Każdy widział pisane w dużym pośpiechu i niepewną ręką karteczki pod chórem kościoła. Ich autorzy nakazują odmówić niezliczoną ilość modlitw ustnych po kilka razy, w zamian za co Bóg nie ześle wojny i nastanie pokój. A kto nie spotkał rozpalonych neofitów, co do zmęczenia powtarzali, że absolutnie konieczne jest odbycie pielgrzymki do tego czy innego sanktuarium. I bolesne problemy rozwiążą się jak za pstryknięciem palca. Albo że jakiś widzący musi na kogoś nałożyć ręce, by życie toczyło się dalej prostą drogą pod niezawodną opieką absolutnych sił. To wszystko niestety reminiscencje pogańskiej mitologii, a nie chrześcijańskiej duchowości, czyli rytualny mechanizm ofiary, jaką ma składać biedny człowiek by wydrzeć łaskę z rąk dumnego bóstwa. Chrześcijaństwo od początku rozprawiało się radykalnie z mityczną niewolą. Kościół, choć niewielu się w tym orientuje, jest gwarantem wolności dziecka Bożego. Dalece mylą się ideologowie twierdząc, że katolicyzm to tylko twardy system obostrzeń, kanonicznych praw lub dogmatów – albo je akceptujesz albo odpadasz od zbawienia. Nic bardziej błędnego. W Kościele pod sumieniem obowiązują tylko prawdy wprost objawione przez Chrystusa i zbadane przez uroczyste magisterium. Dogmatów poza tym jest naprawdę niewiele, cała reszta podlega wyborowi wiary. Po prostu, kto chce być katolikiem musi zgodzić się na fakt Boga jako Trójcy ale nie ma żadnego obowiązku reagować na prywatne jawienia charyzmatyków. Jeśli są zdrowe to można ale zawsze jednak niekoniecznie.
Tutaj należy upatrywać prawdziwej wielkości katolicyzmu, że jest stanowczo obiektywny. Lepiej iść noga za nogą z niezbyt lotnym ale wiernym proboszczem, którego przysłał prawowity biskup niż odlecieć w egzaltowane galaktyki za liderem, co wszystkim chce zaszczepić własne, chwiejne, dziwaczne doświadczenia. W tym sensie warto czytać poruszające kazania Bernarda z Clairvaux. Dla przykładu w homiliach numer dziewiętnaście i dwadzieścia wielki mistrz cysterski przedstawia obraz dziewcząt, co szukają Oblubieńca. Ich zakochanie się jest ogromne, impulsywne i gwałtowne. Tym samym jednak źle ukierunkowane. Przy okazji Bernard zdobywa się na piętnowanie dusz nowicjuszy, którzy pukają do klasztoru, by szukać siebie pod pozorem pytań o Chrystusa. Ich główny błąd stanowi fakt, że to, co prywatne chętnie przedkładają nad to, co wspólnotowe. W nauczaniu mistyka z Clairvaux łatwo odnajdzie się każda dusza chrześcijanina. Nadeszły czasy, gdy znów w Kościele trzeba poskromić – myśląc pojęciami Bernarda – nieroztropną gorliwość, która nic nie wnosi oprócz jałowości.
Subiektywnych poglądów na wiarę i duchowość było, jest i będzie bardzo wiele. Tak samo liczne są szkoły pobożności ale prawdziwe objawienie się Chrystusa pochodzi naprawdę od Ducha Świętego i jest niepowtarzalne (por. Mk 3, 29). Tylko ono obowiązuje. Nie można przenosić wielości przeżyć wewnętrznych nad jedyność depozytu wiary. Z tego powodu autor listu do Hebrajczyków nie używa więcej starotestamentalnego terminu berit – przymierze, bo Bóg musiał je nieustannie naprawiać, poszukując Żydów na pustkowiu. Natomiast teraz mówi się o diatxéké – czyli niezmiennym testamencie, spisanym raz na zawsze i wysłanym do podpisu przez wszystkich (por. Hbr 9, 15). Obiektywny fundament wiary jest bogatszy od indywidualnych smaków duszy.
Doceń wielkość katolicyzmu. W Kościele rzymskim nie obowiązuje cię posłuszeństwo mglistym światłom, tylko wiara streszczona przez Chrystusa. Najpierw stój mocno na gruncie tradycji i niezmiennego przekazu ewangelii, a dalej rób co chcesz.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.