśnie jakiś ptak podobny do gołębicy przefrunął) oraz akustycznie (jakiś grzmot, choć… tę część teofanii najtrudniej byłoby niewierzącemu uznać za zjawisko naturalne).
Teofania nad Jordanem oraz fakt, że modlący się Jezus stał wówczas pomiędzy ludźmi, niosą wiele światła dla naszego życia. Przede wszystkim stanowią wezwanie do modlitwy do Jezusa, który stoi blisko nas. Modlitwa otwiera nad nami niebo. Modlitwa sprawia, że opada przynajmniej częściowo, choć nie zawsze i nie całkowicie, zasłona między Bogiem a człowiekiem. Człowiek staje w obecności Boga. Dzięki modlitwie możemy zanurzyć się w życie Trójcy Świętej. Przecież każdą modlitwę rozpoczynamy słowami „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Podczas wielu modlitw wypowiadamy tzw. małą doksologię: „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”. Podczas modlitwy otwieramy się na działanie Ducha Świętego, który na nas zstępuje. W czasie modlitwy nie tylko my mówimy do Boga, ale także Bóg przemawia albo wprost do naszych serc albo poprzez swoje słowo zawarte w Piśmie świętym. Modląc się, jesteśmy w domu, czyli we wnętrzu miłości Boga. W pełni ten dom osiągniemy w niebie.
Pandemia to trudny czas. Ujawniła ludzkie lęki, słabości, egoizmy. W wielu miejscach bardzo osłabiła wiarę, czego przejawem jest znaczący spadek wiernych uczestniczących w Eucharystiach. Wielu ludziom wydaje się, że Bóg nie interesuje się światem, że niebo jest zamknięte i milczące, a sprawę epidemii i tak musimy rozwiązać własnymi siłami. Jednak Jezus stoi pośrodku ludzi. Daje przykład modlitwy, wzywając do niej. Niebo na pewno się otworzy. Mają szansę doświadczyć tego ci, którzy się modlą. Zobaczą, że życie to nie tylko skomplikowana doczesność, ale to także miłość Boga, objawiająca się w Trójcy Świętej. A poprzez modlitwę jednych może i inni będą mieli szansę doświadczyć obecności Boga, tak jak poprzez modlitwę Jezusa ludzie nad Jordanem przeżyli doświadczenie majestatu i bliskości Boga.